Wyobraź sobie mecz, rzut rożny. Piłka leci w pole karne, obrońca wyskakuje i wybija ją od bramki, dokładnie w stronę ustawionego sędziego (ustawionego poprawnie). Piłka leci w stronę arbitra, ten widzi, jak wprost na niego pędzą dwaj zawodnicy z przeciwnych zespołów. "Oooo spierdzieeelam!" - krzyczy, próbując uniknąć zderzenia z piłkarzami. Sekundę później następuje kontakt między zawodnikami, jeden z nich pada jak rażony piorunem. Sędzia momentalnie wyciąga żółtą kartkę. Kilka chwil później na zestawie kolega krzyczy mu: - To jest bezpośrednia czerwona! Sędzia anuluje pierwotną decyzję i wyciąga czerwony kartonik. Piłkarze protestują, nie mogą się pogodzić z tą decyzją, choć przed sekundą ich kolega z drużyny o mały włos nie wystrzelił nogi rywala na okołoziemską orbitę.
To sytuacja z meczu Lecha z Arką, gdy przed zawodnikami uciekał sędzia Tomasz Kwiatkowski, a rywalowi o mały włos nogi nie złamał Maciej Gajos. Kwiatkowskiego z wozu VAR ratował Szymon Marciniak. Sytuacja, jakich wiele, obrazująca jednak idealnie, jak szybko dzieją się wydarzenia na boisku, jak łatwo przegapić sędziemu teoretycznie oczywiste dla śledzących telewizyjne powtórki kibiców przewinienie. I jak bardzo przydatny jest system VAR.
Niewiedza jest powszechna
O sędziowaniu nie potrafimy rozmawiać merytorycznie i w spokoju. Przepisy gry w piłkę nożną, praktyczne wskazówki dla sędziów, postanowienia PZPN, interpretacje zagrania ręką - strasznie to skomplikowane, na dodatek nuda to zakaźna i śmiertelna, dlatego większość z nas trzyma się od tego z daleka. A jeśli się zbliża, to albo z obrzydzeniem, albo bez zrozumienia. Gdy już o sędziowaniu mówimy, to przeważnie nie szczędzimy epitetów, barwnych określeń. Gdy pytasz kolegi, dlaczego w tej sytuacji należy się żółta, otrzymujesz odpowiedź: "no przecież mu się wpierd***!".
W obliczu wprowadzenia do naszej rzeczywistości nowego narzędzia, technologii VAR, musimy zrozumieć kilka rzeczy. Po pierwsze: od tego systemu nie ma odwrotu, więc im szybciej zrozumiemy jego główne założenia i sposób działania, tym lepiej. VAR interweniuje jedynie w sytuacjach oczywistych, jasnych. Wszelkie sytuacje z tzw. "szarej strefy" nie podlegają wideoweryfikacji. Jeśli sędzia na boisku uzna, że nie ma karnego, a sędzia VAR dojdzie do wniosku, że nie został popełniony oczywisty błąd, nie będzie interwencji VAR. Co za tym idzie, po drugie: musimy wyzbyć się myśli, a obserwując wszystkie dyskusje na ten temat jest ona powszechna, że VAR wyeliminuje z futbolu kontrowersje. Nie wyeliminuje, dyskusje nie znikną, choćby z powodu emocjonalnego przywiązania kibiców do drużyn.
ZOBACZ WIDEO: Czy trenerzy i piłkarze wiedzą, jak działa system VAR?
Brak znajomości wśród ludzi, którzy żyją z piłki, choćby podstawowych zasad działania VAR, jest powszechny (przykłady można mnożyć, pierwsze z brzegu to marudzący Nenad Bjelica czy Krzysztof Piątek). Co najmniej zastanawiające jest, że ludziom zarabiającym piłką na chleb nie chce się przeczytać wytycznych, poznać reguł decydujących o ich losach. PZPN przed sezonem robił wykłady, przedstawiał w klubach protokół, ale być może mało skutecznie. Nie zmienia to jednak faktu, że zawodnicy biegający za sędzią i krzyczący: "czemu tego nie sprawdziłeś?!" to taka sama kategoria kompromitacji, co łapanie na spalonego przy rzucie od bramki. A rozmawiając z sędziami ekstraklasy można się dowiedzieć, że tego typu rajdy za nimi oraz krzyki są zjawiskiem powszechnym.
Statystyki i niedociągnięcia
Tempo wprowadzania VAR było w Polsce zawrotne, obarczone ryzykiem szybkiego niepowodzenia. Ewentualne wielbłądy arbitrów dopiero oswajających się z systemem mogły zrazić opinię publiczną, jak miało to miejsce choćby w przypadku nieudanego eksperymentu z sędziami "zabramkowymi". Pojawiały się głosy (sam zresztą głośno o tym mówiłem, w nieoficjalnych rozmowach z sędziami też można było to słyszeć), że wyścigowe wprowadzanie VAR to niepotrzebne i zbyt duże ryzyko. Teraz ci sami sędziowie uważają, że niestety nie ma innej opcji: systemu trzeba się uczyć w warunkach bojowych, offline - poza oswojeniem z technologią - nie nauczy pracy w realnych warunkach. Pół roku VAR w Polsce należy ocenić jak najbardziej pozytywnie.
Ze Zbigniewem Bońkiem można się w wielu kwestiach nie zgadzać, ale w środę wypowiedział kilka bardzo ważnych zdań. Po pierwsze: że głównym celem wypróbowania (system jest przecież wciąż w fazie testów) tej technologii było wyeliminowanie z ligi ewidentnych błędów. - Motorem napędowym wdrożenia systemu był mecz Arka - Ruch. Nie mogłem się pogodzić z tym, co się stało. Wszyscy widzieli na powtórkach, że Siemaszko zdobył bramkę ręką, a sędzia nie mógł użyć technologii. Tej jesieni nie było już żadnego meczu, po którym sędzia wracając do domu miałby przekonanie, że popełnił kompromitujący błąd. System się więc sprawdza - mówił Boniek.
Po drugie: w Polsce wciąż pokutuje myślenie, że sędzia chce kogoś oszukać, że jeśli popełnia błąd, to jest to efekt szemranych gier. Wciąż nie możemy odlepić od siebie łajna korupcji, którym polską piłkę obrzuciło całe (albo niemal całe) piłkarskie środowisko w latach minionych. - A prawda jest taka, że dziś mamy znakomitych sędziów. Gdybyśmy w Polsce mieli takich piłkarzy, jak sędziów, co roku mielibyśmy polski zespół w Lidze Mistrzów - mówił prezes PZPN.
Jeszcze w marcu Boniek kategorycznie wykluczał możliwość wprowadzenia VAR, w lipcu system działał już podczas meczu o Superpuchar, we wrześniu obecny był na trzech meczach w ligowej kolejce, a w listopadzie już na siedmiu. Od lutego będą obsługiwane wszystkie mecze w kolejce, bo zakupiony został trzeci, specjalny wóz. - W styczniu wyszkolimy też dwóch kolejnych sędziów VAR: Pawła Raczkowskiego i Tomasza Musiała - mówił podczas środowego spotkania Łukasz Wachowski. Wciąż nie wiadomo, jak rozwiązana zostanie kwestia kolejek, w których mecze będą rozgrywane o tej samej porze.
Garść statystyk, bo to ważne i dające ogląd sytuacji. W rundzie jesiennej system obecny był na 87 meczach ekstraklasy. Wycięto z nich aż 638 klipów, czyli zdarzeń, które analizował VAR. Daje to średnią siedmiu analiz na mecz. I dalej: 92 interwencji VAR to tzw. ciche sprawdzenie, czyli analiza zdarzenia bez konsultacji sędziego siedzącego w wozie VAR z sędzią głównym biegającym na boisku. 506 interwencji systemu to potwierdzenie pierwotnej decyzji podjętej przez sędziego na murawie. Z kolei 40 razy sędzia VAR zalecił weryfikację wideo, z czego 36 razy sędzia główny zmienił swoją pierwotną decyzję, a cztery razy ją podtrzymał. I ostatnia, ciekawa informacja statystyczna: z 36 zmian decyzji 25 podjętych zostało na bazie obejrzenia sytuacji na monitorze, a w 11 przypadkach wystarczyła sama informacja od sędziego VAR do sędziego głównego, bez patrzenia na monitor (na przykład czerwona kartka pokazana przez sędziego Tomasza Kwiatkowskiego Maciejowi Gajosowi w meczu z Arką Gdynia).
Minusy i niedociągnięcia? Problem z komunikowaniem i tłumaczeniem na antenie TV oraz stadionie zmian decyzji sędziego na podstawie VAR. Zdarzają się przecież sytuacje, w których sędzia podejmuje decyzję, a 30 tysięcy ludzi na trybunach nie ma zielonego pojęcia, co się właśnie wydarzyło. Powtórek na telebimach pokazywać nie można, podpięcie sędziego pod stadionowe nagłośnienie również jest idiotycznym pomysłem. To na pewno kwestia do poprawy, być może ważną rolę będą tu odgrywać stadionowi spikerzy.
Tak czy siak, czas zostawić sędziów w spokoju i skupić się na sobie. Poczytać i przyswoić trochę twardej wiedzy. To już chyba (a raczej na pewno) odpowiedni moment.
Paweł Kapusta