W każdą niedzielę rodzina Martinsów wybierała się do restauracji na wspólny obiad. Tym razem rodzice mieli wyjątkową niespodziankę dla 12-letniego syna, Andre.
- Gdybyś mógł zagrać w jakimkolwiek klubie, to co to by był za klub? - zapytał Vitor Martins chłopaka.
- Sporting - odpowiedział bez wahania Andre.
- Ale dlaczego, przecież masz wiele klubów w okolicy Porto.
- Bo Sporting jest najlepszy.
- Wiesz co - zaczął ojciec. - To możesz iść do tego Sportingu. Chcą cię. Bez żadnych testów.
- Ale jak to, to niemożliwe. Nie żartuj tak nigdy ze mnie.
- To zobacz - powiedział ojciec. I pokazał synowi wizytówkę z pięknym zielono-białym logo. Nazwisko na wizytówce, Aurelio Pereiry, wychowawcy Cristiano Ronaldo, znał każdy kto interesował się piłką, nie tylko młodzieżową.
16 lat później Andre Martins przyjeżdżał do Legii Warszawa jako zawodnik z portugalskiego desantu, ale też wiele od niego oczekiwano. Występy w kilku mocnych klubach, ale też w reprezentacji Portugalii, sprawiały, że poprzeczka automatycznie była zawieszona wysoko. Jak się okazało, dla niego nie za wysoko. Z czasem okazało się, że, techniką, wizją, kulturą gry, przewyższa polską Lotto Ekstraklasę i pod koniec rundy był już prawdziwym liderem warszawskiej Legii. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w znacznym stopniu właśnie dzięki małemu środkowemu pomocnikowi, Legia podniosła się i gra znowu o tytuł mistrza kraju. Nawet jeśli nie jest królem asyst i goli to jednak od niego zaczyna się wiele kluczowych akcji mistrzów Polski.
Jeśli nie wyróżnia się czymś w polskiej fizycznej lidze, to jedynie wzrostem. Ten mierzący 169 cm wzrostu zawodnik, może uchodzić za mikrusa w starciach z zawodnikami preferującymi "typowe mecze walki" ale dla niego to żadna nowość.
Od pierwszych lat musiał walczyć z większymi od siebie. Zaczynał jako 5-latek w lokalnym klubie Argoncliches. Grywał z chłopcami nawet 3 lata starszymi.
- Zawsze byłem mniejszy, chudszy ale miałem wielką pasję do gry i dzięki niej wygrywałem. Nie potrafię powiedzieć skąd się to wzięło. Ojciec podobno grał nieźle, był lewonożny, ale był tylko amatorem, uprawiał futsal, więc ciężko mówić o "dziedziczeniu genu piłki". Moje pierwsze wspomnienia związane z piłką są właśnie z tamtego okresu, gdy miałem 5 lat. Nigdy się z nią nie rozstawałem. Byłem dobry i w końcu poszedłem do Feierense. Miałem wtedy 10 lat. A po dwóch latach trafiłem do Sportingu - mówi.
ZOBACZ WIDEO Boruc pokonany trzykrotnie! Bournemouth poza Pucharem Anglii [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Sam zapewnia, że informacja, którą przekazał mu ojciec była absolutnie niezwykła, była wielkim spełnieniem jego marzeń. Andre pojechał z rodzicami do Lizbony i wydawało mu się, że jest w raju. Ale wkrótce zaczęły się "schody". Chłopiec z trudem znosił rozłąkę.
- Jestem z małej wsi i zawsze byłem bardzo związany z rodziną, tatą, mamą, młodszym bratem, który wtedy miał zaledwie rok. Miałem zaledwie 12 lat i bardzo przeżywałem tę przeprowadzkę. Było to zaledwie 3 godziny samochodem, ale rodzice pracowali więc mogli przyjeżdżać tylko na weekendy. Gdy mnie zostawili w ośrodku, odczekałem pół godziny i zadzwoniłem do nich. Zapytałem: "Hej, już dojechaliście?". A oni zaczęli się śmiać, że dopiero co wyjechali. Ale przecież dobrze o tym wiedziałem. Po prostu już tęskniłem - opowiada.
Początki były trudniejsze niż się spodziewał. - W pierwszym tygodniu płakałem po nocach, chciałem wracać do domu. Po kilku miesiącach sytuacja się ustabilizowała, zacząłem grać i zrobiło się lepiej. Bardzo pomógł mi Aurelio, który stał się dla mnie drugim ojcem - mówi Martins.
Z jego grupy wyszło kilku niezłych zawodników. Choćby Cedric Soares z Southampton, mistrz Europy z 2016 roku, kapitan Benfiki Andre Almeida czy Pedro Mendes z Montpellier. I kilku innych niezłych zawodników, którzy grają na profesjonalnym poziomie. Grywał też z zawodnikami ze starszych roczników jak Rui Patricio czy Andre Silva. Oczywiście to nic nadzwyczajnego, w końcu Sporting uchodzi za jeden z najlepszych piłkarskich uniwersytetów świata.
Choć oczywiście nie ma gwarancji, że zawodnik się przebije do wielkiej piłki, debiut w pierwszej drużynie Sportingu to dla każdego chłopaka wielkie wydarzenie. A Andre Martins nie tylko zadebiutował (choć musiał najpierw terminować na wypożyczeniach) ale też rozegrał dla Sportingu ponad 100 spotkań oraz trafił do reprezentacji Portugalii, gdzie spotkał kilku topowych graczy, z których największe wrażenie robili Nani, Joao Moutinho i przede wszystkim Cristiano Ronaldo.
- Było to moje największe marzenie, zagrać w reprezentacji. Udało się dwukrotnie. Ronaldo okazał się fantastycznym facetem, było to dla mnie wspaniałe doświadczenie. Cristiano cały czas pomaga, mówi co można zrobić lepiej, jak rozwiązać niektóre sytuacje, cały czas chce żebyś się rozwijał. To taki prawdziwy kapitan drużyny - mówi Martins, który niestety więcej szans w kadrze nie dostał.
Być może spodziewano się po nim więcej, w końcu jako chłopak rozegrał ponad 40 spotkań dla portugalskich reprezentacji w różnych kategoriach wiekowych.
- Byłem blisko mundialu w 2014 roku, trafiłem do szerokiej kadry, ale ostatecznie wybrano innych zawodników. Zostałem skreślony w ostatniej chwili. Trudno, to są rzeczy na które nie masz wpływu. Ja mogłem jedynie grać jak najlepiej - mówi.
Do Warszawy trafił dzięki Ricardo Sa Pinto, choć nie bez znaczenia była opinia Vadisa Odjidji-Ofoe, kolegi z Olympiakosu, który mu bardzo Legię polecał. Sam dziś zapewnia, że tego wyboru nie żałuje. Podobnie jak większość kibiców warszawskiej drużyny. Sa Pinto na konferencji po jednym z ostatnich meczów stwierdził, że Martins gra dobrze, ale może znacznie lepiej. Zapowiada się więc pasjonująca runda wiosenna.
Chociaż w to wątpię, bo Vadis był jednym z najlepszych obcokrajowców w historii polskiej ligi.
Ale może?
Gra na podobnej pozycji, co Vadis i w podo Czytaj całość