Choroba po cichu rozwijała się latami. Dała znać o sobie dopiero w listopadzie ubiegłego roku, dzień po występie Łukasza Derbicha w meczu IV-ligowego KS Opatówek. Po poszerzonych badaniach były piłkarz Cracovii (2009-2010) i Ruchu Chorzów (2010-2011) usłyszał diagnozę jak wyrok: przewlekła niewydolność nerek. Z dnia na dzień zakończył karierę i poddał się leczeniu. Ciągle jednak czeka na wpisanie na listę oczekujących na przeszczep nerki.
- Dostałem odpowiedź, że brakuje niektórych badań, choć wszystko robiłem na miejscu - tłumaczy WP SportoweFakty i mówi też o tym, jak epidemia wpłynęła na jego kurację, jak odnajduje się w życiu po życiu i w czym znajduje siłę na walkę z chorobą.
Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Jak pandemia zmieniła pana życie?
Łukasz Derbich:
Na całe szczęście mój szpital w Kaliszu nie został zmieniony na zakaźny. Był jeden przypadek, że ktoś z dializowanych miał podejrzenie koronawirusa. Po tym zrobiono badania wszystkim pacjentom, pielęgniarkom i lekarzom. Wszyscy okazali się zdrowi. Na początku dostaliśmy zalecenie, żeby nie spotykać się z innymi ludźmi i zostać w domu. Nasze organizmy są słabsze, ingeruje w nie maszyna, a dializy przechodzimy w grupach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi odpoczął. Wraca w wielkiej formie
Jak wyglądają procedury przed rozpoczęciem hemodializy?
W ciągu dnia są wyznaczone 3-4 terminy. Ja przychodzę do szpitala na siódmą rano. Najpierw dezynfekcja, mierzenie temperatury ciała, a potem wejście na wagę. Każdy ma ustawioną "suchą wagę", przed dializą ściąga się wodę, żeby do niej zredukować masę ciała. W moim przypadku to 82,5 kg. I gdy po wejściu na wagę mam 82,9, to lekarze ściągają ze mnie 400g, żeby ją wyrównać. Potem idę na stanowisko i podłączają mi po jednej igle do żyły i tętnicy. Krew wypływa do maszyny, przetacza i wraca do organizmu. Siedzę tam po 4,5 godziny trzy razy w tygodniu.
Jak przetrwał pan izolację w domu?
Była masakra. Dializa, dom, dializa. Byłem przyzwyczajony do spotkań, przez 20 lat grałem w piłkę i nagle trudno było to rzucić i zostać w domu. Kiedy zdjęto obostrzenia, znowu mogę grać z synem w koszykówkę i przychodzić na treningi KKS-u Kalisz. Trenerzy sami zaproponowali, czy nie chciałbym obserwować dzieciaków i im pomagać. Nadal łapię się na tym, że brakuje ruchu, treningu. Na zajęciach z dziećmi próbuję kopać piłkę, wejść z nimi w gierkę, żeby znowu poczuć boisko. Trudno nagle wyhamować, gdy niemal całe życie byłem w ruchu.
Jak odnajduje się pan w pracy z dziećmi?
Trafiłem na bardzo fajną grupę, jest kilku niezłych chłopaków z rocznika 2008. Taka praca rozwija, mogę im podpowiadać, kształtować ich. Choć myślałem, że będzie gorzej. Że trzeba będzie uczyć ich wszystkiego od podstaw. Widać, że chłoną wiedzę, nie ignorują żadnej rady. Często rozmawiam z trenerami, pozwalają mi obserwować treningi wszystkich grup młodzieżowych. Sam muszę zapisać się na kolejne kursy.
Brakowało piłki podczas przerwy związanej z pandemią?
Tak. W tym czasie oglądałem kompilacje zagrań m.in. Ronaldinho czy Ronaldo. Cały czas oglądałem mecze, analizowałem, uczyłem się. Często były to spotkania Liverpoolu i Manchesteru City. Oglądałem różne kursy. Trzeba było znaleźć inne bodźce do rozwoju. Cieszę się, że do gry wróciła Bundesliga i Ekstraklasa. Dziwnie ogląda się to bez publiczności, ale ważne, że rozgrywki ruszyły i wracamy do normalności.
Pamięta pan, jak to jest grać przy pustych trybunach?
Miałem tylko kilka takich meczów. Za każdym razem to było dziwne uczucie. Słyszysz echo i pojedyncze głosy.
Niektórzy piłkarze mówią, że trudno się zmotywować na rywalizację bez publiczności.
U siebie tego nie zauważyłem. Dla mnie motywacją był każdy następny mecz, bez względu na liczbę kibiców. Pochodzę z małej miejscowości, zawsze chciałem udowodnić każdemu, że jestem najlepszy. To fakt, że gdy słyszysz ludzi z trybun, to przychodzi łatwiej. Bez tego jest atmosfera jak na sparingu.
A motywować się do walki z chorobą?
Na początku było niedowierzanie. Gdy po biopsji usłyszałem, że nerki nie da się uratować i potrzebny jest przeszczep, pogodziłem się z sytuacją i walczyłem. Potem wydłużono mi dializy, kreatynina nie schodziła, podłamałem się. Ale kiedy wychodzi słońce, mogę spędzać czas z synem i wychodzić na treningi dzieci, to dializy mogę przechodzić nawet pięć razy w tygodniu. Bo mam cel i rodzinę, która mocno mnie wspiera.
[url=/pilka-nozna/878338/dyspozytor-z-boiska-badzmy-szczerzy-do-kazdego-przyjedzie-pomoc]Dyspozytor z boiska. "To nie jest jak w filmach"
Maciej Bartoszek: Widać ogień[/url]