[b]
Z Sao Paulo Bartłomiej Rabij [/b]
Byłem w Sao Paulo, chwilę wcześniej zameldowałem się w hotelu. Ruszyłem na najbardziej uczęszczaną ulicę metropolii - Avenidę Paulistę. W niedzielę ta arteria, łącząca cały brazylijski biznes w nieźle prosperujący organizm, zamienia się w wielki plac rozrywki, manifestów, koncertów i pokazów. Grają tu jazz, funky, kaznodzieje głoszą kazania, uliczni sprzedawcy handlują czym tylko się da, malarze tworzą portrety, a turyści wydają fortunę na kawę, która kilka przecznic dalej kosztuje trzykrotnie mniej. Bo Avenida Paulista jest symbolem bogactwa w Brazylii.
Oczywiście, że nękany skandalami korupcyjnymi kraj należy do najgorzej zarządzanych przez władze, ale biznes kręci się tu ogólnoświatowy. Angielski, francuski, hiszpański słyszę na każdym kroku. Ba, interesów związanych z futbolem załatwia się tu tyle, że mam okazję poznać kilku prawników specjalizujących się tylko w transferach oraz reprezentowaniu spraw piłkarzy i trenerów. Ale to później, teraz najważniejszy jest Lula.
Jak Bayern
Lula jest symbolem walki z reżimem. Bo w Brazylii, tak jak w Polsce, przez kilkadziesiąt lat była dyktatura. U nas rzekomo proletariatu, chociaż wiemy, że tak naprawdę z nadania obcego kraju. W Brazylii było odwrotnie, wojskowi sami sobie władzę wzięli, kraj zadłużyli po uszy, a potem po reformach wolnorynkowych prezydenta-naukowca, Fernando Henrique Cardoso, nastał czas proletariusza, działacza związkowego Luli. Lula wiedział doskonale, co zrobić, aby zapewnić sobie popularność. Programy socjalne i... igrzyska. Dosłownie i w przenośni. Lula i jego rząd załatwili organizację mundialu 2014 i igrzysk olimpijskich 2016. W czasie, kiedy FIFA i MKOl przyznawały prawa do organizacji imprez, prezydent był u szczytu popularności. Wygrywał drugą kadencję, rozgrywając przeciwników niczym Bayern konkurentów w Bundeslidze.
Ówczesny prezydent tak bardzo chciał cieszyć się z wyborcami z przyznania mistrzostw świata, że domagał się od federacji CBF, by przeforsowała prawa do organizacji meczów aż 16 miastom! W wielu przypadkach takim, gdzie o poważnym futbolu poczytać można było tylko w gazecie, bo nawet z internetem było jeszcze wówczas kiepsko. Stanęło na 12 miastach, z czego dziś ponad połowa boryka się z problemem zagospodarowania zbyt dużych, zbyt drogo postawionych obiektów. Ba, firmy odpowiedzialne za ich postawienie są objęte śledztwami prokuratorskimi w ramach największej w historii Ameryki Południowej operacji antykorupcynej znanej jako Lava Jato, czyli Myjnia Samochodowa.
Takie firmy jak Odebrecht na budowaniu obiektów sportowych na mundial czy igrzyska zarobiły miliardy złotych. Budowa stadionów mających ledwie 20-25 procent obłożenia była dla nich niezwykle dochodowym interesem. Robionym z błogosławieństwem rządu. Dlaczego piszę o tym wszystkim na łamach "Piłki Nożnej", a nie któregoś z tygodników opinii? Proste: polityka i futbol są ze sobą związane nierozerwalnie.
Analogii daleko szukać nie trzeba. Silvio Berlusconi i AC Milan. Facet, który zbudował potęgę największej komercyjnej telewizji Włoch, potrzebował jeszcze wielkiego klubu piłkarskiego, aby uwieść Włochów. Za pieniądze z własnej telewizji zbudował największy swego czasu klub świata. Sukcesy koncernu medialnego i klubu piłkarskiego w kraju i za granicą były czytelnym sygnałem dla wyborców: chcesz człowieka sukcesu, chcesz bogactwa dla siebie i Włoch, wybierz Berlusconiego. Potrafi wygrywać wszędzie. Różnica między Lulą a Berlusconim jest jednak zasadnicza. Brazylijski prezydent nie miał imperium medialnego za sobą i nie miał własnych setek milionów euro do wydania. Wydać musiał cudze, a wiadomo, że politykom najlepiej wydaje się państwowe, bo najtrudniej ustalić tak dokładnie czyje.
(...)
[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
[/b]
ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Klub kumpli