Mam dobry bat na swoich piłkarzy - rozmowa z Markiem Motyką, trenerem Korony Kielce

W trybie pilnym sprowadzony do Korony, pomógł Kielcom przywrócić ekstraklasę. Trener Marek Motyka kładzie dziś duży nacisk na właściwą atmosferę w zespole, a także należyte zaangażowanie jego piłkarzy. Jak twierdzi, ma odpowiednie warunki do wykonywania swej pracy. - Biorąc pod uwagę, w jakich klubach pracowałem, Korona to dla mnie Real Madryt - mówi.

Artur Wiśniewski: Wielu trenerów przewinęło się w ostatnich latach przez Koronę. Mało który potrafił jednak wprowadzić taką dyscyplinę, jak pan.

Marek Motyka: Trudno mi oceniać to, co było kiedyś. Ja, gdziekolwiek zresztą jestem, zawsze chcę mieć wszystko poukładane. Dla mnie to normalka. Jeżeli nie będę miał porządku na treningu, to trudno później wymagać porządku na boisku. Zawodnicy zawsze muszą wiedzieć, o co mi chodzi. Dokładnie tłumaczę wszystkie ćwiczenia, a piłkarze powinni je w pełni rozumieć. Jeżeli to, co zalecam graczom, znajduje odzwierciedlenie na murawie, to wtedy jest nam wszystkim łatwiej. Najgorzej, gdy zawodnicy nie wierzą w to, co trener do nich mówi.

Często rozmawia pan ze swoimi podopiecznymi?

- Staram się regularnie to robić. Jeśli sygnalizują, że coś jest nie tak, bierzemy piłkę, idziemy na boisko i robimy symulację. Jeśli im dany schemat nie odpowiada, nie możemy znaleźć porozumienia, to na siłę ich do tego rozwiązania taktycznego nie przekonuję. Czasami można wyjść naprzeciw zawodnikom. Jeśli w danym systemie nie czują się zbyt dobrze, albo ja po prostu nie mam do tego ludzi, to wtedy pewne schematy dostosowuje się do zawodników.

Zdarzały się w Koronie takie sytuacje, że piłkarze nie rozumieli poleceń?

- Od czasu, kiedy przejąłem zespół, tłumaczę piłkarzom filozofię ataku pozycyjnego, a także grę obronną. Wydaje mi się, że zawodnicy w tym momencie nie mają prawa powiedzieć, że oni czegoś nie wiedzą. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. To chyba byłaby jakaś tragedia.

Jak wygląda praca z młodymi zawodnikami pierwszego zespołu? Wiadomo, że niedoświadczeni gracze w granicach "dwudziestki" często zamiast ciężkiej pracy na treningach wybierają knajpy i dyskoteki.

- Problem, o jakim pan wspomniał, zawsze będzie istniał. Głównie wtedy, gdy zawodnicy będą chcieli oszukać trenera. Porównam sprawę do tramwaju. Ja jestem jego motorniczym. Tuż za mną siedzi podstawowa "jedenastka". Pasażerowie mogą wysiadać na różnych przystankach, w zależności od tego, czy pozwolą sobie na coś, na co nie powinni. Ja mam dobry bat na piłkarzy. Marchewka to są pieniądze, które zarabiają, a ten bat to jest dubler. Każdy ma swojego zmiennika i w każdej chwili może wypaść ze składu i długo nie powąchać murawy.

Odsunięcie od składu to chyba nie jedyny sposób na "utemperowanie" gracza.

- Oprócz tego oczywiście są kary regulaminowe, bardzo wysokie kwotowo. Ja jestem człowiekiem, który był piłkarzem i rozumiem, że nie da się tylko nakazami wymusić dyscypliny. Jeżeli zawodnik skończy mecz, a potem pójdzie z dziewczyną na dyskotekę, to jego prywatna sprawa. Może sobie nawet pozwolić, bo się czegoś napić. Alkohol jest po to, aby z niego korzystać. Trzeba tylko wiedzieć, ile, z kim i kiedy. To jest podstawa. Na zachodzie zawodnicy czasem też idą sobie na jakieś piwo po meczu, na szampana, whisky czy cokolwiek innego. Ale wszystko musi być z umiarem. Jeżeli u mnie piłkarze od poniedziałku będą coś kombinować - od poniedziałku, który jest u nas dniem roboczym - to może ich spotkać przykrość. Łącznie z wyrzuceniem z klubu.

Nie miał pan w poprzednich klubach, jakie prowadził, problemu z pozwalającymi sobie na wszystko zawodnikami?

- Rzeczywiście kadry moich poprzednich klubów były zwykle mniejsze, a co za tym idzie, brakowało wspomnianych dublerów. Wtedy z zawodnikami trzeba troszkę inaczej postępować.

Można powiedzieć, że w Kielcach ma pan zdecydowanie lepsze warunki do pracy.

- W Koronie zastałem sytuację superkomfortową. Pod wieloma względami. Weźmy chociażby jako przykład pensje. Z tego, co słyszałem, nigdy nie było tu nawet jednego dnia poślizgu z wypłaceniem pieniędzy. Ja z kolei byłem w klubach, gdzie po 3-4 miesiące nie dostawało się swoich należności. Po dwóch miesiącach spytałem kiedyś jednego prezesa, kiedy otrzymam zaległe dwie pensje. On mi odpowiedział: "panie Marku, jak pan nie ma dwóch pensji, to u nas to jest Ameryka. Bo u nas niekiedy to i sześciu kolejnych pensji się nie dostaje". W Koronie jest wszystko - baza, stadion, kibice, no i wspomniana marchewka. Korona to dla mnie polski Real Madryt.

