Jakub Rzeźniczak: Gdybym kierował się pieniędzmi, zostałbym w Legii

PAP/EPA / FACUNDO ARRIZABALAGA / Na zdjęciu: Jakub Rzeźniczak i Willian
PAP/EPA / FACUNDO ARRIZABALAGA / Na zdjęciu: Jakub Rzeźniczak i Willian

Nikt u nas nie myśli za bardzo z wyprzedzeniem, raczej z meczu na mecz. Przeciwko Chelsea, Romie nie robi się wielkich planów - mówi Jakub Rzeźniczak. Były obrońca Legii wraz z kolegami z Karabach Agdam zdobyli dwa punkty w Lidze Mistrzów. Aż dwa.

W tym artykule dowiesz się o:

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Wie pan, co to jest sofascore?

Jakub Rzeźniczak: Teraz już tak.

Według użytkowników tej popularnej aplikacji z wynikami znalazł się pan w jedenastce najlepszych piłkarzy minionej kolejki Ligi Mistrzów.

Fajne, miłe wyróżnienie, ale najważniejsze, że zdobyliśmy punkt. Statystyki indywidualne są drugorzędne.

Macie już dwa punkty w grupie śmierci. Zrealizowaliście swój cel?

Cel...? Po losowaniu trudno było mówić o jakiś celach. Każda z trzech drużyn w naszej grupie, czyli Atletico, Roma i Chelsea, jest od nas zdecydowanie lepsza nie tyko personalnie. To same wielkie kluby. Każdy, kto interesuje się piłką, zdawał sobie sprawę, że jakakolwiek zdobycz punktowa w tej grupie będzie dla nas sporym osiągnięciem. A mamy jeszcze dwa mecze, żeby coś dołożyć, choć to by było już dla nas ogromne osiągnięcie.

Teoretycznie wciąż macie szanse awansu do Ligi Europy, dwa mecze i punkt straty do Atletico.

Ale żeby tak się stało, powinniśmy jakiś mecz wygrać. To będzie bardzo trudne. Nikt tak nie myśli za bardzo z wyprzedzeniem, raczej z meczu na mecz. Przeciwko Chelsea, czy Romie nie robi się wielkich planów.

Był pan już w mieście duchów?

Nie. Słyszałem sporo opowieści o Agdam, skąd pochodzi nasza drużyna. Tam teraz nic nie ma, nie do końca jest bezpiecznie.

Ale brał pan udział w uroczystościach - 24. rocznicy masakry ludności azerskiej w Agdam.

Tak, wybrałem się z jednym z naszych właścicieli, kapitanem i trenerem. Myślę, że jak już człowiek gdzieś gra, powinien poznać historię miejsca. W ogóle warto poznać kraj, w którym się gra.

Większość ludzi wie o Azerbejdżanie tyle, że jest to jakieś państwo na wschodzie, była republika radziecka, więc pewnie bieda aż piszczy.

Ludzie w Polsce pewnie myślą, że to trzeci świat. Pierwszy raz w Azerbejdżanie byłem w 2003 roku z młodzieżową reprezentacją i wtedy miałem mieszane uczucia. Bardzo biednie, kojarzyło się z Białorusią. Lata 90. w Polsce. Ale od kilku lat żona obecnego prezydenta unowocześnia kraj, buduje restauracje, budynki mieszkaniowe. Zresztą mieszkam w jednym z nich, w kompleksie mieszkaniowo-handlowo-rozrywkowym "Port Baku". Takich nowoczesnych miejsc jest sporo, miasto się cały czas rozwija, jest tu jak w Europie Zachodniej, wiele dużych miast europejskich tak dobrze nie wygląda.

Gdy dostał pan ofertę, miał w głowie obraz z 2003 roku?

Czasy są takie, że wszystko można szybko sprawdzić. Damian Tomczyk, agent piłkarski, zadzwonił i powiedział, że jest możliwość przejścia do Azerbejdżanu. Podałem mu swoje warunki. Oddzwonił po dwóch godzinach i powiedział, że nie dają tyle, ile bym chciał, ale niewiele mniej. To wciąż była dobra propozycja. Porozmawiałem z żoną, zadzwoniłem do Daniego Quintany, porozmawiałem z trenerem Jackiem Magierą i Michałem Żewłakowem. Kluby szybko się dogadały i za chwilę byłem już w samolocie. Obaw o Azerbejdżan nie miałem. Jeśli już, to o sam fakt zmiany kraju. Nigdy wcześniej nie przeprowadzałem się za granice. Jak się okazało, zmiana przyszła w najlepszym możliwym momencie.

Myślał pan wcześniej, że zostanie prawie "One Club Man"? 13 lat w jednym klubie...

Trochę się przywiązałem do Legii i Warszawy. Za każdym razem, gdy podpisywałem nowy kontrakt, myślałem, że będę tu grał i grał i może klubu nie zmienię.

To pożegnanie było piękne, ale w sumie i gorzkie, bo w ostatniej rundzie stracił pan miejsce i właściwie przesiedział pan na ławce.

Trudno powiedzieć, że straciłem miejsce. Grałem w Lidze Mistrzów, mieliśmy bardzo dobre wyniki. Wypadłem z powodu kontuzji. Podczas obozu przygotowawczego złamałem kość śródręcza. Maciek Dąbrowski z Michałem Pazdanem grali bardzo dobrze i nie było powodu, żeby ich zmieniać. Było wiele plotek, że zostałem z klubu wypchnięty, ale nic takiego nie miało miejsca. Nikt mi nie mówił, że miałem odejść. Po prostu byłem tak dogadany, że jeśli będę chciał zmienić barwy, klub nie będzie mi robił problemów. Poza tym, jak człowiek jest 13 lat w jednym miejscu, potrzebuje czasem jakiegoś nowego bodźca.

Wróćmy do Ligi Mistrzów: pierwszy mecz nowej drużyny z Chelsea i 0:6. Małe deja vu? Legia też tak zaczęła rok temu w meczu z Borussią, choć akurat bez pańskiego udziału.

Po tym 0:6 z Chelsea nie byłem jakoś mocno załamany. Wiedziałem, że różnica poziomów jest bardzo duża, a jednak 4 z 6 bramek straciliśmy ze stałych fragmentów gry. A więc nie były to jakieś cudowne akcje, miażdżąca przewaga. Po prostu tak się ułożył mecz. To był pierwszy mecz w historii Ligi Mistrzów azerskiej drużyny, a więc duże przeżycie dla wszystkich zawodników. Wiedzieliśmy, że będzie lepiej. To doświadczenie z Legią dało mi wiarę, że będzie lepiej. W kolejnych trzech meczach straciliśmy tylko trzy gole.

Mecze z Atletico, dwa remisy, to szczytowe osiągnięcie?

Na pewno dały nam dużo pewności siebie. Całej drużynie i każdemu zawodnikowi z osobna. Takich meczów nie gra się codziennie. A przecież były długie momenty w tym dwumeczu, gdy dłużej utrzymywaliśmy się przy piłce, mieliśmy więcej podań. Choćby w tym meczu w Madrycie w pierwszej połowie mieliśmy większe posiadanie piłki. Pokazaliśmy, że mały może walczyć z dużym.

Nawet w dziesiątkę.

Pół godziny w drugim meczu i 20 minut w pierwszym. A więc w sumie 50 minut w osłabieniu w dwumeczu nie straciliśmy gola.

Na przeciwko Antoine Griezmann czy Fernando Torres. Dla 32-letniego zawodnika to wciąż przeżycie?

Jest to przeżycie, choć większe miałem w zeszłym roku, gdy graliśmy z Realem czy Borussią. Teraz to było bardziej stonowane. Jak już coś raz przeżyjesz, to takiej ekscytacji nie ma.

W tym wieku można się jeszcze rozwinąć?

Piłkarsko może nie, bardziej duchowo. Doświadczeniem nadrabiam pewne braki. Zrobiłem się spokojniejszy. Może to kwestia mniejszej presji. Na pewno nie przeżywam już tak wszystkiego, jak to miało miejsce w Legii. Wtedy się wszystkim przejmowałem, brałem do siebie, było to czasem bolesne.

Ale w jakim sensie, że ktoś napisał, że "Rzeźniczak nie umie grać w piłkę"?

Były różne sytuacje, jak choćby ta z Besnikiem Hasim. To były moje najgorsze dwa miesiące, od kiedy gram w piłkę, popełniałem błędy, które nie miały prawa się zdarzyć. Ale były to tylko dwa miesiące, a przecież 13 lat grałem w Legii. Tymczasem wiele osób pomiatało mną, jakbym był jakimś najgorszym piłkarzem na świecie. Cóż, takie życie stopera. Popełniasz błąd i pada bramka. Teraz patrzę chłodniej.

To było rok temu, był pan już zawodnikiem doświadczonym.

Pomimo tego trudno czasem nie reagować emocjonalnie.

Czasy social media, każdy może napisać wszystko, a pan sporo przyjął.

Punkt kulminacyjny to był mecz z Arką, gdzie mocno dostałem, byłem trochę załamany. Odsunęli wtedy mnie, Brzytwę (Tomasza Brzyskiego - red.) i Vranjesa od drużyny...

W Azerbejdżanie nie zna pan języka, może to pomaga?

Raczej ludzie inaczej reagują, inaczej się zachowują. Jest krytyka, ale nie ma chyba takiego chamstwa. U nas, mam wrażenie, nie ma granic, których nie można przekraczać.

U nas ta granica jest przesunięta.

Każdy myśli, że może napisać do mnie, czy prezesa Leśnodorskiego albo Bońka, co mu ślina na język przyniesie.

Przycisk "zablokuj" rozgrzał się do czerwoności?

Kiedyś blokowałem, teraz nie reaguję.

Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale ma pan dziś trochę satysfakcję? Legii nie ma w pucharach, "ławkowy" Jakub Rzeźniczak gra w Lidze Mistrzów. I to nieźle.

Satysfakcja to by było faktycznie złe słowo. Piłkarz musi udowadniać co chwilę i ja musiałem pokazać, że przejście do Azerbejdżanu to nie jest krok do tyłu, a nawet krok do przodu.

Nawet na początku sam pan tego transferu nie traktował jako emerytury?

Nie. Oferta była dobra, ale nie zarabiam wcale dużo większych pieniędzy niż w Legii. Może o 5 procent więcej.

Czyli nie chodziło o pieniądze?

Biorąc pod uwagę to, że w Legii były lepsze premie, z pewnością nie. Finansowo nie zyskałem. Gdybym chciał grać dla pieniędzy, zostałbym w Legii.

A inne oferty?

Zmiany klubu w Polsce nie brałem pod uwagę. Były też inne wstępne oferty, ale musiałem czekać miesiąc albo dwa.

Mecze, które decydowały o awansie do Ligi Mistrzów, z Kopenhagą, to był ostateczny dowód na to, że dobrze pan zrobił?

Nawet gdybyśmy wtedy odpadli, gralibyśmy w Lidze Europy. A więc krzywda by się nam nie stała. Ale na pewno ten dwumecz z Kopenhagą pokazał, że nie jestem jeszcze taki stary. I ludzie zobaczyli, że nie wyjechałem do Azerbejdżanu, żeby odpoczywać i się opalać.

Choć na brak słońca pan nie narzeka.

Na nic nie narzekam. Bardzo fajne miasto, fajni ludzie, dobre restauracje, jest gdzie wyjść. A pogoda? Dwa i pół miesiąca od momentu gdy przyjechałem, spadł pierwszy deszcz. Pod koniec września. A i teraz jest ponad 20 stopni. Przyjemnie się żyje, nie powiem.

ZOBACZ WIDEO: Bramka El Sharaawy'ego - stadiony świata! Skrót meczu AS Roma - Bologna CF [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]

Komentarze (1)
avatar
gmk38
4.11.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ee kto usunął moj komentarz a widze sonde juz zmieniliscie