Łukasz Teodorczyk w tarapatach. Frustracja napastnika

Newspix /  ZUMAPRESS.com  / Na zdjęciu: Łukasz Teodorczyk
Newspix / ZUMAPRESS.com / Na zdjęciu: Łukasz Teodorczyk

Złą passę ma ostatnio Łukasz Teodorczyk. Kopnął w polu karnym obrońcę zespołu rywali, nie trafił piłką z bliskiej odległości do pustej bramki. Zabrakło też go na liście piłkarzy powołanych na mecze z Urugwajem i Meksykiem.

[b]

Zbigniew Mroziński[/b]

Gdy we wrześniu poważnej kontuzji znowu doznał Arkadiusz Milik, wydawało się, że jego zastępcą w drużynie narodowej może zostać właśnie Łukasz Teodorczyk. Tymczasem w spotkaniach z Armenią i Czarnogórą w ogóle nie pojawił się na boisku. Nie mogło być inaczej, skoro czołowa belgijska gazeta "Le Soir" określa polskiego napastnika cieniem samego siebie.

- Żeby grać w ataku z Robertem Lewandowskim albo w jakimś meczu go zastąpić, Łukasz musi być w optymalnej dyspozycji, a niestety, teraz ma słabszy okres - mówi Włodzimierz Lubański, mieszkający w Belgii były wybitny polski napastnik, mistrz olimpijski z igrzysk Monachium ’72. - W poprzednim sezonie nikt go jeszcze w Jupiler Pro League nie znał, więc nie był tak pilnowany przez obrońców zespołów rywali jak obecnie i bramki zdobywał seryjnie. Tymczasem w trwających rozgrywkach tylko trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. Na razie nasz rodak nie potrafi sobie poradzić z tym problemem.

Nieodpowiedzialne zachowanie

Kara za to, co zrobił podczas meczu z Genkiem, wydaje się nieunikniona. Gdy w 39. minucie meczu rozegranego w niedzielę 22 października Teodorczyk zamachnął się na nogą na wybiegającego przed niego w polu karnym obrońcę zespołu gości Josepha Aidoo, kamery telewizyjne pokazały siedzącego na trybunach legendarnego piłkarza Anderlechtu i reprezentacji Belgii - Paula Van Himsta, który był zszokowany tym, co się stało. Komisja arbitrażowa belgijskiego związku piłki nożnej sprawą wybryku polskiego piłkarza ma się zająć dopiero 7 listopada.

- Nawet jeśli nie kopnąłby rywala, ale miał taki zamiar, już byłby to czyn godny potępienia - przyznaje Mirosław Waligóra, mieszkający w Belgii srebrny medalista olimpijski igrzysk Barcelona ’92. - Teodorczyka podłapały media, dyskusja na ten temat odbyła się zaraz po meczu w programie telewizyjnym podobnym do magazynów ligowych znanych z polskiego oddziału Canal Plus. Przypomniano, że jeden z zawodników Jupiler Pro League za kopnięcie przeciwnika został zdyskwalifikowany na dwa mecze. Trwa nagonka na Łukasza, co na pewno nie jest przyjemne, szczególnie że zarówno jemu, jak i drużynie nie wiedzie się najlepiej.

- Jednak z czasem sytuacja powinna się unormować, bo nowy trener Anderlechtu jest zwolennikiem ofensywnego stylu gry, a "Teo" jest jego pierwszym wyborem, zresztą trudno, żeby tak nie było, skoro w poprzednich rozgrywkach wyrobił sobie dobrą markę. W jego przypadku przydałaby się większa otwartość w kontaktach z belgijskimi mediami, które nie są tak napastliwe jak w Polsce. Jego problemy zaczęły się właściwie od tego, gdy na początku roku nie przyszedł na galę, na której wręczano nagrody dla najlepszych piłkarzy grających w Jupiler Pro League. W Belgii było duże zdziwienie, że Polak tak postąpił. Przypomina się, że od tego momentu strzelił tylko osiem goli.

