Fortuna I Liga. Erik Cikos - piłkarz po przejściach. "W Polsce łatwiej cieszyć się futbolem"

Newspix / Bartek Ziółkowski / Na zdjęciu: Erik Cikos
Newspix / Bartek Ziółkowski / Na zdjęciu: Erik Cikos

- Kiedy lata płyną, zauważasz, jak ważna jest radość z tego, że możesz grać w piłkę. Zwłaszcza taki ktoś, jak ja, docenia wszystko bardziej - mówi nam Erik Cikos. Mistrz Polski z 2011 roku przez urazy stracił najlepsze lata kariery.

Erik Cikos zdobył z Wisłą Kraków jej ostatni mistrzowski tytuł. Ten, po którym  objeżdżał cały stadion na rowerze z  na bagażniku. Później Biała Gwiazda była o krok od awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Po odejściu z Reymonta 22 Słowak próbował swoich sił w wielu zakątkach Europy: na Wyspach Brytyjskich, we Włoszech czy na Węgrzech i Słowacji. Po latach wrócił jednak do Polski i znów jest blisko Krakowa - w podkrakowskich Niepołomicach pomaga tamtejszej Puszczy piąć się w górę tabeli Fortuna I ligi.

32-latek trafił do Niepołomic w marcu tego roku z rezerw Slovana Bratysława. Od kiedy się pojawił, Puszcza jeszcze nie przegrała, a w klubie mówią, że to ich maskotka i talizman. W ostatniej kolejce Żubry urwały punkty Podbeskidziu Bielsko-Biała (2:2), czyli liderowi tabeli i to na jego terenie.

Jak w domu

Sam Cikos cieszy się, że wreszcie może skoncentrować się na piłce, a nie na walce z kontuzjami. - W przeszłości wiele razy zmagałem się z urazami. Kiedy dostałem propozycję z Puszczy, powiedziałem sobie, że byłoby dobrze znów być w Polsce - przyznaje. - Podoba mi się w Niepołomicach, bo to taki rodzinny klub, ludzie w Puszczy wykonują dobrą robotę. Można się czuć jak w domu.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy

Jeszcze zanim rozgrywki w Polsce zawieszono z powodu epidemii COVID-19, Cikos postanowił poczuć się jak za starych dobrych czasów i pojechał na mecz Wisły. Ten ostatni przed przerwą, w którym krakowianie podejmowali Lecha Poznań (1:1) przy wsparciu 21 tysięcy widzów.

Mógł być zaskoczony, że niektórzy gracze znani mu z szatni Wisły sprzed dekady - jak Paweł Brożek czy Rafał Boguski - nadal bronią barw Białej Gwiazdy. - Nie miałem okazji z nimi pogadać, ale to było świetne uczucie - znów być na tym stadionie i poczuć tamtą atmosferę. Kocham tych kibiców. Byłem szczęśliwy, że mogę uczestniczyć w meczu Wisły, choć tym razem nie z poziomu murawy, tylko trybun - mówi Słowak.

Przy okazji wizyty przy Reymonta 22 zobaczył jeszcze jednego kumpla. - Dodatkową frajdę miałem dlatego, że bramkę w tym spotkaniu zdobył Vukan Savicević, a to mój dobry kolega. Graliśmy razem w Slovanie Bratysława - tłumaczy. - Muszę do niego kiedyś zadzwonić, żebyśmy się spotkali na jakąś kawę w Krakowie. Na razie to niemożliwe ze względu na tę pandemię i kwestię izolacji. Ale w końcu się uda.

Szalony "Mały"

Słowak pamięta Wisłę z czasów świetności, kiedy krakowianie byli najlepszą drużyną w lidze. I to mimo że drużyna była prawdziwą wieżą Babel. W zespole byli gracze z wielu kontynentów, od Osmana Chaveza z Hondurasu, przez Marokańczyka Nourdina Boukhariego czy Andresa Riosa z Argentyny. Cikos przekonuje jednak, że ówczesny trener, Holender Robert Maaskant, potrafił nad tym wszystkim zapanować.

Robert Maaskant, były trener Wisły Kraków
Robert Maaskant, były trener Wisły Kraków

- Atmosfera w naszej szatni była trochę zwariowana, ale było naprawdę fajnie. Mieliśmy wielu zagranicznych graczy, ale jednocześnie tworzyliśmy prawdziwy zespół. Tam naprawdę panował "team spirit". Duża zasługa w tym Roberta Maaskanta, który jednoczył ekipę. W drużynie były też silne osobowości, takie jak Radek Sobolewski. To naprawdę był świetny czas, bo graliśmy dobry futbol i mam z tego okresu fajne wspomnienia - zapewnia. - Nie zapomnę tych derbów, w których Boukhari strzelił bramkę w ostatniej minucie.

Kto w tamtej szatni był tym najbardziej szalonym? - Mieliśmy wtedy wielu zabawnych gości, ale do głowy przychodzi mi od razu Patryk Małecki - uśmiecha się Cikos. – Niedawno mieliśmy okazję zagrać przeciwko sobie, gdy Puszcza mierzyła się z Zagłębiem Sosnowiec. "Mały" był trochę szalony, ale to bardzo fajny facet. Pamiętam też żarty Boukhariego. Ta dwójka - to było to.

Początek problemów

To był jednak również moment, od którego zaczęły się późniejsze problemy Wisły. Wszystko dlatego, że w 2011 roku nie udało się awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

- Pamiętam, jak Wisła rywalizowała potem z APOELem Nikozja i jak zabrakło jej tak naprawdę pięć minut do awansu. Myślę jednak, że nie było dobrą decyzją zwolnienie później dość szybko Roberta Maaskanta, po kilku słabszych meczach - komentuje Cikos.

Słowaka nie było już wtedy w Krakowie. Jego wypożyczenie ze Slovana Bratysława wygasło, a Wisła nie zdecydowała się na wykupienie go. Białą Gwiazdę odstraszyła kwota odstępnego - 250 tys. euro.

- Chciałem zostać w Wiśle, ale sprawy potoczyły się inaczej. W tamtym sezonie również rywalizowałem w europejskich pucharach, tyle że ze Slovanem. Pokonaliśmy nawet Romę. Doznałem jednak kontuzji i zaczął się dla mnie bardzo trudny okres w karierze. Przez prawie dwa lata zmagałem się z problemami zdrowotnymi - mówi.

"Ej, znam tego gościa"

Nie poddawał się jednak i postanowił odbudowywać karierę w Szkocji, w ekipie Ross County. Tam też przeżywał ciekawe futbolowe momenty, choć zdał sobie z tego sprawę dopiero po latach.

- Jestem wielkim fanem Liverpoolu. Kiedyś oglądałem jakiś mecz The Reds, zobaczyłem Virgila van Dijka i powiedziałem sam do siebie: "Ej, przecież ja znam tego gościa, chyba z jakiegoś meczu!". I wtedy dopiero się zorientowałem, że graliśmy przeciwko sobie – śmieje się Cikos. Było to starcie z Celtikiem Glasgow w 2014 roku. - Wcześniej nawet się nad tym nie zastanowiłem, bo w Celtiku było wtedy wielu dobrych graczy.

Tamten van Dijk w 2014 roku też pewnie złapałby się za głowę, gdyby mu opowiedzieć, gdzie zajdzie za kilka lat. - Wiele w futbolu zależy od detali. Kiedy człowiek znajdzie się w odpowiednim miejscu, odpowiednim czasie, a jednocześnie jest odpowiednio przygotowany, to jego kariera może wystrzelić nagle jak rakieta. Z kolei kontuzje mogą ściągnąć człowieka w dół - kwituje Słowak.

Pobyt w Szkocji był jednak dla niego ważnym etapem: - To liga wymagająca fizycznie i dobrze się tam odnajdywałem. Może nie grają tam orły pod względem techniki, ale za to prawdziwe walczaki. Pobyt w Ross County pomógł mi w karierze, bo dzięki temu trafiłem do reprezentacji Słowacji.

Po Szkocji zahaczył o Włochy i Węgry, ale kłopoty zdrowotne nie dawały o sobie zapomnieć. Czy teraz liczy, że dzięki dobrym występom w Puszczy ma szansę jeszcze wrócić do PKO Ekstraklasy?

- Szczerze mówiąc, na razie o tym nie myślę. Miałem w karierze tyle problemów zdrowotnych, że teraz cieszę się każdym treningiem i każdym meczem. Nie koncentruję się na tym, co będzie. Jestem szczęśliwy, że jestem tu, gdzie jestem - przekonuje.

Pasja i radość

Z Niepołomic ma przynajmniej blisko do ojczyzny. Przyznaje też, że Fortuna I liga jest na wyższym poziomie niż analogiczne rozgrywki na Słowacji. - I w Polsce łatwiej cieszyć się futbolem. Kibice tutaj kochają futbol dużo bardziej niż na Słowacji. Mają w sobie więcej pasji - ocenia.

- Jestem zadowolony, że trafiłem do Puszczy i że mogę pomóc klubowi. Mam nadzieję, że dalej będziemy notować tak dobre rezultaty. Na ten moment po prostu cieszymy się futbolem, który gramy - mówi.

Przy czym Cikos cieszy się czasem tak bardzo, że gubi gdzieś boiskowy pragmatyzm. Po swojej ostatniej bramce, która dała zwycięstwo nad Wigrami Suwałki (2:1) w końcówce spotkania, wpadł w taką euforię, że ściągnął koszulkę, za co dostał... drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę.

Erik Cikos po zdobyciu bramki w meczu z Wigrami
Erik Cikos po zdobyciu bramki w meczu z Wigrami

- Nawet się nie zorientowałem, że mam już żółtą kartkę na koncie i tak wyszło. Kiedy zdobywasz gola, odcina ci myślenie o całej reszcie. Zresztą, o to chodzi, by cieszyć się grą - uśmiecha się Słowak.

- Kiedy lata płyną, to zaczynasz zauważać, jak ważna jest radość po prostu z tego, że możesz grać w piłkę. Zwłaszcza taki piłkarz jak ja, po przejściach z kontuzjami, docenia to wszystko bardziej - dodaje.

Dlatego Słowak dobrze rozumie, jak ciężkie chwile przeżywał ostatnio jego były kolega z drużyny Paweł Brożek, którego kontuzja ręki mogła zmusić do zakończenia kariery. Wygląda jednak na to, że wiślak będzie walczył dalej, a Cikos go w tym wspiera. Ma dla niego przesłanie.

- Wierzę, że Paweł jest w stanie grać dalej. To wielki profesjonalista, a ja jestem jego wielkim fanem. Paweł zawsze jest niebezpieczny w polu karnym i będzie taki, nawet jako czterdziestolatek - jestem o tym przekonany. Jego osobowość i doświadczenie są bardzo ważne w szatni. Będę trzymał za niego kciuki - kończy Cikos.

Komentarze (0)