Epidemia koronawirusa doprowadziła do zawieszenia rozgrywek. Przypominamy zatem najciekawsze, najdziwniejsze i najbardziej pamiętne mecze sprzed lat.
Końcówka sezonu 2009/2010. Na ławce Górnika Zabrze Adam Nawałka, a na boisku jego podopieczni, którym do pełni szczęścia i zapewnienia sobie awansu do ekstraklasy wystarczał remis z rozpaczliwie walczącymi o utrzymanie zielonymi. Na stadion przy ul. Roosevelta przyszło prawie 10 tys. kibiców - pewnych sukcesu, przekonanych, że już za dwie godziny rozpocznie się wielkie święto.
Ale święta nie było. Warta pojechała do Zabrza prywatnymi samochodami (w klubie brakowało wtedy pieniędzy na wszystko), a na miejscu oliwy do ognia dolał jeszcze delegat, który nie zakładał raczej niespodzianki i trochę w żartach poprosił kierownika poznaniaków Karola Majewskiego, by zawodnicy zaraz po końcowym gwizdku zeszli do szatni i nie przeszkadzali gospodarzom w celebrowaniu sukcesu.
ZOBACZ WIDEO: Jak piłka nożna będzie wyglądać po epidemii koronawirusa? "To bardzo poważnie zachwieje klubami"
- Przekazałem to piłkarzom i podziałało niesamowicie mobilizująco. Sztab szkoleniowy nie musiał już w tym kierunku nic robić - wspomina Majewski.
Warciarze wyszli na boisko napompowani i wprawili miejscowych kibiców w rozpacz. Dwukrotnie obejmowali prowadzenie za sprawą Piotra Reissa i choć na te gole odpowiedział dwa razy Tomasz Zahorski, końcówka też należała do ekipy ze stolicy Wielkopolski. Zwycięstwo 3:2 zapewnił jej Szymon Kaźmierowski.
Nerwy były ogromne. W ostatnim kwadransie Górnik napierał, robił co mógł, by wyszarpnąć remis (dawałby mu on awans), a Warta przez dłuższą chwilę musiała grać w dziesiątkę po tym jak w jednym ze starć nos uszkodził Przemysław Otuszewski. Obrońca zalał się krwią i sędzia Paweł Pskit długo nie pozwalał mu wrócić na boisko.
Jednym z najbardziej zadziwiających aspektów tego meczu był fakt, że prowadzący wówczas Wartę Marek Czerniawski ograł Adama Nawałkę. Czerniawski to postać groteskowa. W sezonie 2009/2010 zdołał utrzymać drużynę w I lidze, tyle że nie był to żaden wielki sukces, bo przejmował ją w środku tabeli, a na wiosnę wygrał zaledwie cztery z piętnastu meczów i z trudem zrealizował cel. Słynął też z tego, że we własnym mniemaniu znał się na wszystkim i gdy w Zabrzu na ławce pojawiło się podejrzenie, że Otuszewski ma złamany nos... sam próbował mu go nastawić. Trudno powiedzieć, jak wyglądałaby dziś twarz byłego już obrońcy zielonych, gdyby wtedy zgodził się na ten "zabieg".
Czerniawski zaczął w Warcie także nowy sezon, ale ostatecznie odszedł w niesławie jeszcze w rundzie jesiennej - wyłącznie ze swojej winy. Osłabił drużynę, usuwając z niej kilku doświadczonych piłkarzy, którzy mieli własne zdanie i potem zapłacił za tę niezrozumiałą ekstrawagancję fatalnymi wynikami. Ówczesny prezes klubu Janusz Urbaniak miał do niego ogromne pretensje o brak wywiązania się z dżentelmeńskich ustaleń. - Mieliśmy umowę ustną, że jeśli Warta znajdzie się blisko strefy spadkowej, szkoleniowiec poda się do dymisji. Ostatecznie tego nie zrobił i nauczył mnie, żeby nie wierzyć w żadne obiecanki - mówił. Jeszcze ostrzejszy był kapitan tamtej Warty Tomasz Magdziarz. - Ustalenia z lata wzięły w łeb, a Marek Czerniawski okazał się człowiekiem bez honoru - stwierdził.
Niedługo po dymisji trenera zaczęła się "zielona rewolucja" i klub na dwa lata stanął na nogi zarówno sportowo, jak i finansowo. Górnik w sezonie 2009/2010 też ostatecznie się cieszył, ale dopiero tydzień po meczu z Wartą i nie na własnym stadionie. W następnej kolejce zespół Adama Nawałki wygrał na wyjeździe z Dolcanem Ząbki (1:0) i przypieczętował 2. miejsce na zapleczu ekstraklasy (za Widzewem Łódź). Warta była na finiszu 10.