Bert Vertenten, który sędziował mecz Anderlecht - Genk, ukarał Teodorczyka żółtą kartką, chociaż w mediach od razu uznano, że za takie zachowanie powinien wylecieć z boiska.

- To było nieodpowiedzialne zachowanie Łukasza - kontynuuje Lubański. - Za kopnięcie rywala na pewno zostanie ukarany. Wyglądało to na frustrację spowodowaną słabszą ostatnio formą.

Wychowankowi Wkry Żuromin na pewno nie pomaga, że w tym sezonie strzelił zaledwie trzy gole w lidze belgijskiej, zaś rok temu o tej porze miał na koncie już 10 bramek i był wielkim objawieniem rozgrywek.

- Czasami tak bywa, że napastnikowi nic nie wchodzi do bramki rywali, i właśnie tak dzieje się w przypadku Łukasza - dodaje Waligóra. - Stąd nerwy i niezadowolenie, co jednak w żaden sposób nie może tłumaczyć tego, co się zdarzyło w meczu z Genkiem. Co ciekawe, jedyną bramkę dla rywali zdobył zaraz po przerwie Ghańczyk Aidoo, wcześniej sfaulowany właśnie przez Teodorczyka.

Od początku października trenerem RSC Anderlecht jest wysoko ceniony na rynku belgijskim Hein Vanhaezebrouck. Zastąpił Szwajcara Rene Weilera, który w poprzednim sezonie zdobył z Fiołkami mistrzostwo kraju, ale w kolejnej edycji zupełnie sobie nie radził. Na razie najbardziej znany i utytułowany klub belgijski szuka formy i chce wrócić do ofensywnego stylu, z jakim jest utożsamiany od dawna.

- Anderlecht bardzo słabo zaczął ten sezon - analizuje Lubański. - Vanhaezebrouck prowadzi drużynę od niedawna, więc musi upłynąć trochę czasu, zanim jego koncepcja będzie widoczna. Lubi grać w ustawieniu z trzema obrońcami i zagęszczać środek pola, lecz wszystko musi potrwać, żeby zagrało jak należy. Zawodzi nie tylko Teodorczyk, ale na przykład także Rumuni Nicolae Stanciu i Alexandru Chipciu. W czasie letniego okna transferowego popełniono pomyłki, bo jak inaczej określić wypożyczenie na ten sezon do Waasland-Beveren napastnika Inge Thelina. Dla nowego zespołu strzelił już siedem goli w lidze belgijskiej, a żeby było ciekawiej, jednego wbił właśnie poprzedniej drużynie, natomiast aż cztery w niedawnym spotkaniu z Zulte Waregem. Inna sprawa, że Szwed ma chyba jakiś patent na tego przeciwnika, bo gdy wiosną grał jeszcze w Anderlechcie, to jedyną bramkę dla tego zespołu również zdobył w spotkaniu z nimi.

ZOBACZ WIDEO Lewandowski piętą, Bayern zwycięski w hicie. Zobacz skrót meczu z Borussią [ZDJĘCIA ELEVEN]

Nowa miotła, stare problemy

Pod wodzą nowego szkoleniowca Fiołki z Astridparku najpierw w dramatycznych okolicznościach wygrały na wyjeździe 4:3 z KV Mechelen, ale potem przyszły dwie porażki u siebie bez strzelonego gola. O ile 0:4 w Lidze Mistrzów z gwiazdozbiorem Paris Saint-Germain można było jeszcze przeboleć, o tyle 0:1 z Genkiem nie wyglądało dobrze, bo rywal plasuje się w dolnej części tabeli. Widać lukę w drugiej linii po sprzedaniu utalentowanego Youriego Tielemansa do AS Monaco. Na jego miejsce nie znaleziono godnego następcy. Natomiast najskuteczniejszym strzelcem zespołu w tym sezonie jest zdobywca sześciu bramek - 20-letni Henry Onyekuru.

- Nigeryjczyk jest innym typem zawodnika, gra szeroko na skrzydle - przyznaje Waligóra. - W poprzednim sezonie grał w belgijskim Eupen, dla którego strzelił 22 gole, czyli tyle samo ile Teodorczyk. Jednak królem strzelców obwołano Polaka, który miał większy dorobek w spotkaniach wyjazdowych. Na początku lipca Onyekuru za 8 milionów euro został sprzedany do Evertonu, z tym że natychmiast wypożyczono go właśnie do Anderlechtu. Już się jednak mówi, że w przerwie zimowej Nigeryjczyk może wrócić do Anglii, bo Everton w rozgrywkach Premier League zawodzi i młody napastnik może się przydać na Goodison Park. Naturalnym konkurentem Łukasza do gry na szpicy ataku jest natomiast doświadczony Hamdi Harbaoui.

We wspomnianym spotkaniu z Zulte Waregem, w którym Teodorczyk zaliczył koszmarne pudło, Tunezyjczyk wszedł w 69. minucie właśnie za polskiego napastnika. Wtedy było 0:0, a pięć minut później pierwszego gola dla Fiołków strzelił pomocnik Pieter Gerkens, zaś po kolejnych trzech minutach rezultat na 2:0 dla mistrzów Belgii ustalił nie kto inny jak Harbaoui. To była jego druga w tym sezonie bramka w lidze. Na razie uzbierał zaledwie 273 minuty w siedmiu występach, a Polak strzelił zaledwie jednego gola więcej, chociaż wystąpił w 12 meczach i grał przez 945 minut.

Tunezyjczyk ma już 32 lata, a najlepiej pokazał się w sezonie 2013-14, gdy dla Lokeren strzelił 22 gole w Jupiler Pro League. Natomiast na następne rozgrywki przeniósł się do Qatar SC i zdobył tam 21 bramek. Poprzedni sezon zaczął w Anderlechcie, gdzie szło mu wtedy słabo, więc na pół roku został wypożyczony do Charleroi i teraz znowu jest w Astridparku. - Nasz rodak cały czas cieszy się jednak poparciem sztabu szkoleniowego Anderlechtu - mówi Waligóra. - Tak było, gdy zespół prowadził Weiler, jak i teraz u Vanhaezebroucka, czego jak czego, ale ambicji i woli walki nie można mu odmówić. Łukasz w każdym meczu daje z siebie wszystko.

Może na postawę naszego napastnika ma wpływ fakt, że latem nic nie wyszło z zapowiadanego wcześniej transferu do jednego z klubów Premier
League. - Polskie media podawały, że Łukaszem są zainteresowane zespoły angielskie, ale tutaj mówiło się raczej o propozycji z Fenerbahce Stambuł - podsumowuje Waligóra, który kilka lat spędził w Lommel SK. - Myślę, że jednak dobrze zrobił, zostając w takim klubie jak Anderlecht, który gra w Champions League. Na pewno w Belgii łatwiej wrócić do formy niż na przykład w Turcji.

Teraz Fiołki mają dziewięć punktów straty do lidera, którym jest Club Brugge. Dlatego tak ważny jest niedzielny mecz. Tyle że prawdziwa walka o mistrzostwo Belgii zaczyna się dopiero w play-offach, gdy o tytuł rywalizuje sześć najlepszych ekip. Będą miały zagwarantowane tylko połowę punktów z sezonu regularnego, więc i różnica punktowa między nimi zmaleje o 50 procent. Dlatego w Brukseli na razie nie panikują, bo każda passa kiedyś musi się skończyć. W ostatnią sobotę Anderlecht wymęczył wyjazdowe zwycięstwo 3:2 z Eupen, chociaż do przerwy prowadził 3:0 po golu Sofiane Hanniego i dwóch samobójach. Zatem Teo, który rozegrał 90 minut, znowu nie wpisał się na listę strzelców, Harbaoui tym razem całe spotkanie spędził na ławce rezerwowych, a trener zapowiada, że na swoją szansę czeka pozyskany z Saint-Etienne Robert Beric. Słoweniec na razie zaliczył końcówki dwóch spotkań ligowych, a przecież nie tak dawno, podczas sezonu 2014-15, zdobył 27 bramek w lidze austriackiej dla Rapidu Wiedeń. Potencjał więc ma.

Źródło artykułu: