Wpadka na inaugurację fazy finałowej mogła podciąć skrzydła drużynie Nenada Bjelicy, lecz z pomocą szybko przyszli jej główni rywale, którzy też zawiedli i lider pozostał w Poznaniu. Drugi raz jednak Kolejorz nie chciał już drżeć i w piątek w Lubinie udowodnił, że gdy trzeba pokazać zimną krew, nie pęka.
Zagłębie nie było dla piłkarzy ze stolicy Wielkopolski wymarzonym przeciwnikiem. Osiem meczów bez porażki, pokonanie na wyjeździe Legii Warszawa - te wyczyny musiały budzić respekt. Lech jednak podszedł do spotkania najlepiej jak mógł - na chłodno. Pokazał wyrachowany futbol i głównie to sprawiło, że pojechał do domu z kompletem punktów.
Pierwsza połowa była wyjątkowo ciężkostrawna. Oba zespoły tkwiły w klinczu w środku pola, a jedyne co można było zapamiętać, to liczne faule. To zresztą jedyna rysa na zwycięstwie Kolejorza, bo gdyby sędzia Daniel Stefański nie był pobłażliwy, Nikola Vujadinović i Robert Gumny na pewno by tego pojedynku nie dokończyli, a wtedy pokonanie Zagłębia mogłoby się okazać niemożliwe.
W przerwie w szatni Kolejorza odbyła się - jak to określił Łukasz Trałka - "dobra rozmowa". Jej szczegółów nie znamy, bo doświadczony pomocnik był wyjątkowo powściągliwy. Cokolwiek jednak Nenad Bjelica powiedział swoim zawodnikom, podziałało, bo po zmianie stron przypuścili szturm na bramkę Dominika Hładuna i bardzo szybko zadali cios. Zrobił to niezawodny Christian Gytkjaer. Duńczyk zresztą może być tym atutem, który zdecyduje o losach mistrzostwa Polski. Ani Jagiellonia Białystok, ani Legia Warszawa tak skutecznego snajpera nie mają, a gdy mecze bywają tak zamknięte jak ten w Lubinie, trzeba wykorzystać jedyną okazję i pod tym względem 27-latkowi - zwłaszcza wiosną - trudno cokolwiek zarzucić.
W Lubinie Kolejorz pokazał też inną umiejętność. Już przy korzystnym wyniku Nenad Bjelica podjął ryzykowną decyzję o wprowadzeniu trzeciego stopera (Rafała Janickiego) i wielu powątpiewało, czy ten kierunek jest słuszny. Spodziewano się, że Lech zacznie igrać z ogniem i w końcówce da sobie wydrzeć trzy punkty. Nic takiego się jednak nie stało. Co więcej, Miedziowi nie oddali w przekroju 90 minut ani jednego celnego strzału i dla Matus Putnocky'ego to był wyjątkowo spokojny wieczór.
Lech może nie porywa widowiskową grą, za to w ostatnich tygodniach wyraźnie nabrał pewności siebie, a przy wyrównanej sportowo czołówce, nawet niewielka przewaga mentalna może się okazać decydująca.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko". #20. Marcin Animucki: Problemem na polskich stadionach jest pirotechnika