Regi jest 23-letnią studentką stosunków międzynarodowych. Dorabia jako przewodnik po rodzinnym Budapeszcie, ale przede wszystkim naprawdę to lubi. Wycieczka jest darmowa - jeśli ci się podobało, możesz zostawić napiwek w zależności od uznania. Po trzech godzinach Regi nie może przestać się uśmiechać, przyjmując kolejne zwitki banknotów liczonych w tysiącach, a potem w dziesiątkach tysięcy. Węgry przypominają Polskę przed denominacją złotego z 1995 roku z zerami, od których można dostać oczopląsu. Tysiąc forintów to około 3 euro, żeby oddać skalę zjawiska, Regi opowiada, że najtańsze mieszkania w Budapeszcie to wydatek minimum 20 milionów.
Gryps z toastem - oddający rozmiary zwycięstwa Węgrów nad Anglikami z 25 listopada 1953 roku, pierwszej porażki drużyny Albionu na Wyspach od 90 lat i 24 meczu bez przegranej gości - sprzedaje pod jednym z dwóch najbardziej rozpoznawalnych budynków miasta, bazyliką świętego Stefana. Ten drugi to położony nad brzegiem Dunaju parlament, w którym zaraz trzecią z rzędu kadencję zacznie rząd partii Fidesz z premierem Viktorem Orbanem na czele. Pani przewodnik, jak na tak młody wiek, imponuje wiedzą o historii piłki nożnej w swoim kraju. Pamiętając kapitalny tekst Leszka Jarosza pod tytułem "Bajka w czasach makabry" o losach węgierskiej Złotej Jedenastki z czwartego wydania "Kopalnia Sztuka Futbolu", pytam, kiedy nastąpił koniec tej drużyny. Bez chwili wahania mówi, że po mistrzostwach świata w Szwecji w 1958 roku już nic nie było takie samo.
Święty Stefan Węgierski był pierwszym królem Węgier, który wstąpił na tron w 1001 roku. W najważniejszym kościele w kraju spoczywa jako jedyna koronowana głowa. Jednak w tej samej świątyni znalazło się miejsce dla najwybitniejszego węgierskiego zawodnika w historii, postaci przedstawionej przed redaktora Jarosza w jego tekście słowami pisarza Petera Esterhazy’ego: "Przytłaczająca większość bajek opowiada o piłkarzu nazwiskiem Puskas, który choć pochodził z niskich sfer, wyruszył w świat i został królem". Legenda zmarłego w listopadzie 2006 roku Galopującego Majora, gwiazdy Kispestu, Honvedu i Realu Madryt, gdzie był równy Alfredo Di Stefano i Raymondowi Kopaczewskiemu, jest w jego ojczyźnie trwała tak u dziadków, którzy mogli widzieć jego popisy w reprezentacji Węgier na własne oczy, jak u wnuków i prawnuków.
Dziś Ferenc Puskas jest wciąż dobrem narodowym i stał się brandem. Nazwisko z nierozłącznym numerem 10 są logo marki umieszczanym na gadżetach, koszulkach i pamiątkach sprzedawanych w sklepach dla turystów. Na ulicy Vaci, handlowym deptaku miasta polecanym w każdym przewodniku, podobizna piłkarza patrzy na nas z kolejnych witryn. - Jakieś sześć-siedem lat temu spadkobiercy Puskasa porozumieli się z jedną z firm, tworząc serię pamiątek. Pamiętajmy, że to wybitny piłkarz. Do dziś najładniejsza bramka roku według FIFA jest honorowana nagrodą jego imienia. Jest bardzo popularny w Hiszpanii - wylicza mi dziennikarz sportowy Daniel Galambos. Kicz? Ostatnie, co przyszło mi na myśl. Zamiast nic niemówiącego logo skutecznie podtrzymywana jest legenda jednej z największych postaci futbolu w XX wieku.
Puskas jest twarzą i podstawowym skojarzeniem Złotej Jedenastki. Kiedy wielki fan futbolu w osobie Orbana (sam grał w piłkę, podobnie jak jego syn) postanowił wyrwać węgierski futbol z marazmu, stworzył akademię jego imienia w swoim rodzinnym mieście Felcsut w 2007 roku. Jednym z jej pierwszych wychowanków był Laszlo Kleinheisler. Pomocnik, po nieudanej próbie zrobienia kariery w Werderze Brema, dziś piłkarz FK Astana, jesienią 2015 roku jako absolutny debiutant, dając cenne zwycięstwo na wyjeździe, stał się bohaterem pierwszego barażu z Norwegami o awans do Euro 2016. Po zagwarantowaniu pierwszego od 1986 roku i mundialu w Meksyku udziału w dużym turnieju Węgrzy ponownie uwierzyli w magię Puskasa.
(...)
[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #21. Jakub Błaszczykowski wrócił!
[/b]