Katastrofa w Leicester: "To cud, że mowa o tak małej liczbie ofiar"

- Na temat katastrofy pojawiało się wiele fałszywych relacji. Zwłaszcza, jeśli chodzi o liczbę ofiar. Klub reagował, aby służby nie były pod presją - mówi nam o sobotnim wypadku helikoptera pod stadionem w Leicester lokalny dziennikarz Rob Tanner.

Maks Chudzik
Maks Chudzik
wrak rozbitego helikoptera Getty Images / Getty Images / Na zdjęciu: wrak rozbitego helikoptera

Rob Tanner to brytyjski dziennikarz, który od niemal dekady relacjonuje spotkania Leicester City najpopularniejszemu lokalnemu dziennikowi "Leicester Mercury". Dla miejscowych kibiców Anglik stał się postacią kultową oraz podstawowym bastionem informacji. Żaden inny reporter nie posiada tak dobrych informacji pochodzących z szatni oraz zarządu zespołu. To Tanner jako pierwszy informował m.in. o transferze na King Power Stadium ówczesnego reprezentanta kraju Bartosza Kapustki.

Dziennikarz zrelacjonował nam zakulisowy przebieg zdarzeń podczas wypadku helikoptera, który miał miejsce krótko po zakończeniu sobotniego starcia Premier League między Leicester City a West Hamem United (1:1). W wyniku tragedii śmierć na miejscu poniosło 5 osób, w tym właściciel miejscowego klubu Vichai Srivaddhanaprabha. Oto co dokładnie powiedział nam Tanner:

O sobotniej katastrofie

Na mecze Leicester City jeżdżę regularnie od niemal 10-ciu lat. Średnio omijam jedno spotkanie co parę miesięcy. Bóg musiał trzymać mnie w opiece, bo dzień urlopu od obowiązków wypadł właśnie na starcie z West Hamem. Mimo iż nie było mnie początkowo na stadionie, to otrzymałem obszerną relację zdarzeń sprzed King Power Stadium od wielu moich przyjaciół po fachu. Wszystko zaczęło się dla nich od rozmowy ze szkoleniowcem gospodarzy Claudem Puelem, kiedy to usłyszeli pewien huk. Zdarzenie zignorowano, lecz dziesięć minut później rozeszła się pierwsza plotka. Tak natrafiliśmy na informację, iż słynny helikopter, którym podróżuje właściciel klubu Vichai Srivaddhanaprabha miał wypadek. Czy zderzył się z ziemią? A może była to jedynie awaria? Tego już nie wiedzieliśmy.

Pojawiła się również wtedy fałszywa plotka, że helikopter zderzył się z autobusem pełnym zawodników West Hamu United. Ludzie zaczęli powoli zdawać sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło i jak wielka jest skala katastrofy. Reporterzy momentalnie opuścili więc strefę wywiadów i wybiegli, aby sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Ich pierwsze wspomnienie to widok Kaspera Schmeichela (bramkarz Leicester City oraz reprezentacji Danii - przyp. red.), który z szoku nawet nie potrafił się ruszyć. Jedynie jego łzy kapały na ziemię. Jeden z moich kolegów zabrał Duńczyka z miejsca wypadku, gdyż Kasper nie reagował na żadne bodźce, czy też ogień.

Na miejscu zdarzenia szybko pojawiły się ekipy ratunkowe, ale nie dało się zrobić kompletnie nic. Próbowało dwóch policjantów, którzy pilnowali stadionu. Jeden z nich od razu wyjął gaśnice ze swojego radiowozu, ale wtedy doszło do serii wybuchów a helikopter stanął w płomieniach. Na jakąkolwiek reakcję było więc już za późno.

Całość katastrofy uchwycił nagraniem jeden z kamerzystów. Na nim widzimy, iż krótko po starcie pilot traci kontrolę nad maszyną, która z impetem uderza w obszar parkingu przed stadionem. To cud, że mowa o tak małej liczbie ofiar. Parędziesiąt metrów dalej paradują po spotkaniach Leicester setki kibiców. Nie mówiąc o samych zawodnikach. To nie przypadek, że pierwszym, który pojawił się na miejscu zdarzenia był wspomniany Schmeichel.

O działaniach klubu

Każdy związany z klubem od razu wiedział, iż Vichai Srivaddhanaprabha był na pokładzie w czasie tragedii. Jedynym celem użytkowania helikoptera był przelot właściciela City na lotnisko w Luton czy Londynie, skąd Vichai brał samolot do Tajlandii, którego lot zajmuje ponad 13 godzin. Zdawano sobie sprawę, iż w helikopterze znajdowały się również standardowo dwie osoby ze sztabu wynajmowanych przez niego pilotów. Służby ratunkowe szybko poinformowały jednak, iż mamy do czynienia z pięcioma ofiarami. Pytanie więc kim były dwie pozostały osoby?

W tym miejscu chciałbym pochwalić działania osób związanych z Leicester City, które zachowały się fair wobec dziennikarzy. Zwłaszcza, iż pojawiało się wiele fałszywych informacji związanych z katastrofą. Mylono liczbę ofiar. Do tego podano do wiadomości, że Srivaddhanaprabha podróżował w sobotę z dyrektorem sportowym klubu Joe Rudkinem. Potem negowano te fakty, a za Rudkina na liście potencjalnych ofiar pojawił się trener Puel. Zarząd od razu dementował każde nieprawdziwe plotki, bo po prostu nie miał innego wyjścia.

Zaczęło w końcu dochodzić do sytuacji, iż klubowych pracowników podczas relacji zdarzeń odwiedzali członkowie rodzin, którzy obawiali się o życie bliskich i chcieli wtargnąć siłą na miejsce zdarzenia. Działacze chcieli więc doprecyzować przebieg zdarzeń, tak aby ekipy ratunkowe mogły pracować w spokoju. Bez jakiejkolwiek presji czasu. Dlatego też niemal od razu opowiedziano dziennikarzom, iż Vichai to na 99 proc. jedna z ofiar zdarzenia, a my mogliśmy poinformować o tym fakcie lokalną społeczność. Oficjalnej informacji nie podawano jednak do obiegu przez kolejne 24 godziny. Zrobiono to dopiero w niedzielny wieczór. I to pomimo faktu, że proces identyfikowania ofiar nie dobiegł jeszcze końca.

O reakcji mieszkańców

Gdy tylko było to możliwe, kibice zaczęli odwiedzać miejsce przed obiektem King Power Stadium, aby położyć na miejscu tragedii kwiaty, szaliki czy też flagi. Dokładnie na tym samym placu fani zebrali się ponad dwa lata temu i świętowali wywalczenie sensacyjnego tytułu mistrza Anglii. Były wówczas śpiewy, tańce oraz niezliczone ilości alkoholu. Teraz? Jedynie kompletna cisza. Obszar na składanie wieńców musiał zostać powiększony, co pokazuje jakim szacunkiem obdarzali Srivaddhanaprabhę kibice Leicester. Ale i nie tylko oni.

Również kibice przeciwnych drużyn, w tym odwiecznego rywala Derby County zostawiają swoje szaliki, aby upamiętnić pamięć Vichaia. Od wielu lat mówi się o tym, że przed King Power Stadium powinien stanąć pomnik z prawdziwego zdarzenia, który ukazywałby jednego z legendarnych zawodników Leicester. Nie wiadomo było jednak, kto tak naprawdę powinien się na nim znaleźć. Myślano głównie o lokalnym herosie Garym Linekerze, czy też graczach z mistrzowskiego sezonu 15/16. Teraz jednak debatę uważam za zamkniętą. Mimo iż nigdy nie kopnął piłki dla naszego zespołu, będę bardzo zdziwiony jeśli statua nie będzie nosić imienia Vichaia Srivaddhanaprabhy.

O relacjach z Vichaiem Srivaddhanaprabha

Za każdym razem, gdy zamienialiśmy słowo był bardzo grzeczny, uprzejmy. Do tej pory kojarzę go jednak z taką aurą: "Ja jestem tutaj szefem". W dobrym tego słowa znaczeniu, bo nie wyrażał przy tym choćby nuty arogancji. Był miliarderem, jednym z najbogatszych ludzi na świecie, a mimo to Vichaia kompletnie nie raziło gdy ktoś poprosił go o zdjęcie lub też nawet parę minut pogawędki. Wydaje mi się, że to właśnie szacunek międzyludzki był głównym czynnikiem jego sukcesu w Leicester. Również na boisku.

Gdy angielski klub wykupuje udziałowiec z Dalekiego Wschodu, nie wiemy czego można się po nim spodziewać. W przeszłości tacy biznesmeni potrafili zmieniać kolor, a nawet nazwę zespołu. Muszę przyznać, iż na początek też mieliśmy takie zdanie o Vichaiu. Nie ufaliśmy mu. Dopiero poprzez jego działania, jak spłata długów opiewających na 103 miliony funtów czy wykupienie stadionu na własność klubu zrozumieliśmy, iż wszyscy ciągniemy wózek w jedną stronę. W przeciwieństwie do innych Vichai nie traktował nas jako miejsce do wyciągania pieniędzy. Nie wpisał się w trend oraz nie podniósł cen za bilety. Kibicom stawiał darmowe napoje, jedzenie, szaliki czy koszulki. Miliony przeznaczył lokalnym organizacjom charytatywnym czy na renowację szpitala.

Powód? Vichai miał ambitne plany. Kiedy na pierwszej konferencji prasowej po wywalczeniu awansu mówił, iż Leicester stanie się jednym z pięciu najlepszych klubów piłkarskich w przeciągu trzech lat, wielu uważało go za odrzutka. Srivaddhanaprabha zdawał sobie jednak sprawę, iż jest to możliwe. Jednak tylko wtedy gdy uda mu się scementować całą społeczność. Od piłkarzy, po sprzątaczkę czy nastoletnich fanów. Wyszło na jego w 2016 roku, kiedy kapitan Wes Morgan podniósł puchar za mistrzostwo Premier League. Lecz nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie wspomniany szacunek Vichaia w lokalnym środowisku.

Klub traktował jak rodzinę. Była to inwestycja, ale przede wszystkim w ludzi. Srivaddhanaprabha rozmawiał ze swoimi zawodnikami regularnie. Większość robi to jedynie dla zasady. On jednak skrupulatnie notował przemyślenia piłkarzy i tak podejmował decyzję odnośnie przyszłości klubu. Genialnie łączył cechy, którym rządzi się świat biznesu oraz sportu.

O przyszłości Leicester

Vichai będzie niezastąpiony. Nikt nawet nie łudzi się, że może być inaczej. Budżet oraz przede wszystkim cele klubu mają jednak pozostać niezmienne. Mimo to głównym wyzwaniem Leicester na najbliższe lata jest przedłużenie polityki miliardera. Obowiązki Srivaddhanaprabhy przejmie jego syn Aiyawatt, który jak dotąd pełnił rolę wiceprezesa zarządu. Vichai chciał, aby potomek wszedł w jego buty. Lecz nikt nie spodziewał się, że będzie miało to miejsce aż tak wcześnie.

Taj chwalił mi się osobiście, że mistrzostwo wymodlił w świątyniach buddystów, gdzie prosił o błogosławieństwo przed każdym ligowym spotkaniem. Mam nadzieję, że teraz to on patrzy również na nas z góry i trzyma Leicester City w swojej opiece.

Czy mistrzostwo Leicester z 2016 roku za kadencji Srivaddhanaprabhy to największa sensacja sportowa XXI wieku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×