"Poczekamy aż skończysz ten mecz, idioto" - WZPN zajmie się groźbami Jakuba Pyżalskiego wobec sędziego

Newspix / WOJCIECH KLEPKA / Na zdjęciu: Jakub Pyżalski
Newspix / WOJCIECH KLEPKA / Na zdjęciu: Jakub Pyżalski

"Śmieciu, będziesz całe życie orliki sędziował" - usłyszał arbiter Michał Arentewicz od Jakuba Pyżalskiego na meczu 10-letnich dzieci. Sędzia poskarżył się na skandaliczne zachowanie, ale związek nie ma jak ukarać męża byłej właścicielki Warty.

To była ubiegła środa. W Baranowie odbywał się mecz orlików (U-10) pomiędzy Akademią Reissa i Wartą, w składzie której występuje syn Jakuba Pyżalskiego. Mąż Izabelli Łukomskiej-Pyżalskiej, która 31 sierpnia sprzedała klub Bartłomiejowi Farjaszewskiemu, stał się "bohaterem" nagrania, podczas którego w trakcie gry wchodzi na boisko, a potem w niewybrednych słowach wygłasza pretensje do sędziego Michała Arentewicza, by w końcu mu zagrozić: "Poczekamy aż skończysz ten mecz, to pogadamy, idioto".

Arbiter nakazał Pyżalskiemu opuszczenie boiska i przejście na trybuny, ale w przerwie nastąpił dalszy ciąg. - Nie schodziliśmy wtedy do szatni i pan Pyżalski ponownie do mnie przyszedł. Świadkami były cztery osoby, trenerzy innych roczników Akademii Reissa. Byłem nazywany idiotą i gamoniem. "Wiesz k..., kim ja jestem? Całe życie i dwa dni dłużej będziesz, śmieciu, orliki sędziował, bo się do niczego innego nie nadajesz" - usłyszałem - relacjonuje Arentewicz.

- Potem pan Pyżalski wykonał jakiś telefon i mówił, że Paweł Wojtala (prezes WZPN - przyp. red.) się o wszystkim dowie. Prosiłem, żeby odszedł, ale cały czas mówił. W pewnym momencie pojawił się tam Marek Pawłowski, dyrektor ds. sportu w Akademii Reissa i dopiero to sprawiło, że rozmowa się zakończyła. Po meczu trenerzy nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń do mojej pracy i rozstaliśmy się w zgodzie - podkreśla sędzia.

Jakub Pyżalski nie był wpisany do protokołu meczowego, więc oficjalnie nie pełnił żadnej funkcji. Dlatego jego zachowanie nie może być przedmiotem postępowania przed wydziałem dyscypliny. Arbiter złoży jednak specjalne oświadczenie i okręgowy związek będzie wydarzenia z Baranowa analizował.

- We wtorek przygotuję taki dokument i szczegółowo opiszę te zajścia. Gdybym nie wiedział kto to jest, byłoby trudniej i miałbym w zasadzie związane ręce, ale pana Pyżalskiego znałem z imienia i nazwiska. W ogóle nie powinno go być w strefie technicznej. Początkowo nie robiłem z tego problemu, lecz gdy około 15. minuty zaczął mi wygrażać, musiałem reagować - dodał sędzia.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Paskudne zderzenie w polu karnym. Fiorentina zremisowała z Cagliari [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

WZPN nie posiada narzędzi, by karać osoby postronne (taką był formalnie Pyżalski), jednak może wykorzystać ostatnie wydarzenia do celów szkoleniowych - tak, by arbitrzy lepiej sobie z nimi radzili.

Wierzchołek góry lodowej

Zachowanie Pyżalskiego w Baranowie to tylko wycinek. Przy okazji burzliwych negocjacji dotyczących zmiany właścicielskiej w Warcie, tego rodzaju incydentów było znacznie więcej.

Tuż przed podpisaniem kluczowych dokumentów, które nastąpiło 31 sierpnia w godzinach wieczornych, mąż byłej prezes Izabelli Łukomskiej-Pyżalskiej nazywał inwestora Bartłomieja Farjaszewskiego "oszustem", a gdy już transakcja została sfinalizowana, nadal czuł się przy Drodze Dębińskiej (to tam znajdują się wszystkie obiekty zielonych) jak u siebie.

Gdy nowy właściciel zatrudnił Tomasza Wichniarka, który pełni funkcję dyrektora zarządzającego, Pyżalski storpedował jego spotkanie z trenerami młodzieży, a 6 października, w dniu meczu z Chojniczanką Chojnice (1:1) wymusił na KS Warta (stowarzyszeniu, które szkoli większość piłkarskiej młodzieży w klubie) rozegranie meczu drużyn U-10 na głównej płycie, mimo że wcześniej kilka osób włożyło sporo pracy w to, by znajdowała się ona w jak najlepszym stanie na spotkanie Fortuna I ligi.

Po skandalu w Baranowie, Jakub Pyżalski nie pojawił się w "ogródku" na niedzielnym starciu z Chrobrym Głogów (2:1) i przebiegło ono w doskonałej atmosferze, bez jakichkolwiek pozaboiskowych ekscesów. To nie jest reguła, bo dwa tygodnie wcześniej - po wspomnianej potyczce z Chojniczanką - mąż byłej prezes z błahego powodu wywołał karczemną awanturę przy tunelu, gdy pracownicy zielonych poprosili dzieci oczekujące na zdjęcia i autografy o kilka minut cierpliwości - tak, by wszystkie osoby funkcyjne zdążyły zejść do szatni (dopiero wtedy przepisy umożliwiają wpuszczenie na płytę osób postronnych).

Tego rodzaju przepychanek i nieprzyjemnych sytuacji przy Drodze Dębińskiej jest więcej, a przez nie państwo Pyżalscy (w większym stopniu sam Jakub) rozmieniają na drobne to, co zrobili dla Warty w ciągu ostatnich siedmiu lat. Efekt? Dziś w klubie w zasadzie wszyscy (choć nie każdy ma odwagę mówić o tym otwarcie) czują się najlepiej, gdy byłych właścicieli w pobliżu nie ma.

Sędzia ma propozycję dla Pyżalskiego

Michał Arentewicz, który prowadził mecz orlików w Baranowie, do dziś nie kryje zniesmaczenia, ale proponuje Pyżalskiemu gest, który mógłby choć w części załagodzić sytuację. - Na co dzień pracuję w Domu Dziecka nr 3 w Poznaniu przy ulicy Suwalskiej. Jeśli pan Jakub poczuwa się do winy, może zrobić coś dla dzieci i np. wpłacić jakąś sumę na rzecz placówki - stwierdził.

Arbiter odniósł się też do absurdalnego zarzutu, który usłyszał w Baranowie, jakoby zajmował się sędziowaniem wyłącznie dla pieniędzy. - Za poprowadzenie meczu orlików otrzymałem 68 zł i z tego musiałem pokryć koszty dojazdu. Na mnie zachowanie pana Pyżalskiego nie zrobiło jakiegoś niesamowitego wrażenia, bo pełnię funkcję sędziego od 2010 roku. Pracowałem już w IV i III lidze i nie pozwolę, żeby ktoś się tak w stosunku do mnie zachowywał. Nie dziwmy się jednak, że po takich incydentach - i to na spotkaniu 10-latków! - ludzie się nie garną do tego zajęcia. Nikt nie miałby ochoty jechać gdzieś za kilkadziesiąt złotych, a potem wracać do domu z bardzo kiepskim samopoczuciem - zakończył Arentewicz.

Skontaktowaliśmy się też z samym Jakubem Pyżalskim, ale odmówił on udzielenia komentarza w sprawie zdarzenia z Baranowa.

Źródło artykułu: