Czy El Clasico powoli umiera? Tego powiedzieć nie można. A jednak nie jest już tym co kiedyś, nie jest bezwzględnie najlepszym meczem świata, bez którego przeciętny kibic nie może się obyć.
Real Madryt w drugiej połowie meczu z FC Barceloną zagrał piłkę bardziej otwartą i agresywną, dzięki uratował legendę "El Clasico". Po pierwszych 45 minutach była to nudna "gra w szachy" z wykorzystaniem od święta błędu przeciwnika. To nie jest to, na co liczyli fani, nie to co dawniej.
Zresztą mówiąc o pewnym zmierzchu "El Clasico" (nie jako świetnego meczu, ale największego meczu świata), trzeba zacząć od jego otoczki. Pep Guardiola stworzył w stolicy Katalonii klub, który stał się punktem odniesienia dla trenerów na całym świecie. Stworzył wzór. Tak jak studenci sztuk pięknych kopiują dzieła wielkich artystów, tak każdy młody trener chciał grać jak Barcelona, mieć graczy technicznych, posiadać piłkę. Posiadanie stało się kluczem do wszystkiego. Zaczęto dostrzegać piękno małych graczy, gra techniczna nagle nabrała nowego wymiaru.
ZOBACZ WIDEO: Menadżer Kamila Grosickiego zdradza kulisy transferu. Potwierdził, że były dwie inne ciekawe oferty
Oczywiście trzeba było mieć do tego wykonawców. Barcelona miała najlepszych. W Barcy zgromadziła się grupa niesamowitych zawodników, Andres Iniesta czy Xavi byli przez kilka lat w dziesiątce najlepszych piłkarzy świata, Dani Alves być może był najlepszym prawym obrońcą w historii futbolu, kto wie. Real "powstał" jakby w kontrze do Barcelony. Gdy do klubu przyszedł Jose Mourinho, można było odnieść wrażenie, że jego celem było nie tyle wygrywanie, co zniszczenie rywala. Coraz więcej osób zaczęło podnosić głowy i zauważać, że "posiadanie jest przereklamowane".
Wojenna retoryka, ciągłe porównania, zestawienia, imperium zła kontra imperium dobra. I w końcu oparcie klubu na zawodniku symbolu. Tak, nie byłoby Realu bez Cristiano Ronaldo, ale może nie byłoby takiego CR7 bez Realu. Nigdy wcześniej w historii piłki nożnej nie było tak zażartej i długotrwałej rywalizacji indywidualnej jak ta Messiego z Ronaldo. Portugalczyk startował z pozycji przegranego, bo Messi był geniuszem, piłkarzem z kosmosu, zawodnikiem z play station i tak dalej.
A Ronaldo? Był wielki, miał talent, ale gdzie mu tam do Messiego. A jednak przez lata rozmawiając z piłkarzami, można było zauważyć rosnącą fascynację Cristiano. Bo przecież Messi jest geniuszem a Ronaldo pracusiem. Zawodnik docenia swojego kolegę po fachu, który do wszystkiego doszedł cięższą pracą, większą konsekwencją. Oczywiście abstrahując od tego, że obaj mieli wybitny talent i obaj ciężko pracowali. Nieistotne. Rywalizacja tych dwóch zawodników stała się zjawiskiem na skalę światową, momentami można było odnieść wrażenie, że na świecie są jedynie dwaj piłkarze, że toczy się jakaś nieustająca walka między Messim a Ronaldo.
Czasem można odnieść wrażenie, że były to dzieła wielkich inżynierów społecznych, którzy gromadzą wokół siebie wielkie grona wyznawców, nie patrzących na obiektywne przesłanki, ale toczących wojnę na śmierć i życie, na szczęście tylko w internecie. Każdy, kto obserwuje wojnę między dwiema partiami politycznymi w Polsce, rozumie, o co chodzi. Można odnieść wrażenie, że w wielkiej wojnie Barcelony z Realem wykorzystano te same mechanizmy, z których korzystają politycy.
El Clasico stało się najlepszym meczem świata dzięki wzajemnemu nakręcaniu. Tak jak ze słynnym rekordem świata w skoku w dal Mike'a Powella z Tokio. Amerykanin skoczył 8,95 metra, a pewnie niewiele osób kojarzy, że tego samego dnia Carl Lewis skończył 8,91. Wzajemna rywalizacja wyniosła konkurs na poziom nieosiągalny ani wcześniej, ani później. Za wielkim wynikiem stoi często wielki rywal. Trzeba powiedzieć wprost - takich widowisk jak "El Clasico" sprzed 8, 9 lat świat futbolu nie pamiętał i pewnie długo nie zobaczy.
Ale dziś wygląda na to, że to powoli to wielkie widowisko jako najlepszy mecz świata odchodzi do lamusa, a po odejściu Cristiano Ronaldo siadło. Messi w niedzielnym klasyku był cieniem samego siebie, mecz intensywnością nie przypominał najlepszych spotkań z przeszłości, był bardziej szachowy, taktyczny. Nie było wielkiej mocy Daniego Alvesa, nie było geniuszu Iniesty i Xaviego, nie było szaleństwa Pepe, podwajania krycia z czasów Mourinho. Był to świetny mecz, ale nie wielki mecz. I trzeba się przyzwyczaić, że to już nie wróci.
Sytuacja na rynku międzynarodowym się zmieniła. Oczywiście Barcelona i Real wygrały walkę o kibica w czasie social mediów i z pewnością będą jeszcze długo z tego korzystać. Ale też trzeba pamiętać, że za jakiś czas musi nastąpić dzień po Messim. Argentyńczyk ma dziś 33 lata. A drugiego takiego się nie znajdzie. Czy będzie na świecie zawodnik tej klasy? Może i tak. Ale czy zostanie wyłowiony akurat przez Barcelonę? Tego nie wiemy, niekoniecznie. Wyłowienie Messiego było raczej okazją, z której Barcelona znakomicie skorzystała. A Real odpowiedział w fenomenalny sposób.
A jednak dyrektorzy angielskich klubów z portfelami wypchanymi forsą pochodzącą z praw telewizyjnych zrobili ogromny krok, postawili na skauting, mają szpiegów w każdym zakątku świata i nie szczędzą pieniędzy, żeby zainwestować w potencjał.
Co dalej? Na pewno "El Clasico" będzie przez lata meczem, który po prostu wypada obejrzeć. Ale też wszystko się nudzi, są nowe firmy, jest Liverpool, jest Manchester City, Juve buduje potęgę, rodzi się Inter, Bayern znowu może być potęgą, wyzwanie znowu rzuca mu Borussia. Nic nie jest dane raz na zawsze, zwłaszcza w piłce nożnej.