Stanisław Terlecki: Indywidualista

Był jednym z najbardziej utalentowanych i jednocześnie najinteligentniejszych polskich piłkarzy lat 70. i 80. Okazało się to mieszanką wybuchową. Stanisław Terlecki zmarł w czwartek w wieku 62 lat - przyczyną było wieloletnie wycieńczenie organizmu.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Stanisław Terlecki Agencja Gazeta / SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZET / Na zdjęciu: Stanisław Terlecki

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Stanisław Terlecki zmarł 28 grudnia rano we własnym łóżku, w mieszkaniu w Łodzi, gdzie przed 2,5 roku przeprowadził się z Pruszkowa. W ostatnich latach Terlecki do swojego "repertuaru" dołożył środki psychotropowe. Kilka dni wcześniej, przed Wigilią, obdzwonił wszystkich znajomych, którzy w ostatnim okresie wyciągnęli do niego pomocną dłoń. Każdemu złożył życzenia i podziękował za wszystko.

***

Gdy 18-letni chłopak o wzroku nieco rozmarzonym i dziecięcym wyrazie twarzy, którego nigdy się nie wyzbył, pojawił się pierwszy raz na treningu warszawskiej Gwardii, starsi zawodnicy przywitali go życzliwie. Wkrótce zaczął ich irytować. Dawno nie było tu nikogo tak bezczelnego, kto by ich traktował jak gówniarzy. Co on sobie wyobrażał? Kiwał, przepuszczał piłkę między nogami, ośmieszał. Nie mogli jednak wiele zrobić. Wspominają dziś, że gdy któryś się zamierzał na nogi Stanisława Terleckiego, trener Bogusław Hajdas krzyczał: "Zostawcie moje dziecko!".

- No to trochę podkręcone - śmieje się Hajdas. - Ale oczywiście nie pozwalałem za ostro wchodzić. Chłopcy go lubili, widzieli co to za zawodnik. Sami przychodzili i mówili, że powinien grać.

Terlecki w pierwszoligowej Gwardii grał jako 18-latek. I był od razu jednym z najlepszych.
- To był geniusz dryblingu, absolutnie wybitny pod tym względem. Zawsze te kilka tysięcy ludzi na nasze mecze przychodziło i co tu dużo kryć, znaczna część dla Staszka. Jak on wchodził między tych obrońców, to już wszyscy wiedzieli, co zrobi, i tylko czekali, żeby to zobaczyć... a on wtedy robił coś zupełnie innego, szedł tam, gdzie nikt by nie przypuszczał. Ten chłopak to było zjawisko. Wiedzieliśmy, że długo go nie utrzymamy - dodaje szkoleniowiec.

Stanisław Terlecki nie żyje. Miał 62 lata

Do Gwardii przyszedł z Młodzieżowego Ośrodka Piłkarskiego, choć formalnie był zawodnikiem Stali FSO Żerań (znanej potem jako Polonez Warszawa). Mógł wybrać Legię, ale wolał Gwardię. W tym czasie funkcję podobną do dzisiejszego menedżera pełnił tam Ryszard Koncewicz, nadzorujący zresztą wszystkie kluby pionu gwardyjskiego. Piłkarz wiedział, że "Faja", były selekcjoner reprezentacji, bardzo go ceni i pomoże przebić się do wielkiej piłki.

W klubie z Racławickiej z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem. Był doskonale wytrenowany. To dzięki ojcu, który postanowił zrobić z niego piłkarza. Gdy więc dzieci bawiły się piłką, Staszek z ojcem ciężko trenował. To mu zostało.

- Trzeba pamiętać, że miał też, że tak powiem, talent do ciężkiej pracy. A może nawet harówki. Myśmy schodzili z ostrego treningu po 1,5 godziny i mówiłem: Stasiu, złaź. A on, że jeszcze chwilę zostanie. Wracałem do szatni, przebierałem się, wychodziłem, a on tam dalej był. Rozstawiał pachołki, dryblował między nimi, dośrodkowywał. I potem to wszystko wyszło - wspominał Hajdas.

Piłkarz z innej planety

W tym czasie uchodził za jeden z największych talentów polskiej piłki. W drugiej połowie września 1973 roku w Doniecku odbywały się młodzieżowe mistrzostwa demoludów. Polacy zajęli 4. miejsce, a wysłannik "Piłki Nożnej" podkreślał, że akcje Terleckiego "budziły poklask widowni". Został wówczas wybrany najlepszym skrzydłowym zawodów. - Stasiu był takim skrzydłowym trochę podobnym do Gadochy. Bardzo szybkim, nabierającym prędkości, świetnie kiwającym w pełnym biegu - mówi Marian Szczechowicz, trener tamtej drużyny.

W Gwardii długo się nie utrzymał. W 1975 roku zespół spadł, a on sam został zawodnikiem ŁKS Łódź. - Początkowo nie było to takie oczywiste, bo kilka klubów go chciało. Ale prezes Jan Morawiec załatwił mu studia i to przeważyło - opowiada Stanisław Stachura, ówczesny szkoleniowiec ŁKS. - To był przeinteligentny chłopak i bardzo mu na tych studiach zależało. Uczył się dziennie, a potem robiliśmy dla niego i kilku innych chłopaków dodatkowe treningi - opowiada Stachura.

W tamtych czasach był człowiekiem z innej planety. Niemal każdy, z kim rozmawiamy, mówi o nim "indywidualista". To słowo przylgnęło do niego, stało się częścią życia codziennego. Czasem to przeszkadzało.

Znalazł się w szopce

Z tamtego okresu pochodzi historia, jak któryś z zawodników młodzieżówki zwrócił mu uwagę, że książkę z angielskim tytułem trzyma do góry nogami. Trochę ta wyższość była na pokaz, co częściowo przyznał w wywiadzie dla "Piłki Nożnej" pod koniec 1976 roku: "Nie bardzo chciałem nawiązać bliższy kontakt z innymi kolegami z reprezentacji juniorów. Nie miałem o czym z nimi rozmawiać. Gadanie w kółko o tym, jak to się dwa lata temu spudłowało w idealnej sytuacji, mnie zupełnie nie odpowiadało. Trener mi zagroził, że jeśli nie nawiążę z nimi kontaktu, to mnie usunie z zespołu".

Marian Szczechowicz, trener młodzieżówki: - Przyjeżdżała grupa prostych chłopców ze Śląska, grali w karty, a on siadał przed nimi i czytał "Ulissesa". A oni patrzyli i pytali: "To nawet takie grube książki piszą?". Trochę śmiali się z niego, ale nie było tak, że go sekowali czy coś. Musimy pamiętać, że poza wszystkim był świetnym zawodnikiem.

Terlecki czytał więc "Kulturę", "Politykę" i "Ulissesa". Chyba nikt tak jak on w tamtych czasach nie przyczynił się do rozpowszechnienia tej arcytrudnej książki.
Dziennikarz: - Kilkakrotnie ukazały się w prasie pańskie wypowiedzi, które można by uznać za nieco kontrowersyjne.
Terlecki: - Na przykład jakie?
Dziennikarz: Na przykład to: "W zależności od nastroju czytam "Kubusia Puchatka" albo "Ulissesa" Joyce'a. Nie za dużo tu ostentacji i jakiejś, nie wiem, czy całkowicie uświadomionej, prowokacji?
Terlecki ze śmiechem: Ach to, doszedłem do skrajności. Przychodzi do mnie dziennikarz i pyta, co robię w wolnych chwilach. Ale żeby wszystkich uspokoić, "Ulissesa" doczytałem tylko do połowy.

Ten "Ulisses" mu ciążył. W tradycyjnej szopce na koniec 1976 roku Krzysztof Mętrak poświęcił mu utwór śpiewany na melodię "Miłość w Portofino" Sławy Przybylskiej. Między innymi znalazł się tam taki fragment:

"Bo jam najlepszy jest na błoto,
gdy po lekturze Joyce'a mknę,
a kiedy łapię żółtą kartkę
To mi się śni Van Bethoven"

Można więc dojść do wniosku, że stał się obiektem żartów, ale też warto spojrzeć na to z drugiej strony. Mętrak nie poświęciłby w szopce utworu słabemu piłkarzowi. Terlecki nie tylko miał już na koncie mecze w reprezentacji, ale i świetne perspektywy. W klasyfikacji tygodnika skrzydłowy ŁKS został wybrany 8. zawodnikiem ligi. Jedno miejsce przed Bońkiem.

W podsumowaniu napisano o nim: "Jest symbolem młodego pokolenia wchodzącego do pierwszej reprezentacji. Wspaniale zadebiutował w Porto, należał do najlepszych w warszawskim meczu z Cyprem. Mało który gracz równie efektownie rozpoczyna występy w najlepszej jedenastce kraju".
Czy Stanisław Terlecki był jednym z najlepszych polskich skrzydłowych?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×