PKO Ekstraklasa. Legia - ŁKS. Arkadiusz Malarz wraca na Łazienkowską

Newspix / Adam Starszyński / Na zdjęciu: Arkadiusz Malarz
Newspix / Adam Starszyński / Na zdjęciu: Arkadiusz Malarz

Przez kibiców Legii witany był z dużą rezerwą. Gdyby Arkadiusz Malarz przejmował się komentarzami w internecie, pewnie w ogóle nie wyszedłby na boisko. Odchodził już jako prawdziwy idol, bohater i ulubieniec kibiców.

Do tej pory nie wiadomo do końca, o co chodziło, jaki był cel zarówno osób organizujących ankietę, jak i głosujących. Arkadiusz Malarz jeszcze w 2016 roku został przez kolegów z ligi wybrany najbardziej przecenianym bramkarzem PKO Ekstraklasy w ankiecie stacji Canal Plus. Przez dwa kolejne sezony nie tylko pokazał wszystkim, że nic głupszego nie mogli wymyślić, ale też, że jest kimś więcej niż tylko dobrym bramkarzem. Przez kilka lat gry w Legii Warszawa jego statystyki są co najmniej dobre. Ponad 45 procent meczów z czystym kontem, niespełna jedna bramka puszczona na mecz. Malarz na pewno nie był "słabym ogniwem" klubu z Łazienkowskiej.

A przecież od początku musiał przebijać się nie tylko między słupki ale też do łask kibiców. Spójrzmy na pierwsze z brzegu komentarze, gdy ogłoszono jego transfer.

"...Jednak.....niestety"

"Z całym szacunkiem dla Arka ale transfer moim zdaniem niepotrzebny"

"Ściągamy staruszka, a pozbywamy się młodych"

"Żewła jeszcze brata zatrudnij i wszystko będzie jasne"

"No to kupili bramkarza na długie lata, z niewielkim doświadczeniem ale myślę że się dużo nauczy (…),35 lat i kontrakt na 2,5 lat, parodia. Jeszcze powinni mu balkonik kupić i wszystko będzie tak jak trzeba"

Oczywiście było też wiele komentarzy pozytywnych, wiele ostrożnych, jednak nie ma co ukrywać, raczej fani byli na nie. Liczyli na dużo więcej. Od początku jednak w Legii zaznaczano, że Malarz ma podnieść poprzeczkę Dusanowi Kuciakowi, który momentami czuł się między słupkami zbyt pewnie. Skończyło się na tym, że 35-letni bramkarz z biegiem lat stawał się lepszy.

Kiedy rozmawialiśmy dłużej 3 lata później, Malarz był z pewnością w pierwszej trójce bramkarzy w lidze, negatywne komentarze w sieci wypisywali już tylko kibice drużyn przeciwnych, ale temat wieku nie zniknął.

- Cały czas wygarniają mi, że jestem za stary. Co mam zrobić? Nie wyjadę do Nigerii, gdzie się piłkarzom przekręca liczniki. Żona się ze mnie śmieje, że w domu staram się podkręcić - mówił zawodnik. - Kiedyś tak w samochodach przekręcali liczniki i ja tak potrafię ze swoim wiekiem. To się dzieje w głowie. Na pewno działa, w jakim klubie jestem, jak funkcjonuję, jak o siebie dbam, jak się regeneruję. Dużo sił daje mi rodzina, dzieciaki. Chcę, by byli ze mnie dumni. A i tak ludzie pytają mnie o wiek. Wolałbym pogadać o umiejętnościach na boisku, a nie o metryce. Z tą już nic nie zrobię. Na murawie czuję się jak młody. Treningi sprawiają mi frajdę, jakbym był nastolatkiem. A jeśli ktoś mówi, że jestem za stary, to jego sprawa.

Stworzyli znakomity duet z trenerem bramkarzy Krzysztofem Dowhaniem, widać było, że jest między nimi coś więcej niż porozumienie. Zresztą nawet, gdy właściciel Legii, Dariusz Mioduski, zachęcał Malarza do skończenia kariery, Dowhań jako jeden z niewielu zaznaczał wyraźnie, że bramkarz sam wie, kiedy ma skończyć. Tu jednak ważną rolę odgrywała ekonomia. Nowy model Legii zakładał stawianie na młodych zawodników i ich sprzedaż na zachód. A za plecami Malarza czaił się Radosław Majecki, uważany za wybitny talent. Ale Malarz pytany o młodego nie chciał nawet słyszeć o tym, że miałby komuś ustąpić miejsca. Pytania o Majeckiego wyraźnie go irytowały.

- Jeżeli ktoś będzie ode mnie lepszy, niech udowodni to na boisku. Ja nigdy w życiu nic za darmo nie dostałem, na wszystko zapracowałem sam. Jestem z takiego rocznika, którym wpajano: tylko ciężka praca się obroni na boisku. Będę tak postępował, jak zostałem wychowany. Znam jednak siebie i wiem, że powiem sobie dość, gdy będę odstawał od młodszych, gdy będę zmęczony na treningu. Na razie tak nie jest, zdrowie dopisuje, ale nie pozwolę nikomu skończyć za mnie kariery. Nie pozwolę, by ktoś powiedział: "kończ, jesteś już stary koń". Ja skończę wtedy, kiedy uznam to za stosowne – powiedział.

Widać było, jak bardzo się rozwija, jak bardzo poszedł do przodu, choćby w grze nogami. Malarz jest jeszcze ze starej szkoły, gdzie bramkarz przemieszczał się w ekspresowym tempie na linii bramkowej, a ich jedynym właściwie zadaniem było powstrzymywanie strzałów. Bramkarz, który "gra dobrze nogami" to był taki, który umiał szybko wyciągać nogę w sytuacji jeden na jednego. Świadomość z zachodu dopiero wchodziła do piłki młodzieżowej. Malarz szybko nadrabiał stracony czas, nieźle rozgrywał od bramki, ale przecież trudno było mu w tym rywalizować z piłkarzami, którzy grali tak od dziecka, mieli to we krwi.

Bronił się do końca i jeśli z kimś przegrał to nie tyle z młodszym konkurentem - co do talentu którego nie było przecież wątpliwości - ale z Excelem. W kasie musi się zgadzać, a zawodnika nie da się sprzedać za dobre pieniądze z dnia a dzień. Musi grać. I tak Malarz swój "wyrok" opóźnił o kilkanaście miesięcy. W "celi emerytury" przesiedział kilkanaście miesięcy. Już wiosną 2017 roku mówiono, że będzie musiał powoli odsunąć się na boczny tor i robić rozgrzewki młodemu, ale Malarz obronił swoją pozycję, wciąż się rozwijał. Lata 2016-18 były w jego wykonaniu popisowe.

Przeszedł błyskawicznie od "najbardziej przereklamowanego" do najlepszego – chyba z czystym sumieniem można tak napisać – bramkarza ligi. Te dwa sezony w lidze dobrze oddaje statystyka: 72 mecze, 64 puszczone bramki, 32 razy czyste konto. Co najmniej bardzo dobre. Statystyka obronionych strzałów (wg. Ekstrastats.pl) to odpowiednio 77,4 proc. w pierwszym sezonie i 77,9 proc. w drugim, co dawało mu za każdym razem miejsce w ścisłej czołówce bramkarzy (biorąc pod uwagę tylko tych, którzy zagrali co najmniej 20 meczów ligowych, zajął odpowiednio 2. i 1. miejsce).

Ten najlepszy czas w lidze przeplatał z osobistymi dramatami. W krótkim czasie zmarła mu mama i teściowa, którą również nazywał mamą. Rzucił się w wir treningu. Nie przyjechał na Łazienkowską tylko w dniu pogrzebu. - Nie chciałem przestać trenować. Po śmierci moich mam opuściłem tylko jeden trening, w czasie gdy był pogrzeb. Wiedziałem, że jeśli zostanę w domu, to się to dla mnie źle skończy. Muszę trenować i one też zawsze sobie tego życzyły, żebym nie odpuszczał. One mnie w tym sezonie bardzo wspierały, czułem to. Ktoś powie może, że "Malarz głupi jesteś, nie ma czegoś takiego", ale ja w to wierzę. Jestem człowiekiem wierzącym i to mi pomaga, może przez to też tak się dobrze czuję. To pewnie irracjonalne, ciężko to wytłumaczyć, ale często jeżdżę do nich na groby, rozmawiam z nimi i to mi dodaje sił – mówił.

Można powiedzieć, że od treningu jest uzależniony. W dzień wolny nie był w stanie wysiedzieć na miejscu choćby dwóch godzin. Wyglądał za okno i widok zielonej trawy w ogródku przypominał o wielkiej miłości. Wychodził więc i trenował z synami.

ZOBACZ: ŁKS po odejściu Ramireza szuka nowego lidera

Zabawa zabawą, ale Malarz wciąż był tak dobry, że dziennikarze zaczęli domagać się dla niego nawet miejsca w kadrze na mistrzostwa świata w Rosji. Co tu dużo mówić, szanse były takie jak w słynnym przeboju "Lady Pank", ale media naciskały, Malarz też nie ukrywał, że ma marzenia. Oczywiście na tym się skończyło, Arek nigdy w kadrze nie zagrał, choć oczywiście w ojczyźnie bramkarzy nie można mówić o klęsce. Grubo ponad 200 meczów w lidze polskiej i greckiej, 35 spotkań w europejskich pucharach, w tym 5 w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dużo.

Ale każde kolejne osiągnięcie wydawało się niczym w zestawieniu z nieubłaganym bożkiem Euro. Klub po kolejnych wtopach w europejskich pucharach musiał szukać nowych źródeł finansowania, poza tym prezes Mioduski od lat zapowiadał model "produkcja-handel", więc było bardziej niż oczywiste, że Malarz musi odejść. Proponowano mu zakończenie kariery i pracę w klubie, ale on chciał grać.

ZOBACZ Popis Wisły w Krakowie

W ŁKS – nie ma co ukrywać - nie gra na tym poziomie co w Legii. Oczywiście to zupełnie inna gra. W Legii miał znakomitą defensywę, strzałów było znacznie mniej. Tu, w najsłabszym klubie w lidze, jest bombardowany z każdej strony. No i co tu dużo mówić. Wiek też tu swoją rolę odgrywa. 40-letni bramkarz na tym poziomie to już rzadkość. Dziś na Łazienkowskiej wieku nikt mu wypominał nie będzie. Można spodziewać się za to fantastycznego przywitania (początek meczu o 17.30). Bo Malarz przez kilka lat stał się – bez dwóch zdań zasłużenie – idolem na stadionie przy Łazienkowskiej.

ZOBACZ WIDEO: Wrzenie w FC Barcelona. Oskarżenia, spekulacje i spięcie na treningu

Komentarze (5)
avatar
PanPrezes
9.02.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
#grzesb Czytaj całość
siber
9.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Gdzie on przebywał ?? Fotografia sugeruje , upodabnia go do jakiegoś El menelo 
avatar
grzesb
9.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Bramkarze Legii to debeściaki,nie ma co. Przeciętna Borussia 6 razy Malarzowi, 8 Cierzniakowi ;) urocze złojenie tyłków 
avatar
Mariusz Bogusławski
9.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Malarz ty miernoto ile dzisiaj bramek przepuścisz czy wo gole cię wpuszczą na boisko !! Mogłeś zostać w Legi ale tobie nadal się chce grać !!