Mateusz Klich: Nadzieja wróciła, kiedy zmienił się trener

- Z moją niewyparzoną gębą nie było mi łatwo przetrwać. Lubię podyskutować z trenerami, a odzywanie się nie było najlepszym pomysłem - mówi pomocnik reprezentacji Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Mateusz Klich Newspix / Łukasz Skwiot / Na zdjęciu: Mateusz Klich

Michał Kołodziejczyk, WP Sportowe Fakty: Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, zapytał pan: "Teraz? A gdzie byłeś rok temu?". Wielu ma pan nowych przyjaciół po udanym powrocie do reprezentacji Polski?
 
Mateusz Klich, pomocnik reprezentacji Polski: Przyjaciół mam tyle samo, ale pewnie więcej osób jest mi życzliwych. Mam takie wrażenie, że jakbym musiał teraz coś załatwić, miałbym więcej pomysłów na to, do kogo zadzwonić. Kilka osób odezwało się po długiej przerwie.

Mówi się o panu: "odzyskany" dla reprezentacji. Podoba się panu takie określenie?

Sam nie wiem, czy jestem zadowolony z mojego powrotu do kadry. W pierwszym meczu z Włochami chciałem dać z siebie więcej, myślałem, że będzie lepiej i nie mogę być szczęśliwy, chociaż wynik nie był zły (1:1 - przyp. red). W spotkaniu z Irlandią wszedłem na boisko po przerwie, strzeliłem gola i zostawiłem dobre wrażenie. Inna sprawa, że to był dziwny wieczór, niby to była reprezentacja, a czułem się jakbym grał w lidze.

Wierzył pan wcześniej, że reprezentacja i pan to jeszcze nie jest zamknięty temat?

Miałem chwile zwątpienia. Kiedy nie grałem w klubie, wiedziałem, że nie mam czego szukać w kadrze, ale gdy zaczynałem grać i wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a selekcjoner milczał, to zastanawiałem się, czy to może rzeczywiście już koniec. Odżyłem w Twente, w Utrechcie, w Leeds, wcześniej w Kaiserslautern też miałem dobre momenty, ale to widocznie było za mało. Wiedziałem, że z powołaniem może być ciężko. Nadzieja wróciła, kiedy zmienił się trener i Adama Nawałkę zastąpił Jerzy Brzęczek. Pomyślałem, że jeśli zacząłbym regularnie grać w klubie, może się udać.

Nigdy nie był pan traktowany jak pełnoprawny reprezentant Polski. Ostatnio zagrał pan w meczu z Gibraltarem na początek eliminacji Euro 2016.

I właśnie Euro mocno przeżyłem. Pamiętam, jak oglądałem pierwszy mecz na turnieju, patrzyłem na wszystkich chłopaków, których przecież znałem. Zrobiło mi się przykro, że nie uczestniczę w tym projekcie. Zacząłem przecież eliminacje, długo łudziłem się, że z kadry wypadłem tylko na chwilę i zdążę wrócić. Później zacząłem się jednak godzić z myślą, że to już koniec. Mundialu w Rosji już tak nie przeżywałem.

Kibicował pan?

Nie miałem z nikim takiego kontaktu, żeby napisać wiadomość, życzyć powodzenia. Trzymałem się raczej z tymi, których także w kadrze już nie było, jak z Adrianem Mierzejewskim czy Arturem Sobiechem, ale ściskałem kciuki i życzyłem jak najlepiej. To była fajna drużyna, cieszyłem się, że zaszła tak daleko. Ale wiem pan - to trudne: reprezentacja to reprezentacja i trzeba jej kibicować zawsze, ale dla kogoś, kto mógł być jej częścią, to trochę gorzkie przeżycie.

O powołaniu od Brzęczka dowiedział się pan podczas grilla ze znajomymi.

Tak, bezpośrednio od trenera. Odebrałem telefon, a akurat nieznajome numery rzadko odbieram. Ucieszyłem się, ale też nie szalałem jakoś specjalnie. Dobrze, że uwierzyłem, że to Brzęczek, bo jakiś czas temu, kiedy zacząłem grać w Twente, Artur Sobiech dość okrutnie mnie wkręcił. Wysłał SMS z polskiego numeru, którego nie znałem. Przedstawił się jako Adam Nawałka i prosił o kontakt. Wtedy też wróciły nadzieje.

Miał pan w ogóle kontakt z Nawałką przez te lata?

Nie miałem od ostatniego powołania w 2014 roku. Dzwonił Bogdan Zając, ktoś ze sztabu reprezentacji oglądał mnie także na żywo w Holandii, ale już nie pamiętam, kto to był. Później przestali oglądać, według raportu nie byłem nawet w gronie tych, którymi warto się interesować.

Ale rozumiem, że po takim początku sezonu w Leeds United i zmianie selekcjonera powołania zwyczajnie się pan spodziewał?

Tak, nie będę ukrywał. Uważam, że jeśli ktoś dobrze gra w Championship, musi dostać szansę w reprezentację. Nie wyobrażam sobie, by nasza kadra była na tyle bogata, by bez możliwości sprawdzenia rezygnować z kogoś, kto radzi sobie na Zachodzie. I nie mówię tylko o sobie, Polaków w silnych ligach, w dobrych klubach, nie ma znowu tak wielu, a skoro szansę dostają piłkarze z ekstraklasy, to ci - na przykład z Championship - także powinni ją otrzymać.

Trener Leeds Marcelo Bielsa pogratulował panu powołania, występów w reprezentacji, albo chociaż gola?

Nie powiedział nawet słowa. Nie jest specjalnie wylewny. Wróciłem ze zgrupowania, poszedłem na trening i tyle. Skoncentrowaliśmy się na lidze.

Powinniśmy wysłać Bielsie kwiaty za to, w jakiej formie znajduje się pan na początku sezonu?

Myślę, że kwiatów to akurat nie chciałby od nikogo, ale jak przyjdzie czas, na pewno mu podziękuję. Bielsa otworzył mi oczy na parę rzeczy, to dzięki niemu tak wygląda początek rozgrywek w moim wykonaniu. Mam wrażenie, że nigdy nie było lepiej. Jakby przyszedł pan na nasze zajęcia, mógłby się pan zdziwić. Wyglądają, jakbyśmy nigdy wcześniej nie grali w piłkę i trzeba było nas uczyć wszystkiego od samego początku. Trener tłumaczy nam futbol jeszcze raz i to działa.

Pana opowieści o tym, na co Bielsa kładzie nacisk, brzmią trochę naiwnie. Naprawdę wcześniej nie wiedział pan, że lepiej utrzymywać się przy piłce?

Wiem, jak to brzmi. Może wiedziałem, ale nikt nie zwracał na to takiej uwagi, nie kładł takiego nacisku. Żaden mój wcześniejszy trener nie miał takiego języka, by dotrzeć do piłkarzy. Wiadomo, że nie jestem demonem szybkości, ale Bielsa, zamiast nazwać to w jakiś dosadny sposób, stwierdził tylko, że wcale nie jestem wolny, ale zwyczajnie nie wykorzystuję swojej szybkości. Wskazał mi trzy rzeczy, które muszę poprawić, prześledził moją karierę i doszedł do wniosku, że kluby, w których byłem, i ligi, w których grałem, nie odzwierciedlają moich możliwości. Żałuję, że spotkałem Bielsę tak późno.

ZOBACZ WIDEO: Szymon Jadczak, autor reportażu o Wiśle Kraków i gangsterach: W PZPN wiedzieli, co się dzieje

Ma pan łatkę piłkarza, który sprawdza się tylko w lidze holenderskiej.

Tak. Być może sprawdziłbym się jeszcze w polskiej, bo przecież przed wyjazdem zagranicę też nieźle mi szło. Rzeczywiście w Zwolle, Twente czy Utrechcie cieszyłem się największym zaufaniem trenerów i potrafiłem im za to podziękować, ale przecież jestem już zupełnie innym piłkarzem niż tym, który został w pamięci polskich kibiców.

To znaczy?

Tak samo, jak że nadaję się tylko na Holandię, przyjęło się też, że jestem leniem i nie potrafię grać w defensywie. Trudno takie łatki się odkleja, kiedy nie można liczyć, że kibice oglądają mecze. Ani liga holenderska, ani druga liga niemiecka nie są w Polsce popularne. A ja przecież w Kaiserslautern też miałem dobre występy. Do Anglii też poszedłem po to, żeby udowodnić innym, ale przede wszystkim sobie, że potrafię. Teraz wychodzi, że miałem rację. Przylepiało się do mnie błoto, a tak naprawdę kibice pamiętają mnie z Cracovii zapominając, że grałem tam siedem lat temu. Przez ten czas dużo się zmieniło w moim życiu, w podejściu do grania. Jestem zupełnie innym człowiekiem i piłkarzem. Wiele się nauczyłem.

A może panu ta Holandia tak pasowała, bo zwyczajnie świetnie się pan tam czuł?

To na pewno. Żyło się tam fantastycznie. Zresztą różne myśli i plany mamy z dziewczyną, jest też taki, by po zakończeniu mojej kariery zamieszkać w Holandii na stałe. Jest spokojnie, bez napinki, nikt się do niczego nie miesza, nie wtrąca nosa w nie swoje sprawy, nikogo nie obchodzi, czy sąsiad kupił sobie nowego Passata. Ale jeśli mam być szczery, to w Holandii z grania w piłkę nie ma wielkich pieniędzy. Kiedy dobry piłkarz z tamtej ligi dostaje ofertę z Anglii czy Hiszpanii, to nie ma możliwości, żeby nie skorzystał. W Leeds też mieszka się dobrze, każdy chce grać w tej lidze, a i pieniądze są większe.

W Niemczech - w Wolfsburgu czy Kaiserslautern, ani się panu dobrze nie grało, ani nie żyło zbyt komfortowo?

Nie, że się dusiłem i było mi źle. Nie narzekałem na nic. Jeżeli jednak zagrałem jakiś słabszy mecz, od razu siadałem na ławce rezerwowych, albo wysyłali mnie na trybuny, a z moją niewyparzoną gębą nie było mi łatwo przetrwać w takich warunkach. Lubię podyskutować z trenerami, a w Niemczech odzywanie się nie było najlepszym pomysłem. Trzeba było słuchać poleceń i je wykonywać. W Kaiserslautern zagrałem w 21 meczach, strzeliłem 4 gole - nie są to jakieś zawstydzające statystyki, ale nigdy się tam nie odnalazłem, bo z obu stron zabrakło zaufania i zrozumienia.

O czym dyskutował pan z trenerami?

Nie kłóciłem się, ale za to obrażałem. Od samego początku zagranicą - chociaż w Wolfsburgu nie miałem przecież żadnych podstaw, by liczyć na miejsce w podstawowej jedenastce, bo byli tam lepsi ode mnie. Ale w Kaiserslautern, kiedy widziałem, że grają gorsi ode mnie, a ja muszę patrzeć na to z boku tylko dlatego, że nie jestem Niemcem, to trudno było mi to znieść spokojnie. Na treningach strzeleckich specjalnie waliłem ze szpica za ogrodzenie. A to - delikatnie mówiąc - nie ułatwiało mi życia, nie poprawiało mojej sytuacji. To było takie szczeniackie zachowanie. Nauczyłem się, że to nie pomaga. A skoro o nauce - w Niemczech wiele się nauczyłem, ale zrozumiałem też, że na dłuższą metę tam nie pasuję.

Spokorniał pan już?

Na pewno. Trochę więcej rozumiem, trochę się zestarzałem. Pokory nauczyły mnie Niemcy i te wędrówki między pierwszym składem, ławką rezerwowych i trybunami. Zmądrzałem też tak zwyczajnie, życiowo. Mam 28 lat, wiem, że nie wypada się obrażać i strzelać fochów. Oczywiście nadal jestem wkurzony, kiedy nie gram, ale wiem, że można to pokazać w inny sposób. Wielkie sceny nie są opłacalne.

Jeszcze w Polsce na pierwszym treningu kopnął pan piłkę między nogami Marka Wasiluka, zdarzało się, że trenerzy wyrzucali pana z treningów.

Orest Lenczyk raz mnie wyrzucił, bo zamiast biegać jak wszyscy dookoła boiska w trakcie rozgrzewki, kopałem piłkę. Artur Płatek też raz mnie wyprosił, wcześniej w juniorach bywało podobnie. Ale spokojnie, to też tylko łatka, nie było przecież tak, że nie uczestniczyłem w co drugich zajęciach. Każdemu zdarza się jakaś głupota.

Powiedział pan ostatnio, że ma dużo więcej w głowie. To co pan miał wcześniej?

Nigdy nie byłem tępy, ale inaczej podchodziłem do swojego zawodu. Kiedy wyjechałem z Polski, uznałem, że jestem wielkim talentem i będę grał, a może i ode mnie trener będzie zaczynał ustalanie składu. Nie grałem, nie miałem prawa, nie byłem gotowy na poważną piłką. Wszystko mi przeszkadzało. W Niemczech trening był ważniejszy niż mecz, męczyłem się. Ale to było siedem lat temu, a to bardzo dużo czasu.

Na drugiej stronie wywiadu przeczytasz m.in. problemach w szkole Mateusza Klicha i różnicach między Adamem Nawałką a Jerzym Brzęczkiem. 

Czy Mateusz Klich utrzyma miejsce w reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×