Na wyjazdowych meczach reprezentacji Polski hymnem wcale nie jest Mazurek Dąbrowskiego. "Gramy u siebie" zaczęło się chyba na mundialu w Niemczech w 2006 roku. Młoda Polska po wejściu do Unii Europejskiej z Polski wyjechała za pracą i zechciała być widoczna na trybunach podczas piłkarskich meczów.
Bano się biało-czerwonych hord, ostrzegano przed nimi, zachodnie telewizje emitowały powtórki naszych słynnych gonitw po boiskach - z wyrwanymi drewnianymi ławkami po meczach ekstraklasy, czy w Wilnie, kiedy polska piechota kibiców starła się z litewską jazdą konną. To nic, że w Polsce drewnianych ławek nie zastępowano krzesełkami, ale wybudowano jedne z najnowocześniejszych stadionów w Europie, to nic, że polski kibic na meczu reprezentacji z radości albo złości co najwyżej odpalił racę. Mój siedmioletni syn po pierwszej klasie podstawówki powiedział, że poszło mu chyba dobrze, bo jechał na opinii z przedszkola - polskim kibicom przedszkola dobrych referencji nie dały i teraz muszą płacić za stare grzechy.
Duńczycy na mecz w walce o mundial w Rosji sprzedali polskim kibicom znacznie więcej niż pięć procent biletów, które według przepisów musieli udostępnić fanom drużyny gości w specjalnym sektorze. Sprzedali ochoczo i drogo, bo Dania to kraj opiekuńczy i musi mieć z czego na tę opiekę wydawać. Kilka dni temu zorientowali się jednak, że chociaż polskie biało-czerwone, to takie same barwy jak duńskie czerwono-białe, to ci, którym bilety wysłano na adresy e-mailowe mające po kropce "PL", niekoniecznie będą wspierać gospodarzy. Gospodarze zapowiedzieli więc, że na bramkach będą sprawdzać "duńskość" kibiców. Polskość nie przejdzie pewnie przez skaner, będzie widoczna w słowiańskich rumieńcach i okrągłych buziach, nie wystarczy nawet wkucie na pamięć duńskiego hymnu. A, zapomniałbym - Duńczycy w środę zaoferowali możliwość zwrotu pieniędzy za bilety.
Łatwo było przewidzieć, że skorzysta z tego może kilka osób. Polska fala w Kopenhadze nie przypłynie wcale ze Szczecina, z którego do stolicy Danii bliżej niż do Warszawy. To będzie nalot - z Londynu, Dublina, Skandynawii. Wystarczy popatrzeć na flagi, jakie zawisną na trybunach. Reprezentację Polski na wyjazdach wspiera rozsiana po Europie, a przez to bogatsza, diaspora. Loty są porezerwowane, hotele także. Polacy kupili bilety na stadion legalnie, tak jak na koncert, albo festiwal teatralny, a że wykorzystali to, że nikt im tego nie zabronił - to nie ich wina, nie mogą teraz ponosić konsekwencji czyjejś nieuwagi i tracić ciężko zarobionych euro i funtów.
Duńczycy zapowiedzieli, że Polaków na inny sektor niż gości nie wpuszczą. PZPN zaapelował o rozsądek. Gospodarze powinni pamiętać, że nawet wypełniony po brzegi duńskim dynamitem stadion może nie eksplodować przez 90 minut, jeśli Robert Lewandowski i spółka w pierwszych minutach zasypią lont piaskiem. Wtedy byłoby chociaż komu śpiewać na trybunach.
Michał Kołodziejczyk
Tu przeczytasz wszystkie teksty autora
ZOBACZ WIDEO: Arkadiusz Onyszko: Duńczycy mówią, że to ich ostatnia szansa