- To był ten dzień, w którym przestałem być przesądnym człowiekiem. Mecz z Anglią na Wembley był moim 13. spotkaniem w kadrze, więc ludzie mówili, żeby uważać, bo pech i tak dalej. A ja się denerwowałem przez to jeszcze bardziej - opowiada Mirosław Bulzacki. Ostatecznie Polacy zremisowali w Londynie 1:1. Chłopak z Łodzi zagrał fantastyczne spotkanie i od tego dnia nie martwił się już czarnymi kotami ani zbitymi lusterkami.
W 1973 roku tygodnik "Piłka Nożna" wybrał go odkryciem roku. Była to pierwsza edycja plebiscytu, ale wyroki "PN" w tamtym czasie traktowano jako niemal święte. A 22-letni wówczas środkowy obrońca miał za sobą świetny sezon w lidze, ale chyba o wszystkim przesądził cudowny mecz na Wembley. Właśnie mija 44. rocznica tego spotkania, które zainspirowało pokolenia.
"Już dawno nie zdarzyło się, aby jakiś piłkarz w ciągu niespełna roku zrobił tak ogromne postępy" - uzasadniła redakcja dziennika.
Był to faktycznie skok niesamowity. Jeszcze w 1972 roku Józef Walczak, trener ŁKS-u, pytany o piłkarza, kręcił głową: - Ma dobre warunki fizyczne, ale na razie nic poza tym.
ZOBACZ WIDEO: Polka zachwyciła miliony internautów. Dziś jest bohaterką filmu "Out of Frame"
[color=#000000]
[/color]
Było to zaraz po zgrupowaniu łódzkiego klubu w Kirgizji i Kazachstanie. Zawodnik został odsunięty od pierwszej drużyny. Dopiero w maju 1972 roku wskoczył na miejsce kontuzjowanego kolegi. Od tego momentu zaczął się wielki marsz Bulzackiego. W maju 1973 roku dostał powołanie na mecz z Jugosławią i grał na tyle dobrze, że Kazimierz Górski na niego postawił. Mimo że wątpliwości mieli dziennikarze.
Przed spotkaniem z Anglikami na Wembley w prasie mocno dyskutowano, czy jest to zawodnik na miarę reprezentacji. Braki techniczne, brak doświadczenia. Ale Górski mówił, że te opinie na temat "Funia" są krzywdzące.
- Do gry przeciwko Anglikom predysponują go wyśmienite warunki fizyczne i przysłowiowy angielski spokój. Jest ponadto twardy, umiejący ostro, ale nie faul, walczyć o piłkę. Co nie oznacza wcale, że uważam go za doskonałego piłkarza na pozycji środkowego obrońcy. Ale lepszego od niego, obok Gorgonia, nie mamy na krajowym rynku piłkarskim - argumentował Górski.
Bulzacki nie zawiódł. Na Wembley spisał się doskonale.
- Przed meczem oni grali z Austrią, która miała być na naszym poziomie, a my z Holandią, która miała być na ich poziomie. Anglia wygrała 7:0, więc im się mogło wydawać, że są już potęgą. Ale my zremisowaliśmy 1:1. A ja kryłem Cruyffa. Jak ktoś wyłączył z gry Cruyffa, to już nie boi się nikogo na świecie - mówi.
- Anglicy, wydaje mi się, byli zbyt pewni siebie. Coś takiego widziałem u naszych piłkarzy w niedawnym meczu z Danią na wyjeździe. Media nakręciły atmosferę i zawodnicy uwierzyli, że są już wielcy. A to jest największy błąd - mówi.
Faktycznie Anglicy zagrali dobry mecz. Może nawet bardzo dobry. Ich przewaga nawet przez chwilę nie podlegała dyskusji.
- Byliśmy na to przygotowani. Najważniejsze było, żeby ograniczyć ich dośrodkowania i dobrze kryć we własnym polu karnym. Akurat ja i Jurek Gorgoń świetnie graliśmy głową, więc była duża szansa, że to wyjdzie. I wyszło - mówi zawodnik.
Gdy pod koniec roku dostał zasłużoną nagrodę za największe odkrycie roku (konkurować z nim mógł jedynie Andrzej Szarmach), wyraził nadzieję, jak najbardziej uzasadnioną, że pojedzie na mundial i będzie grał. Górski wybrał inaczej. Postawił na młodszego i wyższego Władysława Żmudę, który przecież nie tylko debiutował po Wembley, w meczu z Irlandią, ale jeszcze został przez prasę zmiażdżony i nazwany nieruchawą szafą.
- Do ostatniego momentu nie było wiadomo, kto zagra, ja czy Władek. Graliśmy sporo spotkań po połowie. Dzień przed pierwszym meczem trener ogłosił skład i ja byłem na ławce. Zawsze mówił dzień przed meczem, żeby nie paraliżować zawodników. Ja miałem być rezerwowym, gotowym do wejścia w każdej chwili. Czy było mi przykro? Tak, zdecydowanie - mówi Bulzacki.
Mundial przesiedział na ławce, podczas gdy Władysław Żmuda, do niedawna zaledwie rezerwowy, podbijał świat.
- Czy mam żal? Nie, nie mam. Kilku chłopaków z Wembley straciło miejsce. Ja, Janek Domarski, który strzelił wtedy bramkę, Leszek Ćmikiewicz. Trener Górski miał świetne wyczucie, był obiektywny i sprawiedliwy. Nie mogliśmy mieć żalu, że kogoś forsuje na siłę - przyznaje piłkarz.
- Wie pan, w piłce nie ma sentymentów. Jednego dnia byłem najlepszy, a drugiego już mnie nie było. To samo spotkało trenera. Pojechał na igrzyska jako bohater, a wracał ze srebrnym medalem, który przyjęto jako porażkę. Jego też za chwilę nie było - rozkłada ręce.
On sam na igrzyska nie pojechał. Po Wembley zagrał jeszcze 10 meczów w kadrze, w tym w 1975 roku z Holandią. Polska wygrała 4:1, a spotkanie to jest uznawane często za najlepsze, jakie kiedykolwiek rozegrała nasza drużyna.
Z kadrą narodową Bulzacki pożegnał się w grudniu 1975 roku.
- Graliśmy mecz Pucharu Polski w Gdańsku ze Stoczniowcem. Pod koniec spotkania sędzia zaczął robić dziwne rzeczy. W końcu się zdenerwowałem i kopnąłem piłkę. Tak że akurat trafiła w sędziego. I dostałem 8 meczów zawieszenia - mówi.
Całą rundę wiosenną przesiedział więc na trybunach, co kosztowało go wyjazd na igrzyska do Montrealu. A potem zaczął studia na AWF-ie w Warszawie i indywidualne treningi.
- Do kadry już nigdy nie wróciłem. Może mogło się potoczyć lepiej, ale chyba i tak nie było źle - zastanawia się.