Bartosz Bereszyński. Sampdoria trzyma kciuki za twardziela

Getty Images / Archivio Massimo Insabato/Mondadori Portfolio / Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński
Getty Images / Archivio Massimo Insabato/Mondadori Portfolio / Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński

Poważne kontuzje, wyzwiska i memy nie przeszkodziły mu wejść na piłkarskie salony. Bartosz Bereszyński wyrobił sobie markę w Sampdorii. Teraz jednak najważniejsze jest zdrowie.

Złamana kość śródstopia, zaraz potem złamany nos, a jednak podniósł się i zagrał w Lidze Mistrzów. W absolutnej elicie, na tle wspaniałego Realu Madryt i arcyskutecznej Borussii Dortmund pokazał, że nadaje się do wielkiej piłki. Zaraz po fazie grupowej Ligi Mistrzów Bartosza Bereszyńskiego wyciągnęła Sampdoria.

Prawie z miejsca wszedł do pierwszego składu, we Włoszech ciągle błyszczy i nie schodzi z tonu. W Genui nie spodziewali się aż tak dobrego piłkarza. Zmieniają się trenerzy w klubie, ale na prawej obronie trzeci rok gra ten sam Bereszyński. I chcą więcej. Ale najpierw Polak musi pokonać w chorobę. W sobotę zszokował polską piłkę pisząc "niestety uzyskałem pozytywny wynik testu na COVID-19".

"Nikogo się nie boję"

Marco Giampaolo, który zbudował swoją legendę w Sampdorii, nauczył Bereszyńskiego jeszcze lepiej grać w obronie. Czasem brutalnie, gdy po 30. minutach Włoch ściągał Polaka z boiska. W meczu z Interem Mediolan nie radził sobie z rywalami, trener interweniował zawczasu. Kiedy schodził z murawy był wściekły. Potem Inter sam zabiegał o Bereszyńskiego. Jesienią 2018 roku mówiło się nawet o 20 mln euro, jednak obrońca ostatecznie został w Genui, gdzie rozegrał dotąd 91 spotkań.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

- Mam we Włoszech wyrobioną markę. Jestem tu 2,5 roku. Nikogo się nie boję. Wręcz przeciwnie. Nowe rozdanie mnie nakręca. W życiu wielokrotnie udowadniałem, że potrafię skutecznie zawalczyć o swoje - mówił w sierpniu "Przeglądowi Sportowemu". Od 2017 roku miał wielu rywali na swoją pozycję, nigdy na dłużej nie wylądował na ławce.

W tym sezonie stawka jest ogromna, bo po odejściu Giampaolo, "Sampa" nie potrafi wyjść na prostą. Zespół bije się o utrzymanie. Walkę przerwała pandemia koronawirusa, która mocno uderzyła także w klub Bereszyńskiego. Zachorował najpierw Manolo Gabbiadini, potem kolejnych pięciu piłkarzy i klubowy lekarz. Siódmym zakażonym w klubie okazał się polski obrońca.

To kolejny - być może najważniejszy test - dla piłkarza. - Czuję się twardzielem. Nie ma co ukrywać, psychicznie jestem mocny - zapewniał w rozmowie z WP SportoweFakty. Cała Polska i Włochy trzymają za niego kciuki.

Bez podziału na kluby, jak było w 2013 roku. Bereszyński nie odgrywał wielkiej roli w Lechu i przechodził do Legii. Poznaniacy byli wściekli, nie mogli wybaczyć transferu do największego rywala. Ktoś ujawnił jego numer na kibicowskim forum. Skrzynkę zalały setki nienawistnych esemesów. Były też telefony. Z każdej strony te same wyzwiska: "zdrajca i judasz". Kiedy w koszulce Legii wyszedł na Inea Stadion usłyszał kolejne obelgi i gwizdy. - W drugiej połowie, gdy biegałem po przeciwnej stronie boiska, rzucano we mnie różnymi przedmiotami - przyznał po tamtym meczu.

Wpadka za 30 milionów

Łatwego życia nie miał też w Warszawie. Zanim zaczął imponować w Lidze Mistrzów, był bohaterem memów i wielkiego zawodu kibiców. Latem 2014 roku pojawił się w złym miejscu o najgorszym czasie. Była 88. minuta rewanżowego meczu z Celtikiem Glasgow i wtedy postanowili wpuścić go na boisko. Protestował, bo miał przecież czerwoną kartkę w poprzednim meczu, ale w klubie byli przekonani, że może wejść na końcówkę. Przekonywała go kierowniczka, wszedł.

Tak Legia straciła ok. 30 mln złotych. Legia wygrała ze Szkotami w dwumeczu 6:1 i szykowała się na IV rundę eliminacji LM. Miała już pewny co najmniej awans do Ligi Europy. Ale za nieuprawnioną zmianę "Beresia", UEFA zdyskwalifikowała mistrza Polski. To był kolejny trudny moment piłkarza.

W Sampdorii nie doczekał się podobnej wtopy. Nikt też nie dzwoni z wyzwiskami na jego numer. Stał się etatowym reprezentantem Polski.

- Wiem, że brzmi to arogancko, ale długo budowałem siebie mentalnie i piłkarsko. Byłem gotowy na ten moment, przecież nie przyjechałem do reprezentacji z trzeciej ligi. Od lat nakładam na siebie presję, stawiam nowe cele - odpowiadał na pytanie, czy jest gotowy zastąpić Łukasza Piszczka.

Biało-Czerwoni akurat szykowali się do Euro 2020. Ale pandemia koronawirusa wywołała dyskusję, czy turnieju nie należy przełożyć o rok. Chociaż to najmniejszy problem. Teraz najważniejsze jest zdrowie.

Czytaj też:
Koronawirus nie wystraszył Anglii. Chaos w niższych ligach
Leczenie Bereszyńskiego pod kontrolą

Komentarze (0)