Przeszedł długą drogę, żeby stać się kluczową postacią kadry. Wydawało się wiele razy, że nic z tego nie będzie, że już nie ma nadziei. Ale Kamilowi Grosickiemu talent zawsze pomagał wypłynąć na powierzchnię. Bez niego już dawno by przepadł.
Zdarzało się wielokrotnie, że wracając ze zgrupowania kadry młodzieżowej, z Warszawy do Szczecina, Grosicki nie kupował biletu na pociąg. Nie dlatego, że nie było go stać, przecież zarabiał już sporo, a jak na 19-latka wręcz fortunę. Wolał jednak ganiać się po wagonach z konduktorem, chować w toalecie. To była ta mała porcja emocji, której nie potrafił sobie odmówić.
Było to w czasach, gdy kariera młodego zawodnika biegła dwutorowo. Z jednej strony mówiono o wielkim talencie, a przynajmniej najszybszym polskim skrzydłowym ostatnich lat, który przy okazji umie wykonać w pełnym biegu kilka dobrych zwodów. Z drugiej mieliśmy postępujący upadek człowieka. Grosicki pogrążał się coraz bardziej w nałogu hazardowym. Doszło do tego, że na żądanie warszawskiej Legii pozamykano przed nim wszystkie kasyna w Warszawie.
Wsiadał więc w samolot i leciał do Szczecina. Rano wracał i na trening. Wpadł, bo któregoś dnia spotkał o 6 rano na lotnisku Jacka Magierę, asystenta Jana Urbana, ówczesnego trenera Legii.
W tym czasie potrafił - jak sam wspominał - przepuścić w miesiąc cztery miesięczne pensje. A przecież jako 20-latek zarabiał 400 tysięcy złotych rocznie. Klub robił, co mógł. Grosicki zamieszkał nawet w sąsiedztwie trenera Jana Urbana. Ale niewiele to dało. Wciąż grał i się zadłużał. Pożyczał wszędzie, gdzie się dało. Od znajomych, rodziny, w końcu od "ludzi z miasta".
- Wszystko zaczęło się, gdy starsi koledzy zabrali mnie do kasyna. W Pogoni dostawałem stypendium 300 zł. Podszedłem do stołu na 20 minut i wygrałem tyle, ile w klubie dostawałem na miesiąc. Pomyślałem: to niesamowite, jak łatwo można zarobić! I tak ruszyła machina - opowiedział w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Do Warszawy przyjeżdżał już jako doświadczony hazardzista po przejściach. Co gorsza, hazardzista, który dopiero się rozkręca.
- Zawsze chciałem wygrywać więcej niż zarabiam. Dlatego nie grałem małymi sumami. Gdy rzucałem pieniądze na stół, to mówiłem sobie, że jestem frajerem. Bo ja tam przynosiłem swoje wypłaty, wypłaty kolegów, pieniądze mojej mamy. A mimo to rzucałem. Przez dziesięć minut wygrywałem, a potem przegrywałem wszystko. Zawsze tak było - opowiadał w rozmowie z "Dziennikiem".
W końcu wylądował w ośrodku odwykowym w Starych Juchach. Oczywiście nigdy do końca się nie wyleczył, ta historia będzie wracała za nim jeszcze długo.
Z drugiej strony mamy karierę piłkarską i łatkę piłkarza niespełnionego. Miał 21 lat, gdy do kadry powołał go po raz pierwszy Leo Beenhakker. Holender w tamtym czasie nie ukrywał, że bardzo Grosickiego ceni i wróży mu dużą karierę, ale też z charakterystyczną rezerwą zaznaczał, że "wszystko zależy od niego". Bo Grosicki piłkarz był prześladowany przez Grosickiego hazardzistę. Często znikał, przestawał koncentrować się na zadaniu. Dlatego też Holender dał sobie z zawodnikiem spokój na dłużej. A "Grosik" został sklasyfikowany jako "wieczny talent, który może kiedyś wystrzeli".
Nastąpiło to dość późno, bo dopiero w czasach Adama Nawałki. Wiele powie na ten temat prosta statystyka. We wcześniejszych latach "Grosik" zagrał w kadrze 22 razy i zaliczył 3 asysty. Wielkiego wrażenia nie robi. Jego bilans u Nawałki to w sumie 38 spotkań, 12 bramek i 16 asyst. Były już selekcjoner znalazł sposób na piłkarza. Pewnie swoje zrobiła kontuzja Jakuba Błaszczykowskiego, który do tej pory dominował na skrzydłach i nie bardzo chciał dzielić się grą. Teraz "Grosik" musiał przejąć odpowiedzialność. Druga część eliminacji EURO 2016 to prawdziwy popis z jego strony. Grosicki - ten ze starych czasów - mógł w ciemno obstawiać, że "nowy Grosicki" zaliczy bramkę lub asystę. Tak było przez cały rok 2015, czy to w meczu eliminacyjnym czy też sparingowym.
W programie "Cafe Futbol" w "Polsacie Sport" powiedział wprost: - Jestem człowiekiem Nawałki. A przecież na pierwsze zgrupowanie do poprzedniego selekcjonera przyjeżdżał z łatką "zawodnika od rozrywki", który się pośmieje i zrobi dobry klimat.
- Brakowało mi pewności siebie. Dostawałem szanse od kolejnych selekcjonerów i nie potrafiłem ich wykorzystać - mówi.
Wydawało się, że po meczu z Anglią na Stadionie Narodowym w październiku 2012 roku, wszystko ułoży się samo. "Grosik" zastąpił wtedy na prawym skrzydle Błaszczykowskiego. Spędził sporo czasu z Łukaszem Piszczkiem, który tłumaczył mu jak dziecku, jak powinien zachowywać się na tej pozycji, by było bardziej efektywnie. I zadziałało. Grosicki zagrał na Ashleya Cole'a. Kilka razy ośmieszył Anglika, raz puścił mu piłkę między nogami. - Zobaczyłem go i pomyślałem: "Trudno, raz się żyje" - śmiał się po spotkaniu.
Ale na prawdziwą eksplozję musiał czekać rok. Tak się złożyło, że w tym okresie piłkarz przeszedł do francuskiego Rennes i zaczął współpracę z Pawłem Frelikiem, trenerem mentalnym, również znanym ze współpracy z Nawałką. Można powiedzieć, że postawił wszystko na jedną kartę, choć biorąc pod uwagę jego przeszłość, brzmi to dość niefortunnie. Frelik zapewnia, że "Grosik" chciał iść do przodu i to był klucz.
- Przede wszystkim Kamil miał olbrzymią chęć zmian. Po drugie był konsekwentny. Po trzecie pracował i dalej pracuje regularnie. Co jest tu bardzo ważne - miał pokorę. Tu następuje paradoks. Z jednej strony piłkarz musi mieć bardzo duże poczucie własnej wartości, z drugiej pokorę. Bo to ego podpowiada: "Poradzę sobie, nie potrzebuję pomocy". Mija pół sezonu, sezon i jego sytuacja nie ulega zmianie. Kariera pikuje w dół. Odezwałem się niedawno do piłkarza, którego znam od lat a którego sytuacja jest coraz gorsza. Odpisał: "U mnie wszystko w porządku". I tego nie rozumiem. A Kamil to miał i to ma, że jeśli widzi, że coś jest nie tak, to nie unosi się dumą tylko pracuje - opowiada.
Piłkarz stał się idealnym partnerem dla Roberta Lewandowskiego. Zresztą cała kadra była ułożona pod "Lewego" a koledzy na tym korzystali.
- Robert to klasa światowa, podpowiada mi, jak mam się ustawiać, ale też jak dogrywać. Mówi, żebym nie martwił się o to czy w ogóle jest w szesnastce, po prostu przed zagraniem mam podnieść głowę i rzucić piłkę tam gdzie jest wolne miejsce – opowiadał w rozmowie z magazynem PZPN.
Nowy selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Brzęczek, swoją kadencję zaczął od skreślenia "Grosika" z kadry. Szybko okazało się, że bez tego zawodnika drużyna sporo traci, nie ma elementu zaskoczenia, nie potrafi wyjść z szybkim atakiem. Dlatego na drugie zgrupowanie już przyjechał i pewnie długo nie wyjedzie. Jeśli jest ktoś, kto nie boi się światowych potentatów, to jest to właśnie Grosicki.
ZOBACZ WIDEO Kamil Grosicki: Wisi nad nami jakaś klątwa