#DzialoSieWSporcie. Dla niego Ferrari było gotowe zmienić barwy. Wszystko przekreślił wypadek

Getty Images / Lee/Central Press / Na zdjęciu: Stirling Moss
Getty Images / Lee/Central Press / Na zdjęciu: Stirling Moss

Stirling Moss jest faworytem kolejnego wyścigu Formuły 1. Potem ma przejść do Ferrari. Dla niego zgodzili się zerwać z legendarną tradycją i przemalować bolid na kolor niebieski. Wszystko niweczy wypadek.

W tym artykule dowiesz się o:

23 kwietnia 1962 roku. X wyścig Glover Trophy. Moss z powodu problemów ze skrzynią biegów traci ponad jedno okrążenie do prowadzącego Grahama Hilla. Brytyjczyk jednak ani myśli odpuścić. To nie leży w jego naturze. Ponownie wyjeżdża na tor i znów wykręca najlepsze czasy. Dopada Hilla. Oba bolidy zbliżają się do najszybszego odcinka na torze, gdzie można osiągnąć zawrotną jak na tamte czasy prędkość 210 km/h.

Tam Moss dostrzega swoją szansę. Próbuje wyprzedzać. Hill spycha jednak jego bolid na trawę. Moss traci kontrolę. To ostatnie, co pamięta z tego dnia. Prowadzony przez niego Lotus uderza w bandę. Moss nie ma nawet zapiętego pasa bezpieczeństwa, które wówczas nie były obowiązkowe. Aby wydobyć go z wraku, ratownicy potrzebują ponad pół godziny.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Trudna sytuacja finansowa polskich klubów. Wznowienie rozgrywek rozwiąże sporo problemów

W szpitalu Atkinson Morley w Wimbledonie, do którego trafia Moss lekarze stwierdzają u niego ciężkie obrażenia głowy, ogólne zranienia i podejrzenie złamania nogi. Przez miesiąc pozostaje w śpiączce, a przez kolejne pół roku walczy, aby odzyskać pełnię sprawności w lewej stronie ciała.

- Lekarze nie byli pewni, czy przeżyję. Obudziłem się w szpitalu cztery tygodnie później. Jednak zamiast odczuwać ulgę, byłem zirytowany, że utknąłem w szpitalu i nie mogę wrócić na tor - wspominał tamto zdarzenie.

Po roku próbuje powrotu. Urazy miały jednak spory wpływ na jego psychikę. Po kilku jazdach testowych rozumie, że nie jest już w stanie utrzymywać odpowiedniej koncentracji. 33-letni Moss, który chciał ścigać się jeszcze na długo po czterdziestce, musi zakończyć swoją bogatą, aczkolwiek niespełnioną, karierę.

Na zdjęciu: akcja ratunkowa po wypadku Mossa
Na zdjęciu: akcja ratunkowa po wypadku Mossa

Najlepszy "nie mistrz" w historii

- To naprawdę nie ma znaczenia. Najważniejszą rzeczą dla mnie jest zdobycie szacunku innych kierowców. Myślę, że to udało mi się osiągnąć. Miałem fantastyczną karierę i nie można wyobrazić sobie lepszego życia dla młodego mężczyzny - wspominał po latach Moss.

Prawda jest jednak taka, że Brytyjczyk ma wszelkie podstawy, by czuć niedosyt. Przez siedem kolejnych lat nie schodził z podium mistrzostw świata Formuły 1. Trzykrotnie zajmował w nich trzecie miejsce, a czterokrotnie zdobywał wicemistrzostwo.

Gdy w 1958 roku na emeryturę przeszedł zdobywca czterech ostatnich mistrzostw - Juan Manuel Fangio - Moss uchodził za najlepszego kierowcę na świecie.

I właśnie w 1958 był najbliżej tytułu w swojej karierze. Co więcej, po tytuł ten najprawdopodobniej by sięgnął, gdyby nie fakt, że wstawił się za Mike'iem Hawthornem, który ostatecznie wyprzedził go w "generalce" o jeden punkt.

Podczas GP Portugalii Hawthorn stanął w obliczu wykluczenia. Przy próbie wyprzedzenia Mossa wyjechał bowiem poza tor. Moss nie godził się jednak na taki werdykt. Ostatecznie Hawthorn został sklasyfikowany na 2. miejscu, tuż za plecami głównego rywala. To jednak okazało się kluczowe, by w końcowym rozrachunku miał o punkt więcej.

- Naprawdę wierzyłem, że w tym roku mogę zostać mistrzem. Czułem, że mam umiejętności, a mimo to nie wygrałem. To były myśli przeciw Mike'owi Hawthornowi, który był moim dobrym przyjacielem. Naprawdę czułem, że mogę go pokonać, a jednak oczywiście on wygrał o jeden punkt. Pomyślałem jednak, ok, Mike pije, świętuje i robi wszystko to, co ja chciałbym robić. Do diabła! Wychodzę i idę się dobrze bawić - wspominał Moss.

W 1958 roku do klasyfikacji generalnej liczyło się sześć najlepszych startów. Moss ukończył zaledwie pięć wyścigów, z czego wygrał cztery i raz był drugi. Hawthorn wygrał raz, jednak do tego pięciokrotnie zajmował drugie miejsce.

Niebieskie Ferrari

Skalę szacunku jakim go darzono świetnie obrazuje fakt, że Ferrari było gotowe przemalować dla niego swój charakterystyczny czerwony bolid na niebiesko. Byleby Moss zgodził się jeździć pod ich szyldem.

Temu jednak z włoską stajnią od początku kariery było nie po drodze. Gdy miał 20 lat, dzięki sukcesom w seriach juniorskich, został zaproszony na testy przez samego Enzo Ferrariego.

- Jeśli masz 20 lat i zostajesz zaproszony na testy przez Ferrari to wielka sprawa - mówił Moss. Dalsza część wspomnień nie jest jednak tak kolorowa.

- Gdy dotarłem na miejsce, znalazłem samochód w garażu. Wsiadłem i wówczas podszedł do mnie jeden z inżynierów z pytaniem: "Co robisz?". Odpowiedziałem, że jestem Stirling Moss i mam go poprowadzić. "Nie, nie prowadzisz, prowadzi Piero Taruffi", odparował inżynier - wspominał po latach na łamach ESPN.

- To mnie naprawdę wkurzyło. Taruffi był miłym gościem i dobrym kierowcą, ale Enzo Ferrari po prostu zmienił zdanie nie informując mnie. W tym momencie przyrzekłem sobie, że nigdy nie będę się dla niego ścigał - wyznał.

Mimo to był bliski złamania swojego przyrzeczenia. Rok 1961 był zdominowany przez Ferrari. Jedynym, który potrafił stawić mu czoła, był właśnie Moss. We wspaniałym stylu wygrał GP Monako oraz Niemiec.

Włosi stwierdzili, że czas odłożyć uprzedzenia na bok i dogadać się z tak świetnym kierowcą. Enzo Ferrari miał rzucić tylko: - Powiedz jaki chcesz samochód, a zbuduję go dla ciebie.

Moss, oprócz odpowiedniego modelu i specyfikacji zażądał także, wydawać by się mogło, rzeczy niemożliwej. Chciał, aby jego pojazd pomalowany był na ciemnoniebiesko, czyli w barwy jego dotychczasowego teamu. Ferrari się zgodziło.

Do historycznej sytuacji na torze nigdy jednak nie doszło. Wszystko pokrzyżował feralny wypadek na Goodwood. Już w tamtym wyścigu mógł jechać w nowych barwach, jednak Ferrari nie wyrobiło się z pracami.

- Gdyby Ferrari przygotowało dla mnie samochód już na Goodwood, jestem pewien, że nie zaliczyłbym pobocza. Jestem cholernie pewien, że cokolwiek się wtedy stało, było związane z samochodem. A Ferrari nigdy się nie psuło - żałował po latach.

Stirling Moss pomimo licznych wypadków (wcześniej złamał także obie nogi oraz uszkodził sobie plecy) dożył sędziwego wieku 90 lat. Zmarł 12 kwietnia 2020 roku w Londynie. 

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie

Komentarze (0)