Sandecja w tragicznym położeniu. "Sami jesteśmy sobie winni"
Ostatnie miejsce w Ekstraklasie, ledwie 25 punktów i nieprawdopodobna niemoc - Sandecja nie wygrała od połowy września. Ze Śląskiem straciła gola tuż po gwizdku i nie odrobiła straty. - Sami jesteśmy sobie winni - stwierdził trener Kazimierz Moskal.
Nowosądecka obrona pomyliła się już kilkadziesiąt sekund po gwizdku. W prawym narożniku piłkę przejął Robert Pich, po podaniu Jakuba Koseckiego z piłką minął się Michał Chrapek, ale na 25. metrze dopadł do niej Mateusz Cholewiak i przymierzył nie do obrony. Trener Moskal miał do swoich zawodników mnóstwo pretensji o taki początek spotkania.
- Sami sobie jesteśmy winni. Będąc w naszym położeniu, nie można przyjechać do zespołu, któremu też ostatnio nie idzie i podarować im bramkę. Strzał był oczywiście ładny, ale chwilę wcześniej daliśmy sobie łatwo zabrać piłkę. Zwyczajnie zabrakło nam jakości do wyrównania - komentował.
Sandecja drugi oddech złapała wyłącznie dzięki czerwonej kartce Sito Riery. W przeciwnym razie Śląsk spokojnie dociągnąłby mecz do końca. A tak skończyło się 20-minutową nerwówką. Moskal rotował składem, w przerwie wymienił Patrika Mraza na Tomasza Brzyskiego, jego piłkarzy poderwało wejście Macieja Małkowskiego, ale Sandecja - o dziwo - nie atakowała jakoś wściekle i komplet punktów został we Wrocławiu.
Beniaminek znalazł się na prostej drodze do pierwszej ligi, uratować go może tylko zryw w ostatnich kolejkach. Równie nieprawdopodobny, co impas Sandecji - pomimo 22. meczów bez zwycięstwa zachowuje cień nadziei na utrzymanie. A to ci dopiero ekstraklasowy absurd.
Do bezpiecznego miejsca nowosądeczanie tracą pięć punktów. - Trzeba wierzyć do końca - skwitował Moskal.
ZOBACZ WIDEO Słupek, poprzeczka, czerwona kartka i bezkrólewie w Rzymie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]