Jeśli narzekamy na naszych działaczy futbolowych, zawsze pamiętajmy, że dość blisko jest taki kraj, gdzie fani mają gorzej. To Rumunia. Wielu kibiców wciąż postrzega ich przez pryzmat wschodnioeuropejskiej potęgi, jaką stali się na krótko w połowie lat 90. Ale dziś reprezentacja Rumunii to tylko cień tamtej wielkiej drużyny, która olśniła świat.
Nie ma już piłkarzy pokroju Gheorghe Hagiego, Gicy Popescu, Dana Petrescu, Mariusa Lacastusa, Florina Raduciou, Ilie Dumitrescu. Wyliczanka jest długa.
- Piłkarze lat 90. byli fantastyczni, ale oni byli produktami komunizmu. Wyjeżdżali z biednego kraju na zachód, chcieli coś udowodnić, zarabiać pieniądze. Ci, którzy wyjeżdżają obecnie, nie mają takiej ambicji. Często nie dają rady i wracają po roku jako cienie samych siebie sprzed wyjazdu - mówi Emmanuel Rosu, rumuński dziennikarz.
Gdy pytam go o kryzys rumuńskiej piłki, odpowiada: - Nie sądzę, żeby ludzie mieli świadomość jakiegoś kryzysu. Raczej podejście jest takie: "Nie awansowaliśmy teraz, to awansujemy następnym razem". Wciąż ta aura wielkiej drużyny przesłania nam rzeczywistość.
ZOBACZ WIDEO La Liga Legends lepsi od Polaków. Zobacz skrót meczu legend [ZDJĘCIA ELEVEN]
Czas brutalnie obszedł się z rumuńskim futbolem. Pierwszą oznaką skoku jakościowego były wyniki Steauy Bukareszt, która w latach 80., dwukrotnie grała w finale Pucharu Mistrzów. W 1986 roku pokonała w finale Barcelonę, trzy lata później przegrała z Milanem. Drużyna narodowa była jakby kontynuacją.
W latach 90. Rumuni trzy razy grali na mundialu i trzy razy wychodzili z grupy. Raz zaszli do ćwierćfinału. W 1994 roku stworzyli fenomenalną drużynę, która w 1/8 pokonała Argentynę 3:2. I to chyba najlepszy mecz w historii rumuńskiej piłki. Mecz, z którego bramki można oglądać w nieskończoność.
W tym samym okresie drużyna grała dwukrotnie w mistrzostwach Europy. W 1996 roku przegrała wszystkie trzy spotkania w grupie, ale też trzeba pamiętać, jaka to była grupa. Rodząca się potęga Francji, fantastyczna Hiszpania podnosząca się po upadku sprzed dwóch lat i Bułgaria, która podobnie jak Rumunia, była objawieniem tych czasów. A potem jeszcze EURO 2000, gdzie Rumuni doszli do ćwierćfinału.
Od tej pory właściwie nic nie zdziałali, albo niewiele. Drużyna po 1998 roku ani razu nie zakwalifikowała się do mistrzostw świata, dwukrotnie była w turniejach o mistrzostwo Europy. Choć turniejach łatwiejszych. W 2008 roku Rumuni mieli pecha, trafili do grupy śmierci, z Holandią, Włochami, Francją. Osiem lat później zajęli ostatnie miejsce w grupie A, z Francją, Szwajcarią i... Albanią. To już był upadek. Z tą ostatnią przegrali w meczu o honor 0:1.
Sam awans do turnieju był jakby ostatnim tchnieniem osoby śmiertelnie chorej na nowotwór.
To, co wydarzyło się na miejscu, dowiodło, jak złudna była nadzieja. Ale dla osób obserwujących rumuńską piłkę nieco bardziej wnikliwie nie było sensacji. Skończyło się pokolenie Hagiego, skończyło się to, które wyrosło na ich sukcesie. Dziś Rumunia nie ma zawodników klasy międzynarodowej, jest co najwyżej kilku przeciętnych zawodników, z których wybija się jedynie Vlad Chiriches, środkowy obrońca Napoli.
To wszystko przewidział w 1998 roku Gheorghe Hagi. Dokładnie 19 lat temu ten wybitny piłkarz powiedział: "Przez 10 lat, poprzez nasze występy, ukrywaliśmy trudne warunki, które mamy w Rumunii. My tu nie mamy piłki nożnej. Zobaczcie, jak grają nasze zespoły. Rumuński futbol się skończył. Koniec. Jeszcze dwa, trzy lata".
Miał rację. Wszechobecna korupcja, konflikty, wojny właścicielskie, biznesmeni znikający z pieniędzmi, nastoletni chłopcy masowo znikający w akademiach zagranicznych klubów jak przedmioty wpadające do morza. To wszystko, co u nas, tylko wielokrotnie spotęgowane.
W styczniu tego roku Independent opublikował wywiad z piłkarzem zespołu Otelul Galati, który grał przeciwko Manchesterowi United w Lidze Mistrzów, a teraz musi dorabiać w hotelu we Freiburgu, bo biznesmen, który finansował klub, zainkasował pieniądze z UEFA i zniknął.
Nie wiadomo, jak długo będzie trwał ten kryzys. Może nadzieją jest właśnie Hagi, prorok i jedyny człowiek, który naprawdę inwestuje pieniądze w piłkę.
Największy piłkarz Rumunii założył akademię piłkarską oraz powołał do życia własny klub, gdzie gra tylko miejscowymi piłkarzami. Jest właścicielem i trenerem. Sparzony doświadczeniami w futbolu woli trzymać działaczy na dystans. Sam zarządza, sam trenuje. W 2017 roku, 8 lat od założenia, FC Viitorul Constanta zdobyło mistrzostwo Rumunii.
- Może to będzie światełko w tunelu dla rumuńskiej piłki. Może. O ile inni pójdą za tym przykładem. Nie można zrobić rewolucji w pojedynkę - mówi Rosu.
Dziś Gigi Becali, właściciel Steauy, mówi, że wybuduje akademię młodzieżową. To samo mówią szefowie Dinama Bukareszt czy Universitatea Craiova. Pytanie, czy za słowami pójdą czyny.