Teraz to on nafaszerwował nas wielką pigułką optymizmu. Można było poczuć jej działanie po jednej z akcji w pierwszej połowie. Błaszczykowski zabrał piłkę reprezentantowi Chile, potem nie dał się powalić, gdy ten łapał go za spodenki, zostawił go za sobą i cudownie dośrodkował do Kamila Grosickiego. Chilijczycy, szczególnie w tej pierwszej części meczu, oglądali głównie jego plecy.
Może nie rozegrał genialnego meczu, bo takiego nie miał prawa rozegrać. Byłego kapitana tak naprawdę po raz ostatni na boisku widzieliśmy jesienią ubiegłego roku. A potem ktokolwiek widział, ktokolwiek wie… Zaginął. Kilka dni temu w rozmowie z nami opowiedział dopiero, jak źle zdiagnozowano mu kolano, jak od tego zaczął się ból pleców, stan zapalny. I jak bez przeciwbólowych wspomagaczy nie był w stanie zejść z łóżka. Pomocy szukał w Polsce, u wujka Jerzego Brzęczka i trenera Leszka Dyji. Pracował, spał, jadł i znowu pracował. – Boisko mnie zweryfikuje – zapowiadał.
Był jak bokser, który znowu leżał na deskach, a sekundant w narożniku trzymał już w ręku biały ręcznik. I znowu dostał zakaz, żeby go nie rzucać. Mecz w Poznaniu dał odpowiedź, że Jakub Błaszczykowski jest gotowy na mundial.
Ba, może tam nawet być naszym najlepszym piłkarzem. Tak jak we Francji, do której pojechał po półrocznym okupowaniu ławki rezerwowych w Fiorentinie. Robert Lewandowski miał na Euro strzelać gola za golem, Piotr Zieliński rozgrywać jak Kazimierz Deyna, a Kamil Grosicki latać po skrzydle z prędkością messerschmitta. Tymczasem sercem Polski był tam Kuba, pompował krew w drużynę Nawałki i trzymał na duchu. Był też jej powietrzem, bo pozwalał złapać oddech.
W piątek też odetchnęliśmy głęboko. Bo z Błaszczykowskim w formie, jest po prostu dobrze. To najlepsza informacja dnia.
ZOBACZ WIDEO Polska - Chile. Robert Lewandowski wskazuje mankamenty kadry. "To nie był dobry mecz, ale..."