Gdy stery w Górniku objął Henryk Kasperczak już po pierwszych decyzjach można było wywnioskować, że o sile drużyny mają stanowić skrzydła. Sprowadzono Damiana Gorawskiego, który rzeczywiście zaliczył udany powrót do ekstraklasy. Po drugiej flance biega ostatnio Przemysław Pitry, ale on z kolei trafia do siatki bardzo rzadko. Na papierze wszystko wyglądało obiecująco. Skrzydłowi mieli wypracowywać sytuacje bramkowe i często dublować pozycje wysuniętego i jedynego napastnika Roberta Szczota. Gdy trzeba było się bronić i wyprowadzać kontrataki rzeczywiście taka koncepcja okazywała się skuteczna. Problem w tym, że Górnik nie potrafi prowadzić gry.
Osamotniony w ataku Szczot nie potrafi odnaleźć się na tej pozycji i widać, że lepiej czułby się na boku pomocy. Jeśli Kasperczak myśli poważnie o utrzymaniu musi spróbować gry z dwoma zawodnikami w pierwszej linii. Musi, ale nie może. Dlaczego? Bo potencjał kadrowy na to nie pozwala. Szkoleniowiec nie ma do dyspozycji napastników, tym bardziej, że po wykluczeniach Gorawskiego i Piotra Madejskiego atakujący muszą grać na skrzydłach. Co więc trener może w tak krytycznej sytuacji zrobić? Zawsze można spróbować zamienić Szczota na młodego Dawida Jarkę. 22-latek to typowy snajper i może lepiej sprawdzić się w roli wysuniętego napastnika. Szczególnie, że w sobotę Górnik podejmował będzie Polonię Bytom, której Jarka potrafi strzelać bramki. - Teraz już nie tylko ten, ale wszystkie kolejne spotkania zagramy z nożem na gardle - stwierdza Szczot.