Można mówić, że rywale posłali do boju rezerwowy skład, że nie zagrało dla nich wielu klasowych piłkarzy, ale i tak musimy docenić, że tkwiąc od kilku miesięcy w takiej degrengoladzie polski zespół momentami był w stanie pokazać charakter, wykreować kilka strzeleckich okazji w starciu z aktualnym mistrzem Europy, a w momencie krytycznym - przegrywając 0:1 - wstać z kolan i zdobyć wyrównującą bramkę. A przecież my też nie graliśmy w optymalnym zestawieniu, bo poza Robertem Lewandowskim w napadzie brakowało nam choćby Kamila Glika w formacji defensywnej.
Wtorkowy występ Biało-Czerwonych na pewno nie pozwala nam krzyczeć o opanowaniu kryzysu i rozwiązaniu wszystkich kłopotów, na pewno nie był też radosną szarżą na grających w osłabieniu Portugalczyków. To był w miarę solidny, bardzo bezpieczny i zachowawczy występ, pozwalający nam utrzymać miejsce w pierwszym koszyku przed losowaniem grup eliminacji Euro 2020. Pozwolił także uniknąć kolejnego występu, w trakcie którego kibice przegryzaliby sobie z rozpaczy tętnice udowe. Można mówić o fetorze minimalizmu unoszącym się w okolicy naszej ławki rezerwowych, bo przecież z grającym w osłabieniu przeciwnikiem zwycięstwo nie było zadaniem niewykonalnym, ale na koniec tak fatalnego dla seniorskiej piłki roku jestem w stanie taki mecz i wynik zaakceptować.
Nic nie dzieje się w próżni, trzeba też zdawać sobie sprawę, pod jak gigantyczną presją znajdował się w ostatnich dniach Jerzy Brzęczek. Prezes Zbigniew Boniek może teraz mówić o pełnym zaufaniu i poparciu dla selekcjonera, ale jego wcześniejsze wypowiedzi, choćby dla "Przeglądu Sportowego", były jasnym podłączeniem trenera pod prąd. Zły wynik mógł doprowadzić do każdej ewentualności, więc Brzęczek spacerując przez 90 minut w strefie technicznej boiska w Guimaraes stąpał po ziemi nadzianej przeciwpiechotnymi minami. Ciśnienie było ogromne, czego dowodem jest sytuacja, która wydarzyła się już po ostatnim gwizdku. Selekcjoner stanął przed kamerami i po meczu do zapomnienia, mając przy tym za sobą ogrom podjętych w ostatnich miesiącach niejasnych decyzji i całe połacie ciężkiej pracy do wykonania w kolejnych, udzielił wypowiedzi, jakby właśnie odniósł jakiś spektakularny sukces.
- Chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić w imieniu całej reprezentacji, w szczególności tej kadry piłkarskiej, jak i szkoleniowej, bardzo znanego eksperta, wybitnego, pana Michała Pola. Panie Michale, dziękujemy bardzo, że pan wierzy w tę reprezentację i chce pan zmieniać szyld bez udziału żadnego z tych zawodników. Dlatego też jeszcze raz bardzo serdecznie pozdrawiam w imieniu całej drużyny - rzucił selekcjoner pod adresem Michała Pola, który kilka godzin wcześniej, po wielkim sukcesie kadry U-21 pozwolił sobie zażartować, nawiązując do słynnego zdania wypowiedzianego przez Wojciecha Kowalczyka po Igrzyskach w Barcelonie: - "Zmieniamy szyld, bierzemy Lewego i jedziemy dalej!" :). Żart, nic więcej.
Pomijając już sam fakt, że selekcjoner wykazał się skrajnym brakiem wyczucia co żartem jest, a co nim nie jest... To już kolejny raz, w którym Brzęczek pokazuje, że nie potrafi wstrzymać koni. Było tak po meczu w Chorzowie, gdy skarcił Roberta Lewandowskiego, mimo że sam nie słyszał wypowiedzi kapitana, w swej tyradzie na bardzo delikatny temat odnosząc się jedynie do relacji dziennikarza. Jest tak i teraz, na zakończenie kolejnego zgrupowania. Takie słowa, po takich meczach, choćby nawet miały być odpowiedzią na rzeczywistą krytykę, to dopiero prawdziwy żart w ustach najważniejszego trenera w 40-milionowym kraju. Określenie takiego zachowania w słowniku języka polskiego można by było odnaleźć pod hasłem: małostkowość. Albo: odklejenie. Ewentualnie: żenada.
Dobrze, że ten rok już się kończy. Wojciech Frączek, uznany statystyk piłkarski zauważył, że był to najgorszy od 22 lat rok reprezentacji jeśli chodzi o bilans oficjalnych meczów międzypaństwowych. Wygraliśmy tylko trzy, cztery razy remisowaliśmy i odnieśliśmy aż sześć porażek. Na mundialu zaliczyliśmy występ ocierający się o kompromitację. Jesień, mająca być czasem przebudowy drużyny narodowej, bolała jak wyrywany bez znieczulenia ząb. Z kolei polska piłka klubowa znów przesunęła granice wstydu, która i tak wykraczała już poza naszą galaktykę. Zima ma być ponoć mroźna. I dobrze, wykorzystajmy ją na schłodzenie gorących po listopadowych meczach kadry głów. A władze PZPN na rozmyślanie, dlaczego z polską piłką jest tak źle.
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Mourinho nie jest już "special one". "Przestał się rozwijać"