Gdyby brać pod uwagę tylko stabilność gospodarki, gotowe obiekty sportowe i infrastrukturę pozwalającą na bezproblemowe ugoszczenie milionów kibiców z całej Europy, Niemcy w wyścigu po Euro 2024 nie mieliby równych sobie rywali i już teraz mogliby mrozić najdroższe szampany. Ich kandydatura wygląda bardzo skromnie pod względem finansowym, przede wszystkim dlatego, że wszystkie stadiony funkcjonują od dawna i są na nich rozgrywane mecze, również infrastruktura jest w całości gotowa na przyjęcie gości. To kandydatura - pewniak, która nie wymaga ogromnych inwestycji i nakładów. W przeciwieństwie do kandydatury tureckiej.
Teoretycznie wszystko powinno być już jasne. W praktyce - jak donoszą przede wszystkim zachodnie media - przedstawiciele niemieckiego komitetu organizacyjnego od dobrych kilku dni nerwowo gryzą palce i nie są wcale pewni sukcesu. Wszystko dlatego, że w bardzo intensywny lobbing na rzecz tureckiej propozycji zaangażował się prezydent Turcji, Recep Erdogan. Przywódca miał się w ostatnim czasie spotkać z kilkoma głowami państw, z których pochodzą członkowie Komitetu Wykonawczego UEFA, czyli organu, który podejmie ostateczną decyzję. Jaki skutek przyniosły te spotkania, trudno odgadnąć, ale próba przeciągnięcia na swoją stronę niektórych działaczy została podjęta.
Zresztą, nie tylko to jest powodem nerwowych dni za naszą zachodnią granicą. W kuluarach krążą plotki, że wszystkie decyzje zapadły już dawno. Turcja walczyła bowiem o prawo organizacji Euro 2012, ale wówczas kandydatura przepadła. Według niektórych ludzi pozostających blisko osób decyzyjnych w UEFA Turcy mieli wtedy otrzymać zapewnienie, że zorganizują turniej kilka lat później. Ale to tylko plotki...
O tureckiej kandydaturze wiele pisało się i mówiło w ostatnich dniach w kontekście wszelkich pozasportowych aspektów: łamania praw człowieka, przetrzymywaniu w więzieniach przeciwników politycznych aktualnej władzy, niestabilnej sytuacji, zaangażowaniu w konflikty zbrojne. Kto jednak wierzy jeszcze, że może mieć to jakiekolwiek znaczenie dla decydentów z UEFA podczas głosowania, niech przypomni sobie, gdzie odbywały się niedawne mistrzostwa świata w piłce nożnej. I gdzie odbędą się kolejne. Rosja okupuje ogromną część Ukrainy, bierze udział w konflikcie w Syrii, więzi politycznych przeciwników, a na dodatek ostatnio została oskarżona o działanie oficerów wywiadu i próbę otrucia Siergieja Skripala na terytorium Wielkiej Brytanii, a w tym samym czasie gościła najlepszych piłkarzy świata. I wszyscy byli zadowoleni. Kolejny mundial odbędzie się w Katarze. Miejscu, w którym według raportów najróżniejszych organizacji przy budowie stadionów w nieludzkich warunkach pracują imigranci z krajów trzeciego świata.
Prezydent DFB, czyli niemieckiego odpowiednika PZPN, Reinhard Grindel nie może się nachwalić propozycji, jaką złożyła Komitetowi Wykonawczemu UEFA strona niemiecka. - To mogą być rozsądne pod względem ekonomicznym oraz przyjazne środowisku mistrzostwa w samym centrum Europy - mówił niedawno na łamach "Deutsche Welle". Z polskiej perspektywy wybór niemieckiej opcji byłby zdecydowanie lepszy. Wielki futbol znów byłby dla kibiców znad Wisły na wyciągnięcie ręki. Nawet w przypadku braku awansu Biało-Czerwonych.
Ogłoszenie decyzji Komitetu Wykonawczego UEFA w czwartek około godziny 15. Jedną z głosujących w szwajcarskim Nyonie osób będzie prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Zbigniew Boniek.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Show Milika! Zdobył dwa gole i miał udział przy trzecim [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]