Trudno przecenić zasługi Józefa Bońka dla polskiego futbolu. Zmarły w czwartek pan Józef piłkarzem był solidnym, liczącym się, ale nie na miarę kadry. A jednak do piłki wniósł więcej niż wielu lepszych od niego. Dał jej swojego syna, jednego z największych piłkarzy w historii polskiej piłki. Choć on sam podkreślał, że Zbyszka do gry w piłkę nie zmuszał, to jednak nie ma wątpliwości, że miał ogromny wpływ na jego wychowanie.
Pan Józef cieszył się sporym szacunkiem wśród sąsiadów, choćby dlatego, że organizował ich dzieciom rozrywkę. W zimę wyciągał wąż z piwnicy i robił lodowisko. Organizował chłopcom stroje na turnieje piłkarskie, a czasem zorganizował prawdziwy trening z piłkarzami z Polonii Bydgoszcz. Na podwórku przy ul. Sułkowskiego w Bydgoszczy zapamiętano go jako człowieka o sporym autorytecie, zdecydowanego i zasadniczego.
Choć z wykształcenia był elektrykiem, w rodzinnym domu najważniejsza była piłka. Mały Zbyszek siedział na trybunach, gdy jego ojciec grał w piłkę, a mama żartowała, że można go zostawić, iść na zakupy i nie ruszy się z miejsca. Ojciec zabierał też chłopca na obozy piłkarskie już od momentu, gdy miał 3 latka. Wymarzył sobie karierę piłkarską dla brata "Zibiego" - Romualda, bardziej do niego podobnego, spokojnego, może wręcz nieco anemicznego, ale brat, choć talent też miał, kariery nie robił. Został technikiem budowlanym, potem jeździł taksówką. Co innego "Zibi", który nie odpuszczał nigdy.
ZOBACZ WIDEO: Losowanie Euro 2020. Wyjście z grupy obowiązkiem Polaków. "Większość mówi, że awansujemy"
Gdy więc w pierwszej połowie lat 80. rodziców Bońka odwiedził reporter "Przeglądu Sportowego", zaczął od porównania ojca i syna. Przedstawiał ojca jako zawodnika twardego, walczącego do upadłego.
"Od pierwszych słów widać, że Boniek senior jest mężczyzną stawiającym sprawy prosto i jasno. Nie ma zamiłowania do stylistycznych zawijasów. – Trudno cokolwiek porównywać. Sam pan wie jak to się ze Zbyszkiem układało, natomiast ja w swojej karierze miałem ledwie miesiąc zawieszenia".
Boniek przeklął na sędziego i tyle. Cała historia jego awanturniczych przygód. Syn miał ich znacznie więcej. Ojciec sprawnie prowadził karierę chłopaka, ale pewnych spraw przeskoczyć nie mógł. Jednak - co ważne i kluczowe w historii jego jako ojca, był piłkarzem z charakterem.
ZOBACZ: Zmarł Józef Boniek
Od 1946 do 1952 roku reprezentował barwy Czarnych Nakło. Razem z bratem Kazimierzem grywali w niższych ligach, klasach A i B. W wywiadach wspominał, że w tamtych czasach na mecze jeździło się ciężarówką, traktorem albo i wozem konnym. Razem z kibicami. W 1952 roku klub zdobył tytuł mistrza Pomorza i pan Józef, wówczas zawodnik 21-letni, przeniósł się do Zawiszy, gdzie grał przez kilka sezonów.
- Józef Boniek był jednym z najlepszych środkowych obrońców w całej historii bydgoskiego Zawiszy. W meczach ligowych najczęściej był wyróżniającym się zawodnikiem. Mało znany jest fakt, że będąc z zawodu elektrykiem, wykonywał sporo prac na obiektach Zawiszy. Przykładowo w 1958 roku zakładał instalację elektryczną w kawiarence na przystani Zawiszy - opowiada Zenon Greinert, autor monografii bydgoskiego klubu.
Od 1958 roku grał w Polonii Bydgoszcz, m.in. z późniejszym selekcjonerem, Ryszardem Kuleszą. Był obrońcą agresywnym i skutecznym, świetnym w grze jeden na jednego. Polonia, choć zwykle broniła się przed spadkiem, zawsze była znana z mocnej defensywy.
ZOBACZ: Legenda Bello di Note
Potem został trenerem. Wprowadził do klasy wojewódzkiej drużynę Unii Solec Kujawski, prowadził też Czarnych Nakło oraz Gwiazdę Bydgoszcz, gdzie trenował m.in. Stefana Majewskiego. A więc wiedział, o co chodzi w piłce nożnej.
Sam Zbigniew Boniek tak wspominał ojca w rozmowie ze Stefanem Szczepłkiem w "Rzeczpospolitej": "Grał twardo, przed nikim nie pękał. Ale nie był brutalem. Przeciwnicy go szanowali, a czołowy polski napastnik Marian Norkowski mógł się poświęcić strzelaniu bramek dla Polonii, bo wiedział, że z tyłu ma Bońka, który zatrzyma przeciwników. Ja za bardzo nie pamiętam ojca z boiska, ale jego cechy na pewno przejąłem. Dopóki jest szansa, to walczę. Kiedy nie ma – też, żeby móc spojrzeć sobie w twarz".