A jak to jest tak naprawdę z tą marchewką? Czy piłkarze u nas w Polsce nie zarabiają za dużo?

- Na całym świecie wszyscy grają w piłkę. Natomiast wybitne jednostki przebijają się na poziom pierwszej ligi czy ekstraklasy. Ci najbardziej uzdolnieni grają w reprezentacjach. Tak samo, jak Luciano Pavarotti, który był w swoim zawodzie wybitną postacią, której pan Bóg dał głos taki, że on się wśród przeciętnych ludzi wyróżniał, pojawiają się i piłkarze, którzy wypływają ponad stan. Oni muszą zarabiać najlepiej.

Zdarzają się natomiast takie sytuacje, że niektórzy biegaczo-kopacze zarabiają krocie, a mimo to siedzą na ławkach rezerwowych, i co najgorsze, wcale im to nie przeszkadza. Weźmy przykład Andrzeja Niedzielana z krakowskiej Wisły.

- Wiele zależy od tego, jak wygląda kontrakt zawodnika z klubem. Jeżeli piłkarz nic kompletnie nie robi, stale lawiruje, a czerpie mimo to korzyści z bycia w danej drużynie, to jest to dla mnie po prostu nieporozumienie. Ja w życiu bym nie podpisał z graczem takiego kontraktu, który gwarantowałby mu kokosy bez względu na jego postawę na boisku.

Są w Koronie takie kontrakty?

- Nie wiem. Ja zawodnikom jeszcze nie zaglądałem w kontrakty. Jestem zwolennikiem solidnego wynagradzania, ale tylko za solidną pracę. Jeśli piłkarz znajdzie się w meczowej "osiemnastce", powinien dostać premię. Jeśli zagra w pierwszym składzie, powinien dostać jeszcze więcej pieniędzy. I tak dalej, i tak dalej. Zarobki zawodników powinny być proporcjonalne do tego, ile ten piłkarz włoży wysiłku i trudu w wykonywany przez siebie zawód. Kontrakt Niedzielana najwyraźniej był tak sporządzony, że czy będzie leżał, czy będzie grał, to i tak zarobi dużo pieniędzy. To jest katastrofa, to błąd Wisły. Tam podpisywano kontrakty pięcioletnie, które gwarantowały wysokie gratyfikacje bez względu na postawę na murawie. To jest chore.

Mimo braku sponsora głównego, Korona dzięki miastu Kielce ma jednak pewne zaplecze finansowe. Nie jest one jednak zbyt wielkie. O co zatem może w nadchodzącym sezonie powalczyć pana drużyna?

- Często pytają mnie dziennikarze, jak to się dzieje, że ja zawsze gram o utrzymanie. Odpowiadam im wtedy, że jak się ma pieniądze, to się jeździ Mercedesem, a jak się nie ma, to trabantem. Chociażby najlepszy kierowca jechał trabantem, to nigdy nie wyprzedzi Mercedesa. W Koronie sytuacja finansowa jest zupełnie przyzwoita. Jedno jest pewne - nie chcę walczyć tylko o to, by pozostać w ekstraklasie. Interesują mnie wyższe cele.

Jakie?

- Na to pytanie odpowiem panu w przerwie zimowej. Teraz naprawdę ciężko jest ocenić, ile jesteśmy w stanie ugrać ze składem, jakim dysponujemy. Za parę miesięcy będziemy mieli pełniejszy obraz sytuacji. Potrzebuję czasu, by móc zespół dobrze ułożyć i przygotować według własnej koncepcji. Na to potrzeba niekiedy roku, dwóch lat. Ale jak to w życiu trenera bywa, nie jestem na 100 procent pewien, czy będzie mi dane tyle pracować w Koronie.

W Polsce panuje tendencja na spontaniczne pozbywanie się szkoleniowców.

- Na Zachodzie - w Anglii, Hiszpanii, czy gdziekolwiek indziej, nie wywala się trenera po dwóch, trzech porażkach. U nas jest to na porządku dziennym. To taka nasza mentalność. Z drugiej strony patrząc, mamy ponad 200 kandydatów, posiadających papiery na trenowanie. Dzięki temu jest duża rotacja, a żaden trener nie może być pewny, czy poprowadzi swój zespół do końca sezonu.

Zastąpił pan w Koronie Włodzimierza Gąsiora, któremu postawiono cel awansu do ekstraklasy w ciągu trzech lat, a później - po dobrych wynikach w rundzie jesiennej - nakazano wywalczyć promocję jeszcze w bieżącym sezonie. Tak więc, na dobrą sprawę, niezła postawa jego zespołu obróciła się przeciwko niemu, gdyż na parę kolejek przed końcem stracił pracę.

- Ciężko jest mi się do tego odnieść, gdyż jakby na to nie spojrzeć, to w końcu znalazłem się na jego miejscu. Gdy przychodziłem do Korony, trenera Gąsiora już nie było. Poza tym na stanowisko szkoleniowca startowało jeszcze trzech innych kandydatów. Mój pomysł na grę zespołu, a także wizja prowadzenia drużyny, najwidoczniej przypadła do gustu działaczom. Tak czy tak, jestem zdania, że trenerom powinno się dawać więcej czasu, by potem móc obiektywnie ich ocenić.

Wywiad przeprowadzono przy udziale Tomasza Porębskiego.

Komentarze (0)