Artur Wiśniewski: Kielce przeżyły swoiste katharsis

Perypetie kieleckiej Korony, związane z walką o awans do Ekstraklasy, decyzją Komisji ds. Nagłych PZPN wreszcie znalazły swój finał. Zespół ze stolicy Gór Świętokrzyskich mimo słabszego lobby, ale dzięki rzeczowym argumentom prawnym, znalazł się na najwyższym szczeblu rozgrywek kosztem Widzewa Łódź. Choć Korona tylko w nieznacznym stopniu przypomina dziś tę ekipę, która jeszcze nie tak dawno walczyła o grę w europejskich pucharach, to wciąż po jej stronie są kibice. A w samych strukturach klubu doszło do wielu znaczących i pozytywnych zarazem zmian.

W tym artykule dowiesz się o:

Mit o znakomitym funkcjonowaniu kieleckiego klubu za czasów Kolportera, mówiąc najprościej, nadawał się tylko i wyłącznie do obalenia (w sam raz dla programu "Mythbusters" w Discovery Channel), choć dobra propaganda bez dwóch zdań robiła swoje, i wciąż obowiązywało mylne przekonanie, że Korona to prawdziwy organizacyjny wzór. Afera korupcyjna przyniosła jednak straty tak finansowe, jak i czysto sportowe. Skłoniła głównego sponsora do odejścia, a najlepsi piłkarze zdecydowali poszukać sobie innych pracodawców. Klub przejęło miasto i był to prawdziwy przełom, gdyż wszystkie niedociągnięcia, których było bez liku, szybko zaczęto naprawiać, a atmosfera na Ściegiennego uległa znaczącej poprawie, mimo chudszego portfela.

Budżet Korony w okresie sponsoringu firmy Krzysztofa Klickiego w przybliżeniu wynosił około 20-25 milionów złotych, natomiast po jej wycofaniu, zmniejszył się o około 50 procent. Paradoksalnie to w epoce Kolportera dokonywano bardziej spektakularnych oszczędności, ale oszczędności te niekoniecznie były słuszne, gdyż często szukano ich nie tam, gdzie trzeba. Niektórym piłkarzom oferowano bardzo wysokie kontrakty (na przykład Wojciechowi Kowalewskiemu czy też Krzysztofowi Gajkowskiemu), inni z kolei przez długi okres, mimo dobrej dyspozycji na boisku, zarabiali relatywnie małe pieniądze (m.in. Cezary Wilk czy też Marcin Robak). Sporych oszczędności dokonywano na etatowych pracownikach klubu, począwszy od tych pracujących na recepcji, poprzez specjalistów od murawy, a skończywszy na dziale marketingu. Obowiązywała zasada, że lepiej zaoferować trzem pracownikom pensje po 1200 złotych netto, zamiast na przykład 1500 zł, niż piłkarzowi zamiast 50 tysięcy dać 45 tysięcy.

Innym problemem Korony za czasów Klickiego było to, że poszczególnymi materiami niekiedy zajmowały się osoby nie do końca kompetentne do sprawowania danej funkcji. Wyraźnych błędów można było doszukiwać się nawet u samej "góry", w której podejmowano decyzje co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć, że chore. Po ujawnieniu afery korupcyjnej praktycznie przepędzono z klubu Sławomira Rutkę, Hermesa Soaresa i Jakuba Zabłockiego. Pierwszy popełnił samobójstwo, drugi jest czołowym graczem Jagiellonii Białystok, z kolei Zabłocki strzelał w minionym sezonie gole dla Polonii Bytom i Lechii Gdańsk. Innym przykładem niekompetencji zarządu były negocjacje prowadzone w sprawie budowy ośrodka sportowego w Białogonie. Piękne deklaracje składano tak za kadencji prezesa Wiesława Tkaczuka (który jednak biznesmenem jest dobrym), jak i wówczas, gdy szefem zarządu był Adam Żak, mający z piłką nożną tyle wspólnego, co z hokejem na trawie. Żak chciał stworzyć w dalszej perspektywie klub mogący rywalizować z silnymi zachodnimi drużynami. Swoją karierę w Koronie skończył tak, że pracownicy wytykali go palcami. Wieloletni kierownik zespołu, Paweł Wolicki, również wygnany jak intruz z uwagi na udział w aferze korupcyjnej, stwierdził nawet, że nie spotkał w Koronie przez 23 lata tak trudnego człowieka, jak prezes Żak.

Po odejściu Kolportera, nastąpiło w Koronie małe przewietrzenie. Odeszło z drużyny kilku piłkarzy, ciążących znacząco na budżecie, poprawiono płace młodszym, ale ambitnym graczom, którzy w minionym sezonie pomogli zespołowi awansować do Ekstraklasy. Pracowników przestano traktować przez palce, i choć wiedzą oni, że jeszcze jest w klubie sporo do zrobienia, to poczuli się bardziej docenieni, niż kiedykolwiek wcześniej. To samo dotyczy pracowników wolontariackich związanych z Koroną, a których co najmniej kilkunastu przewinęło się przez klub w ciągu ostatnich trzech, czterech lat.

Kibice również stali ważną częścią żółto-czerwonej społeczności. Miasto Kielce nadzorujące klub postawiło na tanie bilety, by przyciągnąć jak najwięcej ludzi na trybuny, co przyniosło spodziewane efekty w postaci bardzo dużej frekwencji. Symbole Korony zaczęły pojawiać się w różnych częściach miasta, a na ulice wyjechał specjalny autobus, graficznie i kolorystycznie nawiązujący do klubu z ulicy Ściegiennego.

Korona w ostatnim czasie przeżyła prawdziwe oczyszczenie. I choć wciąż nie ma zamożnego sponsora, a środki finansowe są dość ograniczone, to wszystko w tym klubie zmierza ku lepszemu. Na pierwszym miejscu bowiem stawia się dziś człowieka, a nie tylko czysty interes.

Komentarze (0)