Finał Ligi Mistrzów od kuchni

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Od zawsze uważałem, że Włosi są bardzo słabymi organizatorami. Nie potrafią w perfekcyjny sposób pokazać swojego narodowego wyścigu kolarskiego Giro d'Italia, czy bezbłędnie pokazać meczu piłkarskiego. Ten pogląd miał się zmienić po finale Ligi Mistrzów.

W tym artykule dowiesz się o:

Twierdza Rzym

Rzym przywitał mnie pięknym słońcem. Chociaż wcześnie rano, to było już dość ciepło. Wcześniej zapowiadano spore upały. Rano pogoda wskazywała, że będzie to kolejny gorący dzień. Tuż po wyjściu z lotniska nie sposób było nie zauważyć włoskiej policji i karabinierów - oczywiście w znacznych ilościach. Przygotowywali się do najazdu kibiców. W Rzymie miało być podczas tych dni bardzo niespokojnie. Chwilę po tym jak wylądowałem, z hali odlotów wyszła spora grupa fanów Barcelony. Głośno pokrzykiwali: "Barca, Barca, Barca". W samolocie zdążyłem się już przyzwyczaić do takich okrzyków. Podróżowałem nie tylko z fanami hiszpańskiego zespołu, ale i kibicami Manchesteru United. Byli z oficjalnego fanklubu.

Kłopoty organizacyjne

Tak jak przypuszczałem, Włosi nie popisali się przy organizacji. Zaraz po wyjściu z lotniska chciałem zaczerpnąć informacji od policjantów lub karabinierów. Niestety, kilkudziesięciu z nich nie mówiło w innym języku niż włoski. Nie byli w stanie udzielić mi informacji. Jednak niekompetentni policjanci to jedno, a obsługa samego meczu - drugie. Tutaj było najwięcej zastrzeżeń. O ile odbiór akredytacji prasowej nie stanowił żadnego problemu, to wejście na stadion już tak. Początkowo nie zostałem, wraz z dwoma innymi polskimi dziennikarzami, wpuszczony na teren kompleksu Stadio Olimpico. Zostaliśmy wysłani 500 metrów dalej - do innego punktu. Tam ponownie wzruszono ramionami i musieliśmy przejść kolejne kilkaset metrów. W trzecim punkcie ponownie nas nie wpuszczono, przy czym cały czas nikt nie mówił po angielsku. Wróciliśmy do pierwszego miejsca i nagle weszliśmy na teren obiektu. Czemu jednak za pierwszym razem nas nie wpuszczono? To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Sala konferencyjna wiele godzin przed meczem / Fot. B.Zimkowski

Niekompetentni stewardzi

Choć do rozpoczęcia meczu pozostały już tylko trzy godziny, na Stadio Olimpico prace wciąż trwały. Dopiero myto i czyszczono fotele dla vipów czy inne części trybun dla dziennikarzy oraz oficjeli. Rozstawieni zostali stewardzi, którzy mieli pomagać osobom chcącym zasięgnąć informacji. Jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Mało który z nich mówił po angielsku, a największą porażką organizatorów było nazwanie poszczególnych sektorów. Tłumy dziennikarzy z różnych krajów krążyły po stadionie w poszukiwaniu swoich miejsc. Jedni stewardzi nie podejmowali się w ogóle próby wskazania danego miejsca, inni starali się, ale kompletnie im to nie wychodziło. W pewnym momencie aż dziesięciu stewardów pracowało nad tym, by rozgryźć tajny kod organizatorów - pod tą nazwą kryło się przydzielone mi miejsce - jednak efekt był marny. Wskazali mi miejsce, które zupełnie nie odpowiadało numerowi na akredytacji. Po trybunie prasowej krążyło wielu dziennikarzy, mających podobny problem co ja. W końcu, po kilku godzinach (!), wskazano mi miejsce, które rzeczywiście było moim docelowym. Dobrze, że byłem na stadionie dużo wcześniej, bo niektórzy dziennikarze znaleźli swoje miejsce kilka minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego...

Puchar Mistrzów niedaleko Koloseum / Fot. B.Zimkowski

Roger Guerreiro i Pogoń Szczecin

Z drugiej strony szukanie swojego miejsca na stadionie pozwoliło mi zawrzeć nowe znajomości z osobami, które wykonywały podobne czynności jak ja (czytaj: nieudolne szukanie swojego siedziska). W ten sposób poznałem brazylijskiego dziennikarza. Kiedy dowiedział się, że jestem z Polski, szeroko się uśmiechnął. - Znasz Rogera Guerreiro? - zagaił. - Naturalnie, że tak - odparłem. - Mieszkamy w tym samym mieście w Brazylii - na twarzy Brazylijczyka maluje się szeroki uśmiech. - Robiłem z nim kilka razy wywiad. Śledzę jego poczynania. Ostatnio jak z nim rozmawiałem, to podpytywałem o reprezentację Polski - ciągnie temat. - Mówił, że jest bardzo dumny z tego, że gra dla waszej reprezentacji. I strzelił bramkę na EURO. Następnie kumpel rozgrywającego Legii Warszawa pyta się, jak sobie radzi Roger. - W tym sezonie słabo, czasami nawet bardzo słabo - odpowiadam. - A słyszałeś o Pogoni Szczecin? - dopytuję się. - Jasne! (śmiech) Słyszałem, słyszałem. Sami moi rodacy tam grali. A w której teraz lidze teraz są? - pyta zaciekawiony. - W trzeciej [nowa II liga - przyp. red.]. Po tej odpowiedzi mina mu zrzedła, ale po chwili humor wrócił: - To chyba im nie wyszło z tymi Brazylijczykami (śmiech).

Kibice Barcy lepsi od Czerwonych Diabłów na ulicy i...

Na ulicach Rzymu dominowali fani Barcelony. Byli liczniejsi i głośniejsi od kibiców Manchesteru United. Ich śpiewy było słychać z dużej odległości. Inaczej było z fanami Czerwonych Diabłów. Byli w mniejszości, mniej impulsywni i praktycznie niesłyszalni. W pobliżu Koloseum ustawiono miasteczko dla kibiców. Został tam też wystawiony oryginalny puchar Ligi Mistrzów. Każdy mógł zrobić sobie z nim zdjęcie. Chętnych nie brakowało, a kolejka była dość długa.

Kibice Barcelony opanowali ulice Rzymu / Fot. B.Zimkowski

...na stadionie

Dwie godziny przed meczem organizatorzy rozpoczęli konkursy dla kibiców Barcy i Man Utd. Fani mieli odpowiadać na pytania poprzez głośnie krzyczenie, która odpowiedź jest prawidłowa. Możliwości były dwie, a pytania banalnie proste. Żadna ze stron się nie pomyliła. Kolejna runda to pojedynek dwóch fanów na płycie boiska Stadio Olimpico. Jeden był kibicem Barcelony, drugi Man Utd. Obaj mieli zawiązany na oczach szalik klubowy. Na środku boiska ustawiono olbrzymią piłkę, którą obaj uczestnicy mieli skierować do bramki przeciwnika. Od początku przewagę osiągnął fan katalońskiego zespołu i ostatecznie to on strzelił bramkę. Wygrał 1:0 i kibice Barcy przez chwilę fetowali zwycięstwo nad rywalem. Długo przed prawdziwym meczem rozpoczął się doping. Podobnie jak na ulicach Rzymu, tak i na stadionie lepsi okazali się fani z Hiszpanii. Fiesta na trybunach trwała w najlepsze przez cały mecz. Kibice Manchesteru United przegrali.

Bóg Messi

Wreszcie rozpoczął się mecz. Od początku do zdecydowanych ataków ruszyli mistrzowie Anglii. Jedna akcja, druga, trzecia. Wydawało się, że to Czerwone Diabły będą stroną dominującą. Ale w 10. minucie Samuel Eto'o zwiódł Nemanję Vidicia i pokonał Edwina Van der Sara. Włoski dziennikarz, siedzący z mojej prawej strony, wystrzelił w górę jak z procy, głośno komplementując Barcelonę. Jak się później okazało, połowa dziennikarzy kibicowała mistrzom Hiszpanii, a nieco mniejsza część Anglikom. Niewielu było bezstronnych. W kolejnych minutach Katalończycy dominowali. Niesieni dopingiem swoich kibiców, niewiele pozwolili zdziałać podopiecznym Alexa Fergusona. 20 minut przed końcem padła druga bramka dla Hiszpanów. Gola głową zdobył Lionel Messi i fani Barcy wpadli w nieziemską euforię. Pokazali także, jak bardzo szanują Argentyńczyka, i że traktują go jak bóstwo. Chwilę przed końcem Josep Guardiola zdjął z boiska Messiego, aby ten jeszcze raz zebrał owację na stojąco. Jedno jest pewne - gdyby Messi tego lata odszedł z Camp Nou, wielu fanów Blaugrany wylądowałoby w szpitalu na atak serca. W sumie piłkarze Barcelony biegali z pucharem po Stadio Olimpico pół godziny. Przed konferencją prasową Fergusona, na telewizorach zamontowanych w sali konferencyjnej SkySports analizowało, dlaczego przegrał Man Utd. Chwilę później pojawił się smutny Ferguson. - Barcelona była lepsza - przyznał otwartym tekstem Szkot. - Bardzo dobrze rozpoczęliśmy ten mecz, ale później było już gorzej - dodał. Ferguson nie miał zamiaru tłumaczyć się tym, że brakowało mu Darrena Fletchera. - Patrzcie, ile Barcelona miała ubytków - zwracał się do dziennikarzy. Kiedy Ferguson opuścił żurnalistów, Katalończycy wciąż cieszyli się na murawie. Jednak niedługo potem pojawił się Guardiola. Dziennikarze przywitali go brawami. - Nasza filozofia jest prosta - mieć piłkę i atakować - stwierdził trener Barcelony.

Stadio Olimpico czeka na piłkarzy / Fot. B.Zimkowski

Sfrustrowany Ronaldo

Niewiele w środowy wieczór wychodziło Portugalczykowi. Media zapowiadały ten mecz jako walkę dwóch genialnych piłkarzy: Messiego i Ronaldo. Jednak zawodnik Czerwonych Diabłów był tylko cieniem Argentyńczyka. Jego frustracja rosła z minuty na minutę. Wyładowywał ją na piłkarzach Barcelony lub też na brzydkim wykopywaniu piłki poza boisko. O mały włos, a druga futbolówka, która przez przypadek znalazła się na murawie, trafiłaby z dużą siłą w ławkę rezerwowych Barcy. Na szczęście Ronaldo tak się nie stało, ale i tak fani zwycięskiego zespołu niemiłosiernie gwizdali na najlepszego zdaniem FIFA piłkarza minionego roku.

Chociaż Xavi został piłkarzem meczu, to najwięcej braw dostał Messi / Fot. B.Zimkowski

Noc pod gołym niebem

Kibice Barcelony długo jeszcze świętowali triumf swojej drużyny. Widać to było na ulicach Rzymu. Jednak z godziny na godzinę robiło się coraz ciszej. Wielu fanów z Hiszpanii tę noc spędziło pod gołym niebem. Sporo ich było w okolicach dworca Termini, gdzie śpiąc na betonie, oczekiwali na powrót do kraju. Tego dnia w Rzymie nie można było kupić alkoholu. Nawet o 4 nad ranem uliczny sklepikarz nie dał się namówić na złamanie zakazu. Do woli można było kupować za to koszulki upamiętniające finał oraz specjalny szalik. Na jednej połowie widniał napis "Barcelona", a na drugiej rzecz jasna "Manchester United". Przed finałem jedna z tych rzeczy była dostępna za 5 euro. Po finale nawet za 3. Za rok finał w Hamburgu. Czy Barcelona powtórzy tegoroczny sukces i także zwycięży? Jednego można być pewnym - organizacja będzie lepsza niż w Rzymie.

Źródło artykułu: