28-letni Shoma Deguchi oficjalnie wzmocnił czwartoligową Prochowiczankę Prochowice. Ten fakt wywołał spory szum medialny w Polsce. Wszystko za sprawą okoliczności transferu. - Napisał do nas na Facebooku - mówi WP SportoweFakty Marcin Pedryc, menadżer dolnośląskiego klubu.
- Wysłał swoje CV i filmik prezentujący grę. Nie ukrywam, że było szokiem, iż Japończyk napisał do naszego małego klubu. Odpisałem mu jednak, że oczywiście może przyjechać na testy, ale nie sądziłem, iż coś z tego może wyjść. A on po kilku dniach poinformował mnie, że 26 czerwca przylatuje do Warszawy, a 10 lipca jest u nas na treningu. Tak też było i już na pierwszym treningu pokazał, że potrafi grać - dodaje Pedryc.
Mimo dość pozytywnego odbioru pozyskania Deguchiego przez Prochowiczankę, pojawiło się także spore grono osób kpiących ze sposobu, w jaki to zrobiono. Tymczasem w niższych ligach takie historie to nic szczególnego. Wystarczy przypomnieć przypadek hiszpańskiego studenta, który kilka lat temu znalazł klub w Polsce dzięki... Erasmusowi. Zresztą nawet w PKO Ekstraklasie zdarzały się dziwne transfery.
ZOBACZ WIDEO Czy nasze kluby mogą pożegnać się z Ligą Europy? "W Polsce, cały czas, gramy archaiczny futbol. To nie jest rozrywka, to męka"
LinkedIn i pośredniak
Wystarczy cofnąć się w czasie do ostatniej zimy, by przekonać się, że nawet najlepsze polskie kluby radzą sobie na rynku transferowym w dosłownie każdy sposób. To bowiem wtedy jeden z przedstawicieli I ligi szukał napastnika, a menadżer upoważniony do tego zamieścił ogłoszenie na... popularnym serwisie biznesowo-zawodowym "LinkedIn"!
O jaki klub dokładnie chodziło nie udało nam się ustalić. Sytuacja niewątpliwie była jednak jeszcze bardziej absurdalna od tej, gdy na początku 2016 roku w Urzędzie Pracy w Poznaniu pojawiła się informacja, że klub piłkarski poszukuje piłkarza o jasno określonych warunkach (m. in. znajomość języka angielskiego czy akceptacja pensji ok. 40 tys. zł. brutto miesięcznie - przyp. red.). Szybko potwierdziło się, że zlecił je miejscowy Lech, bo zgodnie z przepisami musiał to zrobić, by móc zatrudnić Czarnogórca Vladimira Volkova.
Jeśli już wspomnieliśmy o pośredniaku, to nie sposób nie zahaczyć też o temat Moussy Ouattary. Czarnoskóry obrońca rodem z Burkina Faso został wypatrzony przez Marka Jóźwiaka podczas turnieju dla bezrobotnych i był jedną z gwiazd Legii Warszawa w sezonie 2005/06. Jego gra mocno przyczyniła się nawet do mistrzostwa Polski.
Dla sponsorów i menadżerów
Na sukcesy sportowe liczono też 1,5 roku wcześniej podczas sprowadzania Japończyka Kimitoshiego Nogawy do Górnika Zabrze. Chociaż tak naprawdę ten transfer miał przynieść jeszcze większe korzyści ekonomiczne: przyciągnięcie sponsorów (na czele z pewnym koncernem produkującym samochody - przyp. red.), zainteresowania i w efekcie podniesienie wartości klubu. Ostatecznie żadne z tych założeń nie stało się faktem.
Czytaj także: Od piłkarza do lekarza - historia Nażada Asaada
Zdarza się też tak, że transfery mają przynieść korzyści nie dla klubu, ale prywatnych interesów. Najlepszy przykład tego miał miejsce ponad dekadę temu, gdy grająca wówczas na zapleczu Ekstraklasy Polonia Warszawa kupiła z Olympiakosu Pireus Rodrigo Archubiego za ponad 2 miliony euro (!), ale jeszcze tego samego dnia wypożyczyła go do końca umowy argentyńskiemu River Plate. Co ciekawe, gdyby nie południowoamerykańskie media to nikt by się o tym nie dowiedział. Za całą dziwną transakcją stał bowiem izraelski agent Pini Zahavi, który w ten sposób obszedł przepisy FIFA, zabraniające mu być właścicielem karty zawodniczej piłkarza.
Innym graczem mającym dać zysk pojedynczej osobie miał być Nepalczyk Jagajeet Shrestha. Latem 2014 roku niespodziewanie trafił on do rezerw Jagiellonii Białystok na testy. To był szok dla kibiców, ale jak się później okazało cała sytuacja miała drugie dno. Kilkutygodniowe treningi załatwił mu jeden z miejscowych biznesmenów, który miał nadzieję na transfer utalentowanego Azjaty do lepszej ligi i co za tym idzie zarobek. Później starał się go jeszcze umieścić w innych drużynach, ale nie wyszło i piłkarz szybko wrócił do Katmandu.
Historyczny Japończyk
W przypadku niższych lig najczęściej jest tak jak w przypadku Deguchiego - obcokrajowcy zgłaszają się sami. I wbrew pozorom jest ich sporo. Chociaż gracz z Azji to nowość, bo głównie są to obywatele krajów byłego Bloku Wschodniego lub Afryki.
- Często zgłaszają się do nas Ukraińcy, ale nic z tego nie wychodzi. W styczniu trenował z nami właśnie jeden i był niezły, ale po 3 treningach zrezygnował. Był też zawodnik z Gambii, ale on spasował już po jednych zajęciach. W przeszłości zaś przyjeżdżali m. in. obywatele Maroka czy Bułgarii, ale to dopiero Japończyk został pierwszym naszym zagranicznym graczem w historii - opowiada Pedryc.
W Prochowicach mają nadzieję, że Deguchi pójdzie w ślady Costy Nhamoinesu, Tarasa Romanczuka czy Roberta Ndipa Tambe, którzy również zaczynali na niższych poziomach rozgrywkowych w Polsce.