MŚ 2022. Katar - wielbłądem na mundial

Getty Images / Nicola Sua - AMA / Na zdjęciu: katarski wielbłąd z repliką pucharu świata
Getty Images / Nicola Sua - AMA / Na zdjęciu: katarski wielbłąd z repliką pucharu świata

Katarczyków dużo bardziej niż piłka nożna pasjonują wyścigi wielbłądów. Lokalną ligę, mimo gwiazd na boisku, ogląda garstka ludzi. Na prawdziwy futbol lata się do Barcelony albo Madrytu.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Michał Kołodziejczyk z Kataru[/b]

Ali Ahmad próbuje mi sprzedać zdobiony kamieniami kantar. Tysiąc riali, mniej więcej tysiąc złotych. Kantar to uzda, w tym przypadku dla wielbłąda, a Ali zajmuje się ich produkcją w małym sklepiku znajdującym się przy torze wyścigów Al Shahaniya, godzinę jazdy od Dauhy. Sprzedawca jest bardzo miły, wstaje zza biurka i pokazuje wszystkie elementy, które wykorzystuje w pracy. Do tańszych egzemplarzy używa tylko sznurka, ale chwali się tymi, nad którymi musiał siedzieć nawet trzy godziny. Niektóre robi na specjalne zamówienie.

Ali pochodzi z Nepalu. Wyjechał z Katmandu jako dziewiętnastolatek i od dwunastu lat mieszka w Katarze. W Nepalu nie ma tak wielu wielbłądów jak tutaj, ale Ali nauczył się już pasjonować wyścigami. A dziś wyścig jest wielki, bo kończy się kilkudniowy Arabski Festiwal Wielbłądów. Na razie jest cicho i spokojnie, ale za kilka godzin przyjadą wielkie czerwone samochody z ochrony emira Tamima, który wręczy główną nagrodę - Złoty Miecz dla właściciela wielbłąda, który zwycięży w najważniejszym z wyścigów.

Ali nie jest nachalny przy próbie sprzedaży, nie wciska niczego na siłę. Rozumie, że nie mam w Polsce swojego wielbłąda i prosi tylko o wspólne zdjęcie. Jest niższy od mojego ośmioletniego syna. Takich sklepów, jak jego, w zbudowanym z trzech pawilonów centrum obsługi toru wyścigów jest kilka. Można kupić tu odżywki, zbadać zwierzę u weterynarza, jest też zwyczajny supermarket. Po ziemi porozrzucane są próbki z krwią, pobraną od zwycięskich wielbłądów w poprzednich wyścigach, żeby sprawdzić, czy nie stosowano niedozwolonego wspomagania.

ZOBACZ WIDEO: "Druga połowa". Porażka Juventusu w Lidze Mistrzów. "Nie można obwiniać tylko Cristiano Ronaldo"

W Al Shahaniya jest sennie. Parking, który za kilka godzin zamieni się w wielką strefę kibica, na razie jest pusty. Wielbłądy wracają z porannego treningu, na osiem zwierząt przypada jeden opiekun. Jedzie w powolnym tempie na garbie i gapi się w smartfona. Niemal każdy tu gapi się w smartfona, niektórzy rozmawiają z bliskimi przez komunikatory wideo. Pewnie trochę trzęsie.

Na zdjęciu: Wielbłądy wyścigowe i ich opiekun Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Na zdjęciu: Wielbłądy wyścigowe i ich opiekun Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Wyścigi wielbłądów to w Katarze niby tradycja - kiedyś beduini świętowali w ten sposób wesela, później także większość innych ważnych uroczystości - teraz zamieniły się jednak w wart miliony biznes. Sezon wyścigów trwa od października do lutego. W marcu i kwietniu odbywają się już tylko kończące zmagania festiwale.

Czytaj także: Dariusz Tuzimek: Niech już prezes nie majsterkuje przy

Afan jest podekscytowany - pracuje w telewizji, która posiada prawa do transmisji wyścigów wielbłądów, a to musi być w Katarze niezła sława, bo w ciągu kilku minut rozmowy kilka razy podkreśla, że może tu dużo. - Wiesz, jestem z mediów - powtarza i pokazuje wydany na kredowym papierze folder, w którym zapowiadane są wyścigi na cały sezon. Na okładce znaczki sponsorów - należący do szejków bank, należąca do szejków firma telekomunikacyjna i Shell, który do szejków nie należy i któremu można zapłacić tankując benzynę także w Polsce. Folder sponsoruje cyfra zero.

W zależności od rangi wyścigu liczba zer jest krótsza, albo dłuższa, ale na stronie poświęconej dzisiejszej rywalizacji od zer może zakręcić się w głowie. Zwycięzca najważniejszego z wyścigów bierze pięć milionów riali, a pula dla całej czołówki wynosi dziesięć milionów plus dodatki. Dodatki stoją na parkingu za płotem z drucianej siatki obwieszonej flagami arabskich państw - kilkadziesiąt samochodów bez rejestracji, nowiutkich, jak na postoju przed fabryką. Głównie białe Land Cruisery GX, GXR-8, Mercedesy SE, BMW X6, Audi A8 - wszystko w najbardziej ekskluzywnych wersjach i jeszcze Porsche Cayenne - w wersji hybrydowej. Kiedy licząc samochody zagaduję Afana, że jest ich chyba dużo więcej, niż może być właścicieli zwycięskich wielbłądów, odpowiada ze zdziwieniem: - To przecież nie dla zwycięzców, tylko dla uczestników.

Z ochroną jak Ronaldo

Afan ma jeszcze jedną radę. - Jeśli będziesz jechał swoim samochodem podczas wyścigu, to po wewnętrznej stronie toru, bez problemu wpuszczą cię na VIP-a. Po zewnętrznej jadą kibice, oni nie są normalni. Nie liczą się dla nich samochody, ani ludzie, a tylko wielbłądy. Żadne ubezpieczenie auta nie obejmuje wypadku przy gonitwie za wielbłądami wzdłuż toru - mówi. Nie dodaje, że tak pełne emocji podejście do zawodów ze strony fanów wynika z tego, że zapewne obstawiają zwycięzców w zakładach. Tej wersji nikt mi oficjalnie nie potwierdza, hazard w Katarze jest zakazany.

Na zdjęciu: To nie są auta dla zwycięzców. To auta dla uczestników wyścigów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Na zdjęciu: To nie są auta dla zwycięzców. To auta dla uczestników wyścigów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

"Na VIP-a" własnym samochodem nikt mnie nie wpuszcza, ale do wielbłądziego parku maszyn wchodzę po krótkim przedstawieniu sytuacji geopolitycznej Polski. Bycie z kraju między Niemcami a Rosją budzi zrozumienie - to tak jakby być z kraju między Iranem a Arabią Saudyjską. Czyli przechlapane. Wielbłądy sprawdzane są specjalnymi czujnikami, które potwierdzają ich tożsamość, każde zwierzę biorące udział w wyścigu ma wszczepionego czipa z podstawowymi danymi. Później na garbie montowani są dżokeje. Elektroniczni dżokeje za pięć tysięcy dolarów. Do 2004 roku w wyścigach na wielbłądach startowały dzieci, ale zostało to zakazane. Historie o wypadkach śmiertelnych z udziałem pięcio, sześciolatków powtarzane są szeptem. Być może nigdy się nie wydarzyły, być może było ich za dużo.

Czytaj także: Lotto Ekstraklasa. Problemy Wisły Kraków. Adam Mandziara wygrał spór z klubem

Elektroniczny dżokej ma trzy podstawowe funkcje, których właściciele wielbłądów używają, jadąc land-cruiserami w trakcie zawodów przy torze. Ubrana w kolorowe wdzianka maszynka ważąca 25 kilogramów, tego dnia była jedna w barwach Barcelony, potrafią zaciągać lejce i kierować zwierzęciem, ale to akurat przydaje się tylko na starcie. Częściej używa się za to krótkofalówek połączonych z głośnikiem. Tresowany wielbłąd reaguje na głos poganiającego go właściciela, a jeśli to nie działa, właściciel naciska guzik na pilocie uruchamiający małą wiertarkę, do której podłączony jest bat. Bat działa. A jak przestaje, to wielbłąd staje w miejscu, albo zawraca i wie, że najbliższe dni nie będą dla niego specjalnie przyjemne. Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj.

- Największą gwiazdą jest Jazeera, kupiona kiedyś za dwa tysiące riali. Wygrywała wszystkie wyścigi, a jej cena wzrosła do stu milionów. Teraz już tylko rodzi młode, mieszka na specjalnie przygotowanej farmie w Zubarze. Kiedy pojawiała się jeszcze na zawodach, miała swoich ochroniarzy. Tak jak Cristiano Ronaldo - mówi Bashir, pochodzący z Libanu operator lokalnej telewizji. Bashir w Bejrucie pracował z największymi gwiazdami, ale dopiero Katar dał mu wszystko, czego potrzebowała jego rodzina.

Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

- Nie zrozumiesz tego. Ten kraj daje mi na przykład prąd w domu, a w Libanie nie miałem go zapewnionego. Dla Europejczyków to podstawowe rzeczy. W Libanie mogłem pracować przy wielkich i ważnych produkcjach, a tutaj za filmowanie tyłków wielbłądów dostaję więcej pieniędzy. I nie płacę żadnych podatków - mówi. Mówi po angielsku, chociaż swobodnie porozumiewa się jeszcze w trzech innych językach. W Katarze podatków nie płaci nikt, nie istnieją. Jeśli nagle w budżecie państwa potrzebne są pieniądze, podnosi się ceny produktów w sklepach - na przykład o sto procent, ale falami i zawsze ze społecznym wytłumaczeniem. Ostatnio wyraźnie podrożały niezdrowe napoje gazowane i energetyczne.

Pierwszy wyścig oglądam z autobusu, który jedzie po bezpieczniej stronie toru. W autobusie jestem sam, przy drugim starcie pojawia się jeszcze wycieczka z francuskiej ambasady. Jadę po tej samej stronie, co Ich Ekscelencje Szejkowie swoimi land-cruiserami. Ich Ekscelencje - tak tytułuje ich tutejsza prasa - są bardzo mili, jeden z nich przed startem z życzliwością pokazuje mi na swoim smartfonie imiona dwóch wielbłądów, na których zwycięstwo liczy. Kiedy orientuje się, że nie znam arabskiego, rzuca tylko: - Numer 15 i numer 30. Życz mi powodzenia.

W autobusie z głośników płynie komentarz telewizyjny. Sprawozdawca ma przed sobą trzynaście minut krzyku. Transmisję ogląda się nie tylko w domach - istnieje kanał telewizyjny poświęcony tylko wyścigom - ale też na telebimie ustawionym na parkingu przy torze Al Shahaniya. Ludzie siedzą na swoich pick-upach i w skupieniu śledzą wydarzenia na trasie, emocje pojawiają się, gdy zbliża się meta. Przede mną i po mojej lewej stronie pasażerowie aut trzymają ręce na pilotach do dżokejów. Po mojej prawej stronie jest tor dla wielbłądów, a jeszcze za nim - tor dla kibiców. Tamci trzymają ręce wszędzie, tylko nie na kierownicach. Walą w dach, w maski samochodów, krzyczą, poganiają swoje nielegalne inwestycje.

Wielbłądy zabiera się od matek, kiedy mają półtora roku i po sześciu miesiącach samodzielności rozpoczyna się z nimi trening. Dwa razy dziennie, po 45 minut, niczym w meczu piłkarskim. Wyćwiczone zwierzę jest w stanie biec przez cały wyścig z prędkością 40 kilometrów na godzinę. Dystans zależy od wieku - do czwartego roku życia wielbłądy ścigają się na trasie o długości 4-5 kilometrów, do szóstego roku życia - 7-8 kilometrów, a jeszcze starsze mogą startować na trasach do 10 kilometrów. Wszystkie są na specjalnej diecie, ich kariera trwa około dziesięciu lat. W wyścigach startują tylko samice. Są podobno łatwiejsze do kontrolowania i zarządzania.

Wielbłądy biegną, a szejkowie jadą równo z nimi. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Wielbłądy biegną, a szejkowie jadą równo z nimi. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Na torze Al Shahaniya wszyscy czekają już tylko na emira Tamima. Organizatorzy częstują jeszcze karakiem - herbatą gotowaną razem z mlekiem i kardamonem - ale zaczyna się robić coraz gęściej. O tym, że pojawia się ochrona głowy rodziny rządzącej, świadczą nowi, poważni goście, ich słuchawki w uszach i odstające toby - białe arabskie męskie stroje do kostek, pod którymi ukryta jest broń - na nogach mają jednak sandały, albo klapki. Żadnych nerwowych ruchów, żadnej kontroli toreb i plecaków.

Emir przyjechał wyluzowany i uśmiechnięty, przez pięć minut witał się z szejkami - starym beduińskim zwyczajem dwa razy dotykali się nosami. Wszystkie cztery najważniejsze wyścigi dla wielbłądów starszych niż siedem lat będących w posiadaniu szejków wygrały wielbłądy trenujące w Al Shahaniya. Emir wręczył nagrody, w tym najcenniejszą, czyli Złoty Miecz, i podziękował sponsorom. Następnego dnia zajął większość sportowych stron gazet.

Częściej do Barcelony

Wielbłądy w Katarze rozpalają wyobraźnię, futbol już nie. Przynajmniej ten w lokalnym wydaniu. Kilka godzin po zakończeniu festiwalu na torze, gdzie podobno był każdy szanujący się Katarczyk (przesada, aż takich tłumów nie było), pojechałem do sąsiadującej z Dauhą Al-Wakry. Piłkarze ręczni tego klubu właśnie zdobyli mistrzostwo kraju, piłkarze nożni, jako liderzy drugiej ligi, mieli tego wieczora zmierzyć się z zajmującą trzecie miejsce w tabeli Al-Markhiyą.

Nikt nie sprzedawał biletów, niemal siłą wepchnięto mnie na trybunę VIP. Kilka rzędów w zasięgu mocnej klimatyzacji, pełnego cateringu z kelnerami w garniturach i ze złotymi fotelami oraz stołami wystawionymi na sam przód, by oglądający mecz szejkowie mogli poczuć się komfortowo. Poczęstunek był czterorundowy - najpierw jedzenie dostali najznamienitsi goście w tobach, później pozostali mężczyźni, następna runda miała na celu sprawdzenie, czy nikomu z wcześniej obsłużonych niczego nie brakuje, a ostatnia należała do kobiet - w tym żon i dziewczyn piłkarzy uganiających się po zielonym dywanie, którego drugoligowcom z Kataru mogłyby pozazdrościć wszystkie kluby naszej ekstraklasy.

Dotykanie się nosami to stary beduiński zwyczaj powitania. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Dotykanie się nosami to stary beduiński zwyczaj powitania. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Al-Wakra przegrała 3:4, ale na setce kibiców po drugiej stronie trybuny główniej nie zrobiło to większego wrażenia. Wszyscy czarnoskórzy - przez pełne 90 minut śpiewali w rytm bębnów afrykańskie piosenki w ogóle nie reagując na to, co dzieje się na boisku. Największa grupa kibiców pochodziła z Ghany. Nie chcieli odpowiedzieć, czy ktoś zapłacił im za zorganizowanie dopingu. Część w Katarze pracuje, inni trenują w Al-Wakrze koszykówkę.

Atmosfera na meczach pierwszej ligi niewiele się różni od tej drugoligowej, chociaż otoczenie jest jeszcze ładniejsze. Na nowoczesnym i eleganckim stadionie Jassima Bin Hamada w sobotni wieczór rozgrywano dwa mecze z rzędu. Najpierw Al-Sadd, które tydzień wcześniej zapewniło sobie mistrzostwo Kataru, pokonało Umm Salal 6:1, a później Al-Rayyan wygrał z Qatar S.C. 4:3. Na stadionie, który może pomieścić siedemnaście tysięcy widzów, aż trzy tysiące przeznaczone są dla VIP-ów.

Jedno i drugie spotkanie oglądała jednak garstka kilkudziesięciu fanów. Po zakończeniu pierwszego meczu spiker poprosił kibiców Al-Saad o zabranie flag, by na ich miejsce miejsce mogły zostać rozłożone sektorówki zespołów, które rozpoczną swój mecz za kwadrans. Na drugim spotkaniu pojawiły się dwie kobiety, które zajęły miejsca na jedynej trybunie, na której mogły przebywać - rodzinnej, za bramką. Cena biletu: 10 riali.

- Chodzenie na mecze ligowe nie jest modne - mówi Hamad Al Amari, kibic i najpopularniejszy katarski showman, z którym spotykam się w jego biurze w Lusail. - W ostatnich latach ludzie najpierw zachłysnęli się tym, że kluby stać na sprowadzenie gwiazd u schyłku kariery, a później uznali, że skoro nie ma w drużynach chłopaków z sąsiedztwa, to nie ma komu kibicować. Lepszą piłkę mamy w naszej telewizji, która transmituje wszystkie najważniejsze rozgrywki w Europie. Nie czujemy wielkiej emocjonalnej więzi z katarskimi klubami, wybieramy sobie, kogo chcemy wspierać bez ograniczeń. Powodem niskiej frekwencji na meczach ligi katarskiej nie jest lenistwo - trzy, cztery razy w roku latamy oglądać na żywo Barcelonę, Real Madryt, albo inny klub, który kochamy. Katarczyków zwyczajnie stać na najlepszą piłkę.

Szukanie dodatkowych wrażeń podczas oglądania ćwierćfinałowych meczów Ligi Mistrzów w Dausze nie ma najmniejszego sensu. W licencjonowanym klubie "La Liga" na kilkanaście telewizorów z transmisjami meczów Liverpool - Porto i Tottenham - Manchester City przypadało kilkunastu gości. Zresztą i to tylko na chwilę po pierwszym gwizdku. Chwilę później grupa młodych ekspatów po przejrzeniu menu i zorientowaniu się, że za hamburgera trzeba zapłacić 80 riali, wyszła z lokalu niezainteresowana przebiegiem meczów. Do salki, w której trwała transmisja z rozgrywek Azjatyckiej Ligi Mistrzów, nawet nikt nie zajrzał. To nie wina braku alkoholu, bo kiedy na drugą połowę przeniosłem się do pubu "Boston" w hotelu Rotana - już z dostępnym piwem i po kontroli paszportowej - zastałem tam siedem osób i barmana.

Piłkarska codzienność w Katarze. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Piłkarska codzienność w Katarze. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Przez ligę katarską przewinęło się wiele gwiazd. Od Claudio Caniggii i Gabriela Batistuty, przez Stefana Effenberga, Pepa Guardiolę, Juninho Pernambucano, Djibrilla Cisse po tych, którzy teraz odcinają kupony od sławy. Gola dla Qatar S.C. w meczu z Al-Rayyan strzelił Samuel Eto'o. Pod stadionem czekało na niego kilkunastu kibiców. Eto’o z każdym zrobił sobie zdjęcie i chociaż kilka dni wcześniej znowu publicznie zdyskredytował Guardiolę i Leo Messiego, uznając siebie za największą gwiazdę swoich czasów w Barcelonie, w Katarze uchodzi za bardzo miłego faceta. Podobnie Xavi - lider mistrzowskiego Al-Saad, który chociaż przeciwko Umm Salal nie zagrał, to po ostatnim gwizdku podbiegł pod trybunę wywołany przez dzieciaków z londyńskiej szkółki Ava FC.

Al-Sadd od kilku lat gra najlepszy futbol w Katarze, w 2011 roku triumfował w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Pod okiem Xaviego i Gabiego, byłego kapitana Atletico Madryt - który przeciwko Umm Salal zagrał 90 minut - rośnie nowe pokolenie. Aż dziewięciu piłkarzy z Al-Sadd było w kadrze zwycięskiej drużyny z ostatniego Pucharu Azji. Ośmiu zagrało w pierwszym składzie w finale z Japonią. Do mistrzostwa ligi Al-Sadd poprowadzone zostało przez 72-letniego Jesualdo Ferreirę, który w Portugalii pracował we wszystkich klubach z wielkiej trójki: Porto, Benfice i Sportingu Lizbona. - Mój kontrakt kończy się w tym sezonie, ale Al-Sadd pozostanie w moim sercu na zawsze. Moja rodzina doskonale czuje się w Katarze - powiedział. Kiedy pierwsza drużyna gromiła na stadionie Umm Salal, na boiskach treningowych położonych obok obiektu ćwiczyły grupy młodzieżowe. Nikt nie był zainteresowany wynikiem.

Powiało chłodem

Nigel de Jong - ten od słynnego ciosu kung-fu, którym powalił Xabiego Alonso w finale mundialu w 2010 roku pomiędzy Holandią i Hiszpanią, gra teraz w piątym klubie ligi katarskiej: Al-Ahli. Jakiś czas temu wspólnie z Paulem Robinsonem, byłym bramkarzem reprezentacji Anglii, gościł w piłkarskim programie telewizji BeIn, prowadzonym przez Richarda Keysa i Andy’ego Greya. Program ciągle jest do obejrzenia w ofercie linii lotniczych "Qatar Airways", wcale nie w zakładce z Science-Fiction.

Ponad pół godziny zachwytów oblanych lukrem i z galopującymi w stronę śmieszności tezami miało pokazać, że źle o Katarze wypowiadają się tylko ci, którzy nigdy tam nie byli. Według ekspertów, gdyby kibice tylko mieli okazję przekonać się osobiście, jak może zostać zorganizowany turniej, być może uznaliby decyzję FIFA o przyznaniu jego organizacji Katarowi za najlepszą w historii. Uczestnicy programu - wybitny przecież dziennikarz z przeszłością w BBC, dwóch byłych piłkarzy i jeden wciąż czynny, prześcigają się w tezach, na które chyba nie mogli wpaść sami.

Z ciekawostek - skoro niemiecka Bundesliga została założona w 1962 roku, a katarskie kluby powstawały w latach pięćdziesiątych, to czy można mówić o tym, że Katar nie ma piłkarskiego dziedzictwa? Czy skoro w Niemczech latem ubiegłego roku temperatura doszła do 39 stopni Celsjusza, to przypadkiem Niemcy nie powinni pomyśleć o klimatyzowanych stadionach, zamiast zastanawiać się nad tym, czy w Katarze nie jest za gorąco? Program przerywany jest rozmowami z przedstawicielami poszczególnych komitetów odpowiedzialnych za przygotowanie mistrzostw, a pytanie: "Czy jest pan dumny?" należy do odważniejszych z tych, które padają. Według ostatniego rankingu Reporterów Bez Granic, Katar zajmuje 128. miejsce w rankingu wolności mediów. Polska jest pięćdziesiąta dziewiąta.

W Katarze rzeczywiście jest gorąco. Od maja do września temperatura w ciągu dnia często przekracza pięćdziesiąt stopni, dlatego w zwycięskiej ofercie z 2010 roku Katar zobowiązał się do wybudowania w pełni klimatyzowanych stadionów - z przyjemnym chłodem tak na trybunach, jak na boiskach. Decyzję o przeniesieniu turnieju na listopad i grudzień podjęto osiem lat później, kiedy wszystkie projekty były już zatwierdzone, a wiele obiektów znajdowało się w zaawansowanej budowie. Klimatyzacja zatem będzie, ale raczej wyłączona, bo najbardziej upalne mistrzostwa świata zamieniono na jedne z chłodniejszych.

W zimowych miesiącach temperatura w Dausze jeśli przekracza dwadzieścia stopni, to tylko nieznacznie. Nocą waha się w granicach piętnastu stopni. Przesunięcie po raz pierwszy w historii mundialu na termin zimowy przyniosło za sobą jednak wiele innych, nie do końca jeszcze przeliczalnych konsekwencji. Nowy prezes FIFA Gianni Infantino uznał, że to doskonały pomysł, jednak czekają go jeszcze długie negocjacje z ligami, które w tych terminach są w środku sezonu. A przecież mistrzostwa świata to nie tylko czas rozgrywania meczów, ale także kilkutygodniowych zgrupowań, które je poprzedzają.

Mundial na razie rozgrzebany jest jak pustynia pod budowami stadionów. Niemal równo rok temu południowoamerykańska federacja piłkarska (CONMEBOL) wystąpiła do FIFA z prośbą o przeanalizowanie, czy skład finalistów nie mógłby zostać poszerzony z 32 do 48 drużyn. A przecież, kiedy FIFA czuje możliwość większego zarobku, nigdy nie odmawia. Dwa miesiące później Katar zawarł porozumienie ze światową federacją, że zanim jakiekolwiek decyzje zostaną podjęte, najpierw wszystko zostanie przeanalizowane w porozumieniu z Dauhą.

 - Pytań o poszerzenie mundialu mamy najwięcej, jednak przygotowujemy się zgodnie z planem tak, jakbyśmy mieli przeprowadzić turniej dla 32 reprezentacji. Nie podjęliśmy żadnych dodatkowych działań - mówi mi John Davies z Supreme Committee w siedzibie na dziesiątym piętrze wieżowca Al-Bidda. Davies przekonuje, że w lokalach Katarskiej Federacji Piłkarskiej kilka pięter wyżej na razie nie wiedzą nic więcej.

Hamad Al Amari przypomina o embargu nałożonym na Katar przez sąsiadów, co sprawia, że jeśli mundial miałby odbyć się w więcej niż jednym kraju, do Kataru mógłby dołączyć tylko Oman i Kuwejt. - Jeśli zapowiedziano, że najdłuższa podróż na turnieju wynosić będzie godzinę, to nie stanie się nic złego, jeśli będzie to godzina, ale w samolocie  - mówi.

- Mundial dla 48 drużyn w 2026 zorganizują Stany Zjednoczone, Kanada i Meksyk, ale to, delikatnie mówiąc, kraje zajmujące nieco większy teren od Kataru. Wyobrażam sobie jednak podzielenie naszego turnieju tylko wtedy, jeśli ktoś przekona nas, jak dużo więcej zarobimy, w innym przypadku uważam, że powinniśmy przeprowadzić go sami. Politycy podzielili nasz region, nie wiem czy z chciwości, czy z chorej dumy. Kiedyś do Bahrajnu leciało się pół godziny, teraz - z przesiadkami - wychodzi dziewięć. Nigdy nie myślałem, że doczekam tak chorych czasów. Wszyscy tutaj jesteśmy braćmi, mamy tylko inne paszporty. Rozdzielono rodziny, kazano Katarczykom opuszczać kraje, które nałożyły na nas embargo. W sprawy polityki wmieszano zwyczajnych ludzi.

Na Al Corniche - kilkukilometrowym deptaku w centrum miasta, między cudami architektury drapiącej chmury stoi szkielet Dubai Tower. Budynek ten miał być w Dausze najwyższy, ale jego budowa stanęła już dziewięć lat temu ze względu na kłopoty finansowe inwestorów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Teraz sterczący szkielet jest symbolem sąsiedzkich nieporozumień. Jeszcze kilka tygodni temu było tam graffiti wyrażające poparcie dla stanowczej polityki zagranicznej emira Tamima, ale zostało zamalowane. Wizerunków dumnej i pewnej twarzy Tamima na mieście jest jednak mnóstwo - od naklejek na samochodach, po gigantyczne portrety na budynkach.

 - Oczywiście po wprowadzeniu embarga na początku wszyscy się przeraziliśmy, mówiono przecież nawet o ryzyku interwencji zbrojnej. Ale kiedy później Stany Zjednoczone mające tu bazę wojskową zapewniły o swojej przyjaźni, a statek do regionu wysłała Turcja, która także posiada w Katarze swoje oddziały, wiedzieliśmy, że nie stanie się nic złego - mówi mi Aga Krzyżanowska, realizator dźwięku, która mieszka w Dausze półtora roku.  - Embargo tak naprawdę obudziło Katar ze snu. Było jak ostatni dzwonek, jak spoliczkowanie, które stawia do pionu. Ludzie wzięli sprawy we własne ręce, a kiedy nie można było zlecać podwykonawstwa firmom z regionu, rozwinęło się wiele biznesów lokalnych. Katarczycy zrozumieli, że muszą nauczyć się liczyć przede wszystkim na siebie.

***

W czwartek czytaj o:
- warunkach w jakich żyją i pracują robotnicy na budowach stadionów
- przerażających raportach o śmiertelności
- systemie współczesnego niewolnictwa, który został zakazany dopiero trzy lata temu
- stadionach, które po mundialu zostaną rozebrane
- wybudowanym od podstaw systemie komunikacji
- osiedlach wybudowanych na sztucznych półwyspach

Źródło artykułu: