Marek Wawrzynowski: Wozimy się na plecach Roberta Lewandowskiego (felieton)

PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Polskie kluby w Europie padają jak muchy. Niestety będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zdamy sobie sprawy z tego, że mamy poważny problem. Tylko po co się wysilać, skoro łatwiej wozić się na plecach Lewandowskiego niż szukać rozwiązania...

Kiedy ostatni raz czuliśmy taki wstyd? Podczas EURO 2012? Polska piłka została właśnie brutalnie sprowadzona do roli pariasów Europy. Może niewiele większej. Odpadliśmy z Kazachami, Azerami oraz przeciętnymi drużynami z Holandii i Danii.

Została nam w Europie, mimo porażki, Legia Warszawa. Jedna drużyna. Więcej ma Cypr, Słowenia, Serbia, Rumunia, Izrael, Chorwacja, Czechy. Generalnie niemal każdy kraj na poziomie teoretycznie podobnym do naszego.

Możemy szukać przyczyn klęski w detalach - nietrafionych transferach, złej taktyce, błędzie obrońcy i tak dalej. Albo spojrzeć na sprawę nieco szerzej, do czego zresztą namawiam od lat.

Niestety dzieje się z polską piłką coś złego. Nawet jeśli robimy jakiś krok do przodu, okazuje się, że w skali Europy niewiele to dało, jesteśmy wręcz dalej celu, niż byliśmy. Celu nieuchwytnego, nie do końca określonego - dużej piłki.

ZOBACZ WIDEO Jakub Czerwiński: Astana to dobra drużyna. Nie czujemy wstydu(WIDEO)

Przeciętny polski odbiorca tego nie widzi, bo dla niego liczy się Robert Lewandowski. Wbije piłkę w ostatniej sekundzie meczu, pociągnie reprezentację narodową i już Polak jest szczęśliwy, już może wytrzeć piwo z wąsa, już gospodyni domowa uśmiecha się prasując koszulę.

Niestety coraz bardziej w tę retorykę wpadają zaangażowani kibice czy nawet dziennikarze - "Co się martwisz, będzie dobrze, mamy przecież kilku piłkarzy, grają w Serie A, na pewno będą następni". Tak bardzo na siłę szukamy pozytywów, że nie zauważamy problemu. PR ponad wszystko.

W połowie lat 70. nazywano to zatruciem srebrem - wszyscy tak bardzo upili się sukcesem drużyny narodowej, że nie zauważyli nachodzącego kryzysu. A kiedy przyszedł, pytali się, o co chodzi.

Dziś wszyscy upili się sukcesem, którego nawet nie osiągnęliśmy, bo ćwierćfinał Euro to tylko preludium. Do dzieła, które może nigdy nie zostanie zagrane.

Upili się sukcesem jednego zawodnika. Mamy Lewandowskiego, jest dobrze. Wskoczymy mu na plecy i gdzieś na pewno nas dowiezie.

Dlaczego jest tak, a nie inaczej? Bo nie umiemy zdiagnozować problemu. Największe pretensje mam tu do PZPN, który od lat ociąga się ze stworzeniem prostej strategii szkolenia trenerów, a co za tym idzie młodzieży.

Po naciskach mediów napisano nawet książkę, tzw. Narodowy Model Gry, czyli taką edukację dla klas 1-3, tyle że nie ma żadnego pomysłu na jej wprowadzenie. Marcin Dorna odpowiedzialny za projekt patrzy niestety na świat przez różowe okulary i stara się nie zauważać problemów. Słyszę, że "idzie świetny rocznik", a przecież tu nie chodzi o rocznik tylko o wiele roczników. Czy ktoś słyszał kiedykolwiek od Stefana Majewskiego, dyrektora sportowego związku o jakimś poważnym projekcie, który ma dać kopa piłce?

Najważniejsze to stworzyć solidne podstawy. Zwiększyć liczbę zawodników na wysokim poziomie, którzy będą trafiali do lokalnych klubów, gdzie będą szkoleni przez dobrych trenerów, a stamtąd najlepsi będą trafiali do profesjonalnych akademii, gdzie będą szkoleni przez elitę trenerów.

Podstawówki, licea, uniwersytety - jakie to proste, prawda? I jednocześnie tak trudne, że nawet powtarzanie tego tysiąc razy niewiele zmienia. Nadal mamy słaby dopływ młodych zawodników i nadal niewiele wskazuje, by to się miało zmienić.

Ale trzeba zacząć od tego, by dzieciaki w wiosce pod Elblągiem, w miasteczku niedaleko Koszalina i w dzielnicy Sosnowca i wszędzie indziej, mieli treningi na wysokim poziomie. To jest pierwszy krok - podstawówka.

A akademie, czyli działka Lotto Ekstraklasy? Finansowy sukces Lecha, który trzema transferami sfinansował tak naprawdę 8 lat funkcjonowania akademii, pokazał klubom, że warto iść w tym kierunku. Ale zbyt wiele wciąż jest w fazie rozmów, a za mało w fazie konkretów. Chcemy być gepardem, jesteśmy żółwiem.

Puchary pokazały, że polska piłka to dziś efektownie wyglądająca budowla na grzęzawisku. I tu jest pole do popisu dla władz. PZPN i ESA powinny siąść do rozmów, najlepiej do spółki z ministerstwem sportu, by stworzyć wspólną strategię, a potem konsekwentnie ją realizować. Tak jak zrobiono w wielu krajach. I nie chodzi o kolejny "okrągły stół dla polskiej piłki" czyli następny projekt PR-owy. Chodzi o konkretne działania.

Niestety mam wrażenie, że nie chodzi o piłkę a o władzę, wpływy, to to kto będzie rządził, kto będzie trzymał rękę na przetargach. Przypomina mi to rywalizację głównych partii politycznych, gdzie walka o władzę i projekty marketingu politycznego przysłaniają chęć realnego działania, wizję państwa. Nie liczy się co i jak, ale kto.

Mamy nawet zręby tych machin medialnych. Nie tędy droga, chyba że od początku do końca chodzi o władzę.

PS. Gdy słyszę, że jeden znany działacz, który zresztą ma zakusy na stołek prezesa PZPN, zablokował, by do procesu licencyjnego dopisać kryte boiska ze sztuczną murawą, łapię się za głowę. Nie dlatego zablokował, że go nie stać. Sam buduje. Chodzi o to, żeby nie budowali inni.

Zobacz inne teksty autora

Źródło artykułu: