Lech Poznań - Legia Warszawa. Paweł Kapusta: Bryndza, nie klasyk (komentarz)

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Kamil Jóźwiak (z lewej) i Michał Kucharczyk (z prawej)
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Kamil Jóźwiak (z lewej) i Michał Kucharczyk (z prawej)

Polska liga jest przewidywalna jak pogoda w kwietniu. Jeśli Legia wygrała cztery mecze z rzędu i wskoczyła na ścieżkę prowadzącą do mistrzostwa, to trzeba było jednak zakładać, że w kluczowym momencie przegra z kulawym. I przegrała, z Lechem.

Legia Warszawa przegrała z Lechem Poznań, którego kierownictwo marzy już o zakończeniu sezonu, możliwości ponownego chwycenia za wajchę i uruchomienia maszyny losującej, ściągającej nowych piłkarzy i trenerów. Kolejorz w siedmiu ostatnich meczach zaliczył tylko jedną wygraną, ale kolejną dorzucił w momencie najmniej spodziewanym. Zwycięstwa gospodarzy nie ma jednak co umniejszać: wykorzystali drastycznie obniżoną jakości rywala pod nieobecność dwóch podstawowych zawodników, wykorzystali okazję i dopisali trzy punkty.

ZOBACZ TEŻ: Lotto Ekstraklasa: Pogoń - Lechia. Szalona wymiana ciosów dla gdańszczan

Można by się silić na karkołomne, interpretacyjne fikołki, ale trzeba napisać to wprost: środowy mecz był po prostu piłkarską bryndzą. I to tak dorodną, że spokojnie mógłby być rozgrywany jako główna atrakcja tygodnia kultury podhalańskiej. Nie obrażając tego rejonu Polski. Kiedyś - wielki klasyk, wielkie derby, batalia najpotężniejszych. I co ważne - różnie wprawdzie bywało z rozstrzygnięciami i sportowym poziomem albo zachowaniem kibiców (patrz to, co działo się równo przed rokiem), ale jednego nie można było odebrać tym spotkaniom: atmosfery piłkarskiego święta. Elektryczności.

Mówiło się o tym i pisało dobrych kilka (jeśli nie kilkanaście) dni przed pierwszym gwizdkiem, odliczało godziny, wyliczało punktowe różnice i przewidywało skutki możliwych rozstrzygnięć. Z kolei gdy w dniu meczu pojawiało się "na mieście", Poznań żył meczem. Po prostu. Spacerując tutejszymi uliczkami nikt nie mógł przeoczyć, nie mógł nie poczuć, że wieczorem odbywa się tutaj coś naprawdę ważnego. A teraz? Bieda. Nawet jadąc na stadion widać było ledwie garstkę kibiców.

Dwa największe kluby w Polsce. Najbogatsze. Z największymi ambicjami. Do tego antypody sympatii, odwieczna rywalizacja. Ligowa runda finałowa. Wszystko, czego potrzeba do sklejenia hitu. A na stadionie pojawiło się w środę niespełna 12 tysięcy kibiców! JEDENAŚCIE TYSIĘCY Z HAKIEM. Coś tu ewidentnie poszło nie tak. Jeśli władze Ekstraklasy uważają, że liga idzie w dobrym kierunku - a przecież tak uważają - to ja wysiadam, zanim wpadniemy w przepaść.

ZOBACZ TEŻ: MŚ 2022. Katar - wielbłądem na mundial

Legia? To miał być kluczowy tydzień dla losów tytułu. Porażka w Poznaniu nieprawdopodobnie komplikuje warszawskim piłkarzom życie. W sobotę czeka więc ich mecz o sześć punktów w Gdańsku. Lech? Podczas licznych rozmów, zarówno z miejscowymi kibicami jak i dziennikarzami odczuć można było zmęczenie materiału. Wiara i entuzjazm gdzieś uleciały. Wątpliwe, że środowe zwycięstwo to odmieni, ale być może doleje odrobinę paliwa, by do końca sezonu dojechać w lepszej niż grobowa atmosferze.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Niepokojąca forma Lechii. "W Gdańsku kolejny raz coś poszło nie tak"

Źródło artykułu: