To brutalny komunistyczny przywódca wprowadził rumuńską piłkę "na salony"

Gdyby nie Nicolae Ceausescu nie byłoby sukcesów piłkarskich. Mimo że tyran nie żyje już od prawie 28 lat, całe środowisko nadal czerpie z "inwestycji", które poczynił za swoich rządów. W sobotę mecz Polski z Rumunią.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
East News / DIETHER ENDLICHER

W latach osiemdziesiątych XX wieku rumuńska piłka powoli zaczynała się budzić z wieloletniego letargu. Reprezentacja awansowała do mistrzostw Europy w 1984 roku (po raz pierwszy w historii), a Steaua Bukareszt dwa lata później zdobyła Puchar Europejskich Mistrzów Krajowych, czyli dzisiejszą Ligę Mistrzów (pokonując w finale wielką Barcelonę, po 90 minutach i dogrywce był remis 0:0, w karnych 2:0 wygrali Rumuni). Historycy są zgodni: wpływ na taki stan rzeczy miał Nicolae Ceausescu, jeden z najbardziej znienawidzonych dyktatorów w historii świata.

Przez piłkę do serc rodaków

W sobotę (20:45) Biało-Czerwoni zmierzą się w kolejnym meczu eliminacji mistrzostw świata z reprezentacją Rumunii (o przygotowaniach naszych rywali przeczytasz - tutaj >>). Reprezentacją, która od wielu lat jest zaliczana do światowej czołówki. Początek marszu w górę Rumunów rozpoczął się mniej więcej 35 lat temu. - Kiedyś Ceausescu zrozumiał, że inwestycja w sport może się zwrócić w postaci lepszego odbioru jego rządów przez społeczeństwo - powiedział jeden z bardziej znanych rumuńskich historyków, Neagu Djuvara.

Lata 80. ubiegłego wieku Rumuni wspominają niezbyt ciepło. Wcześniej zaciągnięte w zachodniej Europie kredyty trzeba było spłacać, a państwowa kasa świeciła pustkami. Mieszkańcy borykali się codziennie z przerwami w dopływie energii elektrycznej czy gazu. Na dodatek Ceausescu nie znalazł wspólnego języka z Michaiłem Gorbaczowem. W efekcie Rumunia nie mogła liczyć na pomoc Związku Radzieckiego. Aby utrzymać niepokoje społeczne w ryzach, rumuński dyktator zamknął rozgłośnie radiowe, a jedyny dostępny kanał telewizyjny nadawał zaledwie dwie godziny dziennie.

Ceausescu szukał sposobu, aby utrzymać władzę w kraju. Zwłaszcza, że za jego rządów na skalę niespotykaną rozwinął się nepotyzm. - Ceausescu stworzył wokół siebie i żony niezwykły kult. (...) Członkowie najbliższej rodziny dyktatora obejmowali najważniejsze stanowiska w państwie - można przeczytać w leksykonie "Władcy, tyrani, dyktatorzy" wydanym w Polsce w 2000 roku.

ZOBACZ WIDEO Żewłakow: Żyjemy w erze Cristiano Ronaldo

Wedle różnych obliczeń, w szczytowym momencie blisko 30 osób z rodziny Ceausescu zajmowało najwyższe stanowiska państwowe. - Za wszelką cenę trzeba było utrzymać ten "pałac" - pisał w jednym z artykułów Simon Sebag Montefiore, autor książki "Potwory. Historia zbrodni i okrucieństwa".

Piłka miała być wentylem bezpieczeństwa. I była. Do czasu.

Steaua oczkiem w głowie

"Geniusz Karpat" (sam Ceausescu wymyślił sobie taki przydomek) od zawsze był fanem Steauy Bukareszt. Nic więc dziwnego, że... - Syn dyktatora, Valentin Ceausescu, był menedżerem Steauy w okresie jej największych sukcesów, czyli w latach osiemdziesiątych. Klub funkcjonował w systemie autokratycznym, ale zaczęto go przebudowywać na wzór zachodnich klubów zawodowych. Zdobył wtedy pięć tytułów mistrza kraju z rzędu, dodając do tego wyczynu cztery zwycięstwa w finałach rozgrywek o Puchar Rumunii. Jednak największym sukcesem było wywalczenie w roku 1986 Pucharu Mistrzów - pisał na łamach "Rzeczpospolitej", w artykule "Steaua - oczko w głowie Ceausescu", jeden z najlepszych polskich dziennikarzy sportowych, autor wielu książek, Stefan Szczepłek.

Międzynarodowe sukcesy były przedstawiane przez komunistyczną propagandę jako osobisty sukces "Geniusza z Karpat". Rzeczywiście, Nicolae Ceausescu nie przebierał w środkach, aby jego klub był najlepszy.

W 1988 roku Steaua zdobyła puchar kraju. Jednak okoliczności do dzisiaj są owiane pewną dozą tajemniczości. Otóż w doliczonym czasie gry meczu finałowego (z Dinamo Bukareszt), przy stanie 1:1, napastnik Steauy, Gawrila Balint, zdobył zwycięską bramkę. Problem w tym, że gol padł po ewidentnym spalonym. Nawet piłkarze Steauy nie protestowali. Nagle... - Valentin Ceausescu wbiegł na murawę, zebrał swoich piłkarzy i nakazał im opuścić murawę - można przeczytać w książce "Soccer Stories: Anecdotes, Oddites, Lore and Amazing Feats", autorstwa Donn Risolo. - Ówczesny minister sportu zablokował jakiekolwiek sprawozdania medialne z tego spotkania. Następnego dnia rumuńska federacja uznała bramkę Balinta i przyznała puchar dla Steauy.

Wszystkie materiały wideo z tego spotkania dziwnym zbiegiem okoliczności zniknęły, a sędziowie: główny Radu Petrescu oraz liniowy, który zasygnalizował pozycję spaloną - George Ionescu - zostali wyrzuceni ze struktur. Plotki głosiły, że zajęła się nimi specjalna komórka milicji Securitate, która służyła Ceausescu do krwawego likwidowania opozycji. Nie zamordowano ich jak setki innych "przeciwników" państwa, jednak połamane palce, problemy z kolanami i kręgosłupem - to zostało z nimi już na całe życie. Obaj panowie po upadku reżimu wrócili do pracy, a Steaua po śmierci Ceausescu (dyktator został rozstrzelany 25 grudnia 1989 roku przez pluton egzekucyjny) oddała to trofeum.

Mieszkanie, samochód, kolorowy telewizor

Ta sytuacja tylko pokazuje, w jaki sposób Ceausescu zarządzał piłką nożną. Nie znosił sprzeciwu, sam decydował o wszystkim, ale był bardzo skuteczny. - Kradł na potęgę najlepszych zawodników z innych klubów i przekazywał ich do Steauy - stwierdził w artykule "Dyktatorzy i piłka nożna: Nicolae Ceausescu, Geniusz Karpat", Roba Kirby. - Ze Sportul Studentesc "pożyczył" na jeden sezon samego Gheorghe Hagi. W 1987 roku.

Jeden z najlepszych piłkarzy w historii rumuńskiego futbolu został sprytnie omaniony. Ówczesny 22-latek otrzymał wszystko, co mógł sobie w tamtym czasie wymarzyć. Mieszkanie w Bukareszcie, kolorowy telewizor z magnetowidem, samochód... - A przede wszystkim zwolnienie z obowiązkowej służby wojskowej, co było najcenniejsze dla młodego mężczyzny - pisał Kirby.

Hagi nigdy nie wrócił do macierzystego klubu. Ceausescu - rękami syna - w swoim stylu (bezwzględnie i brutalnie) uciszył działaczy Sportulu. Ale to paradoksalnie właśnie dzięki niemu rumuński futbol rósł w siłę. Najlepsi piłkarze byli skoszarowani w dwóch, góra trzech klubach, wspólnie trenowali, mieli takie warunki, że nawet nie marzyli o wyjeździe zagranicę, ich jedynym "zmartwieniem" były treningi.

To wszystko przyniosło efekt długofalowy - wieloletni. W pierwszym etapie wyłowieni i "wychowani" przez Ceausescu piłkarze awansowali na mistrzostwa świata (1990, 94 i 98), ich następcy, którzy przylgnęli do piłki na fali "Hagi-manii", skutecznie poczynali sobie podczas eliminacji do mistrzostw Europy (zagrali w turniejach finałowych w latach: 2008 czy 2016). Jakby nie patrzeć, jakby nie analizować, rumuńska piłka jest nieprzerwanie obecna w światowej czołówce od 35 lat.

Dzisiaj Hagi jest trenerem Viitorulu, który sensacyjnie zdobył mistrzostwo Rumunii w zakończonym niedawno sezonie. Selekcjoner naszych sobotnich rywali - Christoph Daum - powołał do szerokiej kadry aż trzech piłkarzy z tego klubu. A Steaua? Właścicielem klubu jest dzisiaj kontrowersyjny biznesmen - Gigi Becali. I nie wstydzi się mowić publicznie: - Ceausescu to pod względem działalności sportowej wzór godny naśladowania. Zrobił wiele dobrego dla klubu, dla całego futbolu w Rumunii. Przygotował grunt pod wielkie sukcesy. Dlatego chciałbym wprowadzić równie bezwzględne zasady.

Duch "Geniusza Karpat" ciągle krąży wokół rumuńskiej piłki...

Jaki padnie wynik w meczu Polska - Rumunia, 10 czerwca na Stadionie Narodowym?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×