#DziałoSięWSporcie Tragedia na murawie. "Wszyscy byli w szoku, płakali"

Getty Images / Ben Radford / Na zdjęciu: Marc-Vivien Foe znoszony z murawy w meczu z Kolumbią
Getty Images / Ben Radford / Na zdjęciu: Marc-Vivien Foe znoszony z murawy w meczu z Kolumbią

73. minuta meczu Kamerun - Kolumbia. Marc-Vivien Foe pada na murawę jak rażony piorunem. Sędzia natychmiast przerywa grę. Piłkarz na noszach opuszcza boisko. Niecałą godzinę później świat obiega tragiczna wiadomość - Foe nie żyje.

W tym artykule dowiesz się o:

- Jeżeli ktoś musi dziś umrzeć, to umrzemy. Nie możemy przegrać tego spotkania, ponieważ obiecałem żonie i dzieciom, że awansujemy do finału. Muszę wygrać Puchar Konfederacji! - mówi kolegom z reprezentacji przed półfinałowym starciem z Kolumbią Marc-Vivien Foe. Nikt nie przypuszcza, jaką wagę będą miały te słowa. Jest 26 czerwca 2003 roku.

Zmotywowana afrykańska drużyna świetnie wchodzi w mecz. Już w 9. minucie wynik otwiera Plus N'Diefi. Rezultat jednak schodzi na drugi plan, gdy w 73. minucie na murawę pada Foe.

W telewizji wyraźnie widać przyśpieszone ruchy klatki piersiowej zawodnika. Strach wzbudza także nienaturalny wytrzeszcz oczu. Na trybunach obecna jest przerażona i zapłakana żona zawodnika.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy

- Widziałem, jak Foe upadł, a potem zobaczyłem Mario Yepesa krzyczącego: "Hej, hej, hej". Podeszliśmy do niego i od razu pomyśleliśmy, że nie żyje - wspominał w rozmowie z "The Sun" tamto wydarzenie inny z piłkarzy obecnych wówczas na boisku, Eric Djemba-Djemba.

W rzeczywistości jednak Foe jeszcze żył. Słowa Djemby-Djemby pokazują jednak, jaki strach wśród piłkarzy wzbudziła cała sytuacja. Pierwsze próby reanimacji nieprzytomnego zawodnika zostają podjęte jeszcze na murawie. Chwilę później zostaje zniesiony z boiska, a personel medyczny kontynuuje walkę o przywrócenie akcji serca. Niestety, niecałą godzinę później świat obiegła smutna wiadomość - Marc-Vivien Foe nie żyje.

Zwycięzcy we łzach

- Wygraliśmy 1:0, a gracze tańczyli w szatni - wspominał ówczesny selekcjoner Kamerunu, Winfried Schafer w rozmowie z BBC. - Wówczas wszedł zapłakany kapitan zespołu, Rigobert Song mówiąc: "Marco, Marco...". Po chwili dodał, że nie żyje. Wszyscy byli w szoku, płakali. Wyszedłem z szatni i usłyszałem dwie głośno płaczące kobiety. Po chwili zobaczyłem leżącego na stole Marco, a obok jego żonę i matkę. Dotknąłem jego nogi i wyszedłem na zewnątrz również płacząc - dodał.

Kameruńczycy byli całkowicie rozbici. Turniej przestał mieć dla nich znaczenie. - Powiedzieliśmy, że nie chcemy już grać. Nie mogliśmy spać tej nocy. Wszyscy płakali. Jak możesz grać w piłkę nożną i umrzeć? - wspominał Djemba-Djemba.

Finalnie jednak, po usilnych staraniach ówczesnego prezydenta FIFA Seppa Blattera, a także za namową żony zmarłego, piłkarze wyszli na finałowy mecz z Francją. - Żona Marca przyszła do hotelu i powiedziała nam, że musimy zagrać dla niego, dla niej i dla jej dzieci - zdradził Djemba-Djemba.

W finale ostatecznie górą okazali się Francuzi, którzy wygrali 1:0 po bramce Thierry'ego Henry'ego. Wynik jednak był sprawą drugorzędną. Wszyscy przede wszystkim chcieli oddać hołd zmarłemu. Już przed meczem kapitanowie obu zespołów - Rigobert Song oraz Marcel Desailly wspólnie wnieśli na murawę olbrzymie zdjęcie Foe. Fotografia była obecna z piłkarzami również po spotkaniu. Nikt przesadnie nie celebrował. Zamiast euforii, wśród piłkarzy panowała zaduma wymieszana ze smutkiem po zmarłym koledze. Wielu piłkarzy, w tym zdobywca jedynego gola, miało łzy w oczach.

Na zdjęciu: piłkarze Kamerunu i Francji po finale wspólnie pozują z trofeum oraz zdjęciem Foe
Na zdjęciu: piłkarze Kamerunu i Francji po finale wspólnie pozują z trofeum oraz zdjęciem Foe

Zmarłego upamiętniły również jego byłe kluby. W Manchesterze City zastrzeżono w tym celu numer 23, zaś w Lens oraz Olympique Lyon - 17. W angielskim klubie do dzisiaj jest to jedyny numer, z którym nikt już nigdy nie zagra.

"Lew nie umiera nigdy"

Marc-Vivien Foe zmarł na kardiomiopatię przerostową. Jest to rzadka choroba serca, w wyniku której u osób chorych występuje przerost lewej komory serca. To natomiast, przy aktywnym trybie życia, zwiększa ryzyko śmierci spowodowanej zatrzymaniem akcji serca. U Foe powód śmierci ustalono jednak dopiero w wyniku drugiej autopsji.

Przypadłość ta jest ciężka do wykrycia. Zwykle nie występują żadne objawy. Marc-Vivien Foe w momencie śmierci wydawał się okazem zdrowia.

- Kiedy spojrzałeś na drużynę z Kamerunu, byli oni wielcy, silni i wysocy, a Marc-Vivien to uosabiał - mówił w rozmowie z BBC Pat Nevin, ówczesny prezes stowarzyszenia zawodowych piłkarzy. - Był graczem box-to-box (od pola karnego do pola karnego - przyp.red.), a jego sprawność była niezwykła - charakteryzował Kameruńczyka.

Na zdjęciu: Marc-Vivien Foe w barwach West Hamu w meczu Premier League z Southampton
Na zdjęciu: Marc-Vivien Foe w barwach West Hamu w meczu Premier League z Southampton

Śmierć Foe wywołała jednak olbrzymie poruszenie w środowisku piłkarskim. Nie brakowało opinii, że gdyby została mu udzