Na dwie kolejki przed końcem el. MŚ 2018 Polska jest liderem swojej grupy, a przewaga Biało-Czerwonych nad Czarnogórą i Danią wynosi trzy punkty. Wydaje się, że drużyna Adama Nawałki jest blisko awansu, ale z drugiej strony po październikowych meczach może wylądować na trzecim miejscu i nie zagrać nawet w barażach.
- Mamy blisko i daleko. Brakuje czterech punktów w dwóch meczach. Niby niewiele, a... dużo. W październiku będzie się palić na murawie - szansę ma Polska, Dania i Czarnogóra - mówi Kamil Glik na łamach "Przeglądu Sportowego" i dodaje: - Jedna z tych reprezentacji nie zagra nawet w barażach. Szanse oceniam na 33,3 procent. Nam, ze względu na liczbę punktów i miejsce w tabeli, daję 33,4 proc. Nim awansujemy, jeszcze będziemy musieli się napocić i nadenerwować na boisku.
Porażka z Danią (0:4) była najwyższą Polski w meczach o punkty od 2002 roku i drugą najwyższa w historii. - Poranek po występie w Kopenhadze do najprzyjemniejszych i najłatwiejszych nie należał. Po porażce w takim stylu nie było łatwo się obudzić - przyznaje Glik.
Siłą reprezentacji Polski w el. Euro 2016 i podczas turnieju finałowego we Francji była skuteczna gra w defensywie. Wówczas w 15 meczach Biało-Czerwoni stracili tylko 12 bramek. Natomiast w ośmiu spotkaniach el. MŚ 2018 polscy bramkarze skapitulowali już 11 razy. Glik twierdzi, że to problem nie tylko obrońców.
- Z tego rozliczani są obrońcy, a przecież sporo goli traciliśmy np. po stałych fragmentach. Nie za wszystkie bramki wina spada na zawodników z defensywy. Krytykę przyjmuję na klatę, ale mówienie, że to wina wyłącznie Glika i Pazdana to uproszczenie. Podobnie jest z golami strzelonymi - trafia głównie Robert, ale na to pracuje dziesięciu innych zawodników - tłumaczy 29-latek.
ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Powinniśmy zwyciężyć wyżej