Startuje Premier League. Produkt klasy premium

PAP/EPA / PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA / Cheslea cieszy się z gola
PAP/EPA / PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA / Cheslea cieszy się z gola

Jest najbogatsza, dla wielu po prostu najlepsza, a na pewno najbardziej wyrównana. Startuje 26. sezon angielskiej Premier League.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Czechowicz

- Mam nadzieję, że będziemy już na stałe mówili o topie 7, a nie topie 3 czy topie 4 - mówi komentator rozgrywek na antenach nc+ Rafał Nahorny. - Przykład mistrza z Leicester z kampanii 2015-16 podziałał pozytywnie na kolejne drużyny uważane za średniaków, które zachęcone przykładem sukcesu w grze o najwyższą pulę poszły tropem Lisów.

I dodaje: -  Inna sprawa to środki z nowego, rekordowego kontraktu na sprzedaż praw telewizyjnych. Dzięki temu emocje w walce o mistrzostwo Anglii i cztery pierwsze miejsca dające przepustki do Champions Leauge dotyczyły w poprzednim sezonie większej liczby zespołów, niż byliśmy do tego przyzwyczajeni. Wciąż to w Premier League najłatwiej się wykrwawić, walcząc o kwalifikację do Ligi Mistrzów. Nie chcę wydawać sądów, która liga w Europie jest najsilniejsza, ale angielska ekstraklasa przez to, że jest właśnie tak wyrównana, pozostaje najatrakcyjniejsza. Czy hiszpańska La Liga jest najlepsza dlatego, że Real Madryt obronił Puchar Mistrzów? To może być dowód. Od razu nasuwa mi się jednak pytanie: czy w 1986 roku najlepszą ligą była rumuńska, skoro Steaua Bukareszt wygrała najważniejsze klubowe trofeum w Europie?

ZOBACZ WIDEO Piotr Lisek o skokach na tyczkach Bubki: Zapamiętam ten dzień (WIDEO)

[b]

Moda na Anglię
[/b]
W temacie Premier League zawsze muszą pojawić się pieniądze. Reforma rozgrywek sprzed 25 lat pozostaje drogowskazem dla wszystkich lig na świecie (także w Hiszpanii, gdyby pominąć obozy Realu i FC Barcelona), jeśli chodzi o kierunek rozwoju. Filary sukcesu to wspólna strategia marketingowa, wprowadzenie najbardziej sprawiedliwego podziału wpływów ze środków telewizyjnych oraz praca nad ciągłym ulepszaniem globalnego produktu klasy premium. Szacuje się, że zasięg rozgrywek to ponad 645 milionów gospodarstw domowych na świecie w 212 krajach i potencjalna widownia na poziomie 4,7 miliarda ludzi.

Sezon 2017-18 będzie drugim, w którym obowiązuje najwyższy kontrakt telewizyjny w historii piłki nożnej. Warta tylko na Wyspach ponad 5 miliardów funtów w trzyletnim cyklu umowa oznacza wzrost o 500 milionów rocznie w porównaniu do poprzedniego porozumienia. Ligowa średnia dla klubu PL od nadawców za poprzedni sezon wyniosła aż 119,9 miliona funtów (prawie 50-procentowy wzrost z 81,94 miliona). Największy kawałek tortu zgarnął mistrz z Chelsea (150 811 183 funtów), najmniejszy Sunderland AFC (93 471 118).

A jeszcze ćwierć wieku temu brytyjscy nadawcy wydawali na prawa 8 milionów za sezon. Dziś szacuje się, że Manchester United wynegocjuje o 2 miliony wyższą opłatę za miejsce dla sponsora na rękawku koszulek. Wyeksponowanie nowego placu było jedną z najbardziej dyskutowanych zmian przed sezonem. Władze ligi myślą, co może się stać, jeśli telewizyjna bańka pęknie - z niedalekiej przeszłości wystarczy przypomnieć przykład upadku medialnego giganta Leo Kircha i problemy, które dotknęły przez to niemiecką Bundesligę oraz Formułę 1 - próbując uniezależnić się od wodospadu pieniędzy spadającego od TV.

Eksperci sportintelligence.com wyliczyli, że koniunktura napędzona zapowiadanymi miliardami z telewizyjnego kontraktu podbiła stawki dla innych partnerów. Ligowa średnia sprzedaży głównej ekspozycji na koszulkach podskoczyła przez rok aż o 3 miliony funtów, do ponad 14. Wynik mocno zaniżają beniaminki. Na jednym końcu skali z 1,5 miliona za sezon są Brighton i Huddersfield Town, na drugim United z 47 bańkami od Chevroleta.

Największy skok zanotował Tottenham Hotspur, zyskując na umowie z chińskim gigantem ubezpieczeniowym AIA 19 dodatkowych milionów. Zestawienie całej dwudziestki pokazuje globalną siłę angielskiej ekstraklasy: aż 16 sponsorów to zagraniczne koncerny, pozostała lokalna czwórka należy do grona silnych graczy na międzynarodowych rynkach bankowości, mediów, finansów i bukmacherki.

Modę na rozgrywki widać również w kalendarzach przedsezonowych przygotowań klubów. Jeszcze kilka lat temu tournee po innych kontynentach było przywilejem promocyjnym zarezerwowanym wyłącznie dla największych. W przypadku najbardziej znanych klubów zdecydowanie wydłużyła się liczba obowiązków, tylko piłkarze Arsenalu Londyn spędzili w Azji i Australii łącznie prawie dwa tygodnie. Z grona średniaków poza Europę ruszyli też: Everton (Tanzania), Crystal Palace (Hongkong, podobnie jak West Bromwich Albion), Swansea City (Stany Zjednoczone), West Ham United (Islandia). Łącznie aż 12 zespołów angielskiej ekstraklasy rozegrało latem mecze pokazowe poza Starym Kontynentem.

Fenomen można tłumaczyć też międzynarodówką panującą w gronie właścicielskim Premier League, w którym tylko pięć klubów w tym sezonie będzie w stu procentach w posiadaniu brytyjskiego kapitału. Przede wszystkim rozgrywki bronią swoją popularność twardymi danymi. Na przykład lipcową wygraną Chelsea z Arsenalem oglądało na żywo na stadionie w stolicy Chin – Pekinie – prawie 56 tysięcy ludzi.

Frekwencja na trybunach jest przykładem utrzymującej się hossy. W samej Wielkiej Brytanii najniższa średnia widzów za poprzednie rozgrywki dotyczyła kojarzącego się z właścicielskimi tarciami Hull City, gdzie wyniosła 81,1 procent. W aż 12 przypadkach przekroczyła 98 procent, także na wypaczającym obraz 11-tysięcznym obiekcie AFC Bournemouth. Z tego powodu liga i kluby nie w każdym przypadku muszą wnikliwie słuchać głosów – od lat narzekających na rosnące ceny wejściówek – grup angielskich kibiców klasy średniej i robotniczej, którzy dawniej byli najliczniejszą reprezentacją na trybunach. Według niepotwierdzonych danych w 2016 roku na trybunach PL miało zasiąść około miliona zagranicznych turystów, dla których jednym z głównych powodów przylotu na Wyspy był futbol.

Nerwy Conte

Mówi Nahorny: – Trudno nie patrzeć na Premier League z perspektywy walki menedżerskich gwiazd. One naprawdę napędzają rywalizację. Uważany przez wielu za najlepszego szkoleniowca na świecie Pep Guardiola zakończył pierwszy rok pracy w Manchesterze City bez trofeum i chyba niewielu spodziewało się takiego scenariusza. Skalę trudności w walce jednocześnie o mistrzostwo Anglii, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej i Champions League pokazuje przykład z ubiegłego sezonu, kiedy najdalej w prestiżowych europejskich rozgrywkach z przedstawicieli Premier League awansowało uważane za najsłabsze Leicester.

Nazwiska Guardioli, Antonio Conte, Jose Mourinho, Arsene’a Wengera, Mauricio Pochettino i Juergena Kloppa gwarantują, że o rozgrywkach media będą pisały nawet w pełni sezonu ogórkowego. Część fachowców – szczególnie po wydaniu na rynku w trwającym oknie aż 98 milionów euro – dołącza do tej grupy opiekuna Evertonu Ronalda Koemana, stojącego przed wyzwaniem wczesnego startu sezonu już w eliminacjach Ligi Europy. Holender jeszcze kilka tygodni temu był jednym z najpoważniejszych kandydatów do objęcia Barcelony po Luisie Enrique.

Inni głosują na Slavena Bilicia z West Hamu. Chorwat po pierwszym, dobrym sezonie, w ostatnim (przez problem, z którym boryka się obecnie Koeman) zaliczył falstart. O tym, jak wymagającą szkołą dla szkoleniowców jest Premier League, przekonali się fachowcy z ugruntowaną już pozycją na futbolowym rynku. Po sukcesach z Borussią Dortmund Klopp, przechodząc do Liverpoolu, najpierw zapowiadał, że będzie walczył o pełną pulę, angażując się na wszystkich frontach, i nie widzi problemu w grze bez zimowej przerwy. Rok temu w wakacje podważał sens transferu Paula Pogby do Manchesteru United i zadawał publicznie pytanie, co się stanie, kiedy wart 105 milionów euro piłkarz dozna kontuzji. Później w wywiadach sam przyznał, że musiał się na własnej skórze przekonać o specyfice ligi, którą trudno porównać do innej.

Osobom trenerów poświęcano w przedsezonowych doniesieniach przynajmniej równie dużo miejsca, co najgłośniejszym nazwiskom piłkarskich gwiazd. Guardiola po roku pracy dokonał poważnej przebudowy składu, głównie defensywy, o czym szerzej pisaliśmy przed tygodniem. Menedżer Kanonierów Arsene Wenger niedługo po podpisaniu nowego, dwuletniego kontraktu pokonał swojego długoletniego rywala z Man Utd sir Aleksa Fergusona w długości pracy w jednym klubie.

Krytykowany za kolejny ligowy sezon poniżej oczekiwań i dodatkowy zawód wynikający z braku awansu do Champions League Francuz po części odzyskał honor, wygrywając Puchar Anglii. Jak co roku w przypadku Kanonierów panował spory szum podsycany plotkami o gotowości zapłacenia ponad 125 milionów funtów za Kyliana Mbappe z AS Monaco. Trzeba oddać, że na The Emirates udało się ściągnąć jeden z bardziej pożądanych numerów 9 ostatnich dwóch okienek, Alexandre’a Lacazette’a z Olympique Lyon.

– Pojawiają się porównania Francuza do Iana Wrighta, do Jermaina Defoe. Imponują mi statystyki strzelonych goli Lacazette’a, bardzo szanuję ligę francuską, ale różni się sposobem grania w piłkę od Premier League. Francuz nie ma imponujących warunków fizycznych, dlatego warto postawić pytanie, jak będzie sobie radził, szczególnie na początku. Będzie miał wsparcie rodaków, w osobach menedżera Wengera i kapitana Laurenta Koscielnego. Czy to wystarczy, żeby wygrać na starcie rywalizację z kolejnym Francuzem, Olivierem Giroud, najskuteczniejszym rezerwowym poprzedniego sezonu? W rozważaniach na temat Arsenalu trzeba zwrócić uwagę na Alexisa Sancheza. W pierwszej szóstce ubiegłego sezonu nie ma zespołu tak uzależnionego od jednego piłkarza jak w tym przypadku. Jeśli Chilijczyk odejdzie, to będzie wyrwa nie do wypełnienia – twierdzi ekspert anten Canal+.

Pytania o przyszłość na Stamford Bridge Włocha Antonio Conte padły zaraz po zakończeniu mistrzowskiej fety w maju. Menedżer głośno mówił o niezadowoleniu z wysokości kontraktu, grając w negocjacjach zainteresowaniem jego osobą ze strony Interu Mediolan. Dopiero w drugiej połowie lipca podpisał nowy, dwuletni kontrakt, dodatkowo wzmacniający jego pozycję w klubie m.in. rozbudową sztabu szkoleniowego o kolejnych rodaków.

Nie uspokoiło to nerwów Conte, który w letniej przerwie na dobre wpisał się do trendu "mind games", czyli słownych wycieczek pod adresem kolegów po fachu, w czym od lat mistrzem jest Mourinho. Włoch powiedział, że prawdziwą "tragedią" będzie, jeśli Tottenham Hotspur nie zdobędzie w przyszłym roku żadnego trofeum. Doprecyzował, że cele rywala nie powinny być równe z oczekiwaniami Chelsea, United, Arsenalu czy Manchesteru City, że Spurs to po prostu klasę gorszy klub. Boss Kogutów Pochettino odpowiedział: – Nie należę do ludzi, którzy oceniają inne kluby, innych menedżerów. Lubię okazywać innym szacunek. Tego samego oczekuję od naszych rywali.

Niewiele wcześniej u Conte prawdziwą huśtawkę nastrojów wywołały wieści z rynku transferowego. Zdegustowany opieszałością w polityce transferowej menedżer miał znów zagrozić odejściem. Na pocieszenie dostał Alvaro Moratę. W zależności od źródła podaje się, że Hiszpan kosztował nawet 75 milionów funtów, chociaż branżowy portal transfermarkt.de jest zdecydowanie ostrożniejszy w szacunkach. W Anglii przyjmuje się jednak, że napastnik kosztował tyle co przymierzany wcześniej Romelu Lukaku, który z Evertonu przeszedł jednak do Manchesteru United.

W tym okienku w Premier League, jak przed rokiem przy okazji Pogback, czyli powrotu Pogby do Czerwonych Diabłów, nie udało się pobić rekordu transferowego. Stanie się on udziałem szejków z Paris Saint-Germain przy transferze Neymara. Kiedy jednak popatrzymy na top 10 najwyższych dotychczas transakcji letniego okna, aż osiem dotyczyło inwestycji klubów angielskiej ekstraklasy.

Drugi sezon Mou

Lukaku nie był w ostatnich tygodniach jedyną wizerunkową porażką Conte, a przy okazji zwycięstwem Mourinho. Dużą wagę przywiązano do transferu Nemanji Maticia z Chelsea do MU. Uznawany za jednego z najlepszych specjalistów na pozycji defensywnego pomocnika, porównywany nawet do Claude’a Makelele, ma być brakującym ogniwem w zespole układanym przez Portugalczyka.

Sytuacja – nie tylko za sprawą powtarzającego się nazwiska Matić – jest porównywana do transferów po powrocie Mou do Chelsea. Mourinho mówił wtedy o trzech brakach w optymalnej wyjściowej jedenastce: defensywnym pomocniku, rozgrywającym i napastniku. Na początku roku 2014 zaszokował opinię publiczną, płacąc za Serba 25 milionów euro Benfice Lizbona, do której 2,5 roku wcześniej został oddany za pięciokrotnie mniejszą kwotę.

Następnie latem na Stamford Bridge trafili Cesc Fabregas i Diego Costa (nadal nie wiadomo, gdzie reprezentant Hiszpanii zagra jesienią), uzupełniając szkielet drużyny mistrza Anglii 2015. Matić ma przede wszystkim wydobyć ograniczany zbyt często w poprzednim sezonie potencjał Pogby, tak aby Francuz częściej przypominał siebie z czasów gry w Juventusie Turyn. Po kontuzji Michaela Carricka, przy Anderze Herrerze Francuz nie miał na boisku tyle swobody, żeby znów aspirować do miana najlepszego piłkarza świata operującego box-to-box.

Manchester United 2016-17 według Mourinho też miał trzy brakujące ogniwa. Obok Lukaku i Maticia największe nadzieje pokładane są w Victorze Lindeloefie. 22-latek ma zwiększyć rywalizację na środku obrony. W poprzednim sezonie na tej pozycji było wystawianych pięciu zawodników, ale niezależnie od kombinacji defensywa zbierała więcej krytyki niż pochwał.

W transferowej polityce Mourinho widać kilka wyraźnych trendów. Po pierwsze: znacząco odmłodził zespół. Najstarszym zawodnikiem jest 36-letni Carrick, oprócz którego w kadrze jest tylko trzech piłkarzy z trójką z przodu. Po drugie: podwyższył średnią wzrostu. Z sześciu transferów od początku kadencji (Zlatana Ibrahimovicia już nie liczymy) tylko Henrich Mchitarjan miał mniej niż 185 centymetrów wzrostu.

Mówi Nahorny: – Dyskutowano, czy Puchar Ligi Europy, który MU wywalczył w maju w Sztokholmie, to trofeum godne takiego klub. Kiedy daje przepustkę do Champions League, moim zdaniem należy je uznać za bardzo dobry wynik. Dodatkowo jest dużym impulsem motywacyjnym dla drużyny.

Portugalski menedżer potrzebował roku, żeby przypomnieć, że Czerwone Diabły kiedyś zajmowały zasłużone miejsce na europejskim topie klubowym. Szansę udowodnienia swoich aspiracji będzie miał już w meczu o Superpuchar Europy przeciwko swojemu dawnemu pracodawcy Realowi Madryt (– Nie jesteśmy na ich poziomie czy Barcelony – powiedział szkoleniowiec na konferencji w ubiegłym tygodniu). Angielskich dziennikarzy interesuje jeszcze jedna prawidłowość z trenerskiej kariery Mourinho. W każdym klubie w drugim sezonie pracy zdobywał mistrzostwo kraju. Tak było w FC Porto, Chelsea, Interze, Realu i ponownie The Blues. Czas na United?

Komentarze (0)