Arkadiusz Malarz to ani mi brat, ani swat. Nie jest moim kumplem, a jego żona, dziennikarka kumpelą. Potrafię zauważyć, że Arek lepiej gra na linii niż na przedpolu i w tym elemencie pewnie już lepszy nie będzie, bo coraz bliżej mu do 40-tki. Mało kto wierzy, że Malarz się jeszcze rozwinie i za chwilę znów wróci do bramki Legii. Nie, pewnie nie wróci. Nawet jeśli Legia szybko sprzeda młodego Radosława Majeckiego, bramkarską przyszłość - jeśli nie klubu z Łazienkowskiej, to pewnie reprezentacji Polski.
Ja też - tak jak wielu innych kibiców - zdziwiłem się czytając Tweeta Arka, w którym informował, że "nie da się zniszczyć i że spadek w trzy miesiące o trzy pozycje w bramkarskiej hierarchii, boli go kur…".
Zdziwiłem się nie tym, że Malarza boli, ale faktem, że to ogłasza publicznie, bo nie bardzo umiałem sobie wyjaśnić po co, ale umiałem przewidzieć konsekwencje.
Po pierwsze Legia jest organizacją, w której dobry PR dominuje czasem nad zdrowym rozsądkiem. Jakby ktoś na poważnie myślał, że lepiej o problemie nie mówić, niż go rozwiązać.
Po drugie trener Ricardo Sa Pinto nie wygląda mi na Matkę Teresę. Raczej się dolą i niedolą Malarza nie przejmie. Ma swoje własne myślenie, charyzmę, charakter mocnego faceta, który raczej nie przeprasza i się nie waha. Bierze to, co mu jest potrzebne, a te klocki, które mu nie pasują, wyrzuca do kosza i każe sobie kupić nowe. Klub, który jest finansowo przyciśnięty do ściany, jednak mu na to pozwala. Zresztą, kto miałby odwagę powiedzieć do Sa Pinto coś w tym stylu: "Ej stary, dobra, dobra. Ale te klocki, co ty wyrzucasz, to po pierwsze myśmy dopiero kupili i to drogo, a po drugie zamiast je wyrzucać to znajdźmy na nich chętnych".
ZOBACZ WIDEO Serie A: Błysk Milika na wagę trzech punktów. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Krzysztof Mączyński, Michał Pazdan, Miro Radović, Arkadiusz Malarz to nie są co prawda juniorzy, ale swoją wartość jeszcze niedawno mieli. A w klubie liczy się każdy grosz. Ale z drużyny rezerw, albo z trybun trudno będzie kogoś drogo sprzedać, prawda? Ale to tak na marginesie, bo miało być o Malarzu.
Otóż Malarz się zagalopował, palnął mało przemyślanego Tweeta, ale w tym wszystkim jawi mi się jako facet z krwi i kości. Mocny charakter, co źle znosi zawodową porażkę, na którą - w swoim przekonaniu - nie zasłużył. Czy to takie dziwne, że chce mu się wyć? Nie, to nawet przejaw zdrowia, ambicji i pewności siebie, wiary we własne umiejętności. Bardziej dziwią mnie jego koledzy, którzy w lęku o regularność wpływów na swoje konto bankowe, siedzą cicho jak zające przy miedzy i udają albo kontuzję, albo walkę o powrót do wielkiej dyspozycji. A jeszcze chwilę temu byli kapitanami, liderami i prowadzili Legię na wielkie bitwy. Jakoś w ich lwie serce trudniej mi uwierzyć, niż w przypadku Malarza, co to wydał się z siebie ryk, który można streścić do hasła: "A ja się z tym ku… nie godzę!".
Dziś za ten ryk "jedzie" z nim dzieciarnia w mediach społecznościowych i w komentarzach na legijnych forach. A jeszcze niedawno ta sama dzieciarnia z zachwytu sikała po nogach, gdy usłyszeli jedną czy drugą wypowiedź Malarza, który rzucił mocnym słowem do kamery i powiedział coś w stylu, że "jesteśmy Legią i na pewne rzeczy nie możemy sobie pozwalać". Szedł przed kamerę, gdy reszta kolegów uciekała w podskokach do szatni, bo nie było się czym chwalić po laniu sprawionym przez amatorów, albo porażkach z drużynami, które przeciętnemu kibicowi Legii kojarzą się jedynie z azjatyckim stepem.
Wtedy Malarz był liderem, był Legią, był jej najlepszym zawodnikiem. Dziś dla gimbazy jest starcem, nieudacznikiem i mazgajem. Piszą to chłopcy, dla których na razie największą porażką życiową była źle napisana klasówka, albo foch ze strony adorowanej koleżanki.
Tymczasem Malarz wydał z siebie ryk rozpaczy, bo przegrywa to, co w jego sportowym życiu było najważniejsze - przygodę z Legią. Nie tak sobie wyobrażał jej zakończenie. I trudno mu się dziwić. Bez Legii, która dała mu tytuły mistrza kraju, Puchary Polski i Ligę Mistrzów, byłby sportowym przeciętniakiem. W Polsce, która bramkarzami stoi, nikt nie zachwyciłby się występami w Panathinaikosie, a tym bardziej w jakimś tam GKS Bełchatów. Legia Malarza stworzyła, ale i on tworzył historię Legii. Warto o tym pamiętać, zanim się go "wirtualnie" kopnie. Bo chwilę na Łazienkowskiej poczekają na kolejnego bramkarza, który z boiska usłyszy hymn Ligi Mistrzów.
Malarzowi trudno pogodzić się z faktem, że stał się trzecim czy nawet czwartym bramkarzem Legii, bo to tytan pracy. Taki, co to pierwszy przychodzi do klubu, ostatni wychodzi i niczego w swojej robocie nie zaniedba. Zawsze przygotowany do zajęć. W klubie bardzo to - swego czasu - cenili. Ale w obecnej rzeczywistości nie ma to - jak widać - żadnego znaczenia. Portugalski trener ma własne myślenie o drużynie i tak długo, jak wygrywa, ma rację. A teraz wygrywa.
Co w takim wypadku można zrobić? Apelowałem publicznie o mądre rozwiązanie tej sytuacji od razu, gdy Malarz usiadł na ławce rezerwowych, a do składu wskoczył Radosław Majecki (wtedy Radosław Cierzniak był kontuzjowany). Pozycja Malarza słabła z dnia na dzień i choć trener Sa Pinto jeszcze kurtuazyjnie czarował, że ma trzech równorzędnych bramkarzy, to było jasne, że zasłużony golkiper pruje w dół jak na wodnej zjeżdżalni.
Proponowałem, by ktoś w Legii, kto ma moc sprawczą, spotkał się z Arkiem i przedstawił mu scenariusz na rozwój wypadków do końca sezonu. Ale tak naprawdę szczerze. No bo przecież ktoś nie tak dawno miał odwagę ponownie przedłużyć kontrakty z dwoma wiekowymi bramkarzami (Malarzem i Cierzniakiem), no to chyba miał w tym jakąś myśl przewodnią, prawda?
Jeśli Sa Pinto nie widzi w swojej drużynie Malarza - a to Portugalczyk jest w klubie teraz suwerenem - to trzeba z bramkarzem usiąść w decyzyjnym gronie i w zaciszu gabinetów uzgodnić pożegnanie z klasą dla faceta, który coś dla tej Legii zrobił. Wyobrażam sobie, że byłyby kwiaty, pamiątkowa patera, koszulka z napisem "Arek dziękujemy", pożegnalny występ. Trybuny skandowałyby by "Arek Malarz, Arek Malarz", a bramkarzowi po policzku popłynęłaby łza.
Ale nie, tak nie jest. Jest Tweet o "niszczeniu i kurew… bólu", są słowa trenera o rozczarowaniu zachowaniem bramkarza. Są spóźnione przeprosiny Malarza, które pomogą mu teraz jak umarłemu kadzidło. I wizerunkowy kryzys, którym nie wiadomo, jak zarządzić. Zawsze można udawać, że to nieporozumienie pomiędzy trenerem a rozczarowanym bramkarzem.
A przecież pomiędzy gablotą z napisem "największe legendy klubu" a koszem na śmieci jest dużo miejsca do zagospodarowania. To tylko kwestia dobrej woli.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
Radosław Cierzniak – 5 meczów, 2 puszczone gole, 3 czyste konta, 450 minut