Kibice przestali go w końcu utożsamiać z tym niefortunnym zdarzeniem z sierpnia 2014 roku. Wtedy jako piłkarz Legii Warszawa wszedł z ławki rezerwowych w meczu z Celtikiem Glasgow w eliminacjach Ligi Mistrzów. Mistrz Polski został ukarany walkowerem, bo zawodnik powinien wówczas pauzować za czerwoną kartkę z poprzedniej edycji europejskich pucharów.
Dziś Bereszyńskiego kojarzy się już jako obrońcę solidnego, który nie zawodzi. Ale musiał na to długo pracować. Po transferze z Lecha do Legii kibice z Poznania nazywali go "Judaszem". Jeden z nich zamieścił na kibicowskim forum numer telefonu zawodnika i zwolennicy Kolejorza zaczęli "zabawę". Wydzwaniali do piłkarza, wysyłali obraźliwe wiadomości, grozili, a jego dom obrzucali jajkami. Bereszyński w Lechu w zasadzie nie istniał, zagrał dla klubu raptem kilkanaście razy, ale fakt, że odszedł do znienawidzonej drużyny, był dla kibiców dobrym pretekstem do nazwania go zdrajcą.
Ciągłe urazy
W Warszawie trener Jan Urban przekwalifikował go z zawodnika ofensywnego na prawego obrońcę. Zanim piłkarz zaczął jednak coś znaczyć w zespole, musiał uporać się ze zdrowiem. Bereszyński łapał wiele urazów, a gdy już odzyskiwał formę, musiał znowu się leczyć. Zaczęło się w sierpniu 2013 roku. Najpierw był naderwany mięsień przywodziciela, który wykluczył go z gry na dwa miesiące. Następnie obrońca złamał nos na treningu po zderzeniu z Jakubem Wawrzyniakiem. Po tym urazie rywal w jednym meczu ligowym złamał mu jeszcze piątą kość śródstopia. Dla Bereszyńskiego szatnią stał się gabinet medyczny.
ZOBACZ WIDEO: Dariusz Tuzimek: Robert Lewandowski to piłkarz wszechczasów. Mamy herosa!
Z różnych przyczyn koło nosa przeszedł mu także transfer do Benfiki Lizbona. Wydawało się, że po takiej serii negatywnych zdarzeń piłkarz ugrzęźnie w Polsce na dłużej. W poprzednim sezonie Legia awansowała jednak do fazy grupowej Ligi Mistrzów, Bereszyński wystąpił we wszystkich sześciu meczach od pierwszej do ostatniej minuty i mimo kilku wysokich porażek zespołu pokazał, że nie "pęka" przed gwiazdami Realu Madryt czy Borussii Dortmund.
W styczniu za około 2 miliony euro kupiła go Sampdoria Genua.
- Nie bałem się, jak sobie poradzę w Serie A, a jedynie zastanawiałem się, jak wkomponuję się w taktykę Sampdorii - opowiadał nam kilka miesięcy po transferze. I faktycznie: do zespołu szybko się wdrożył, zaczął grać w pierwszym składzie, a po niedawnym meczu z Milanem w Serie A imponował włoskim ekspertom sposobem zatrzymywania przeciwników.
W piłce klubowej ustabilizował swoją pozycję. Kolejnym celem miała być reprezentacja.
Po raz pierwszy do kadry Nawałki został powołany awaryjnie, rok temu w listopadzie. Z konieczności, bo kontuzjowani byli Maciej Rybus i Paweł Dawidowicz. - Gdybym nie wierzył w grę, to bym podziękował za powołanie - komentował.
Piłkarz awaryjny
Wtedy miał na koncie dwa mecze w drużynie narodowej: z Liechtensteinem i Norwegią, ostatni w 2014 roku. Później szkoleniowiec dał mu jeszcze zagrać 90 minut w towarzyskim spotkaniu ze Słowacją (1:1), ale w kolejnych spotkaniach piłkarz był obserwatorem. Do czasu, gdy znowu ktoś nie złapał kontuzji.
Artur Jędrzejczyk przeszedł operację złamanego palca, Rybus naderwał mięsień dwugłowy. Zrobiła się luka na lewej stronie obrony i Bereszyński musiał sobie przypomnieć, jak się biega po drugiej stronie boiska.
- Wcześniej rozegrałem jedno pełne spotkanie na tej pozycji za kadencji trenera Henninga Berga w Legii (lipiec 2014 rok). Później zmieniłem chyba kontuzjowanego Adama Hlouska w meczu z Dundalk w el. LM (sierpień 2016 rok). Dwa, może trzy spotkania uzbieram na tej pozycji - opowiadał po meczu eliminacji MŚ z Armenią (6:1).
Mimo że czuł przed nim małe napięcie, to jednak chciał złapać byka za rogi i zostać w składzie reprezentacji na dłużej. Widział, że być może jest to jego jedyna szansa na zaistnienie w tej drużynie. W meczu z Armenią wypadł poprawnie, czasem może niepotrzebnie wdawał się w drybling z rywalem, ale nie popełnił większego błędu i za występ wypada go pochwalić.
- Przed meczem miałem tak naprawdę dwa treningi na to, żeby się delikatnie przestawić. Znam swoje możliwości, wiem, w jakiej jestem dyspozycji. Lewa obrona to może trochę nowość dla mnie, ale jeżeli ktoś czuje się dobrze fizycznie, jest pewny siebie, to sobie poradzi - tłumaczy. - Myślę, że lewej nogi nie mam tylko do podpierania się. Może jest gorsza niż prawa, ale mecz pokazał, że dałem radę. Takie podejście miałem właśnie przed spotkaniem - opowiada.
I jak zapewnia, to tylko kwestia odpowiedniego podejścia.
- Myślę, że najważniejsze, to poukładać sobie wszystko w głowie - dopowiada. A cała jego dotychczasowa kariera głównie na tym właśnie polegała.
To co zrobił to jak blizna na twarzy na całe życia.
Nie musi szukać chirurga plastycznego.
Tego mu nie zapomnimy.
Takie artykuły tylko nam o tym przypominają
Nigdy już nie stanie na murawie w Poznaniu tak jak Karol Kownas czy Janek
Chłopaki mogą do Poznania wpadać kiedy tylko zechcą
Judasz nie jest tu mile widz Czytaj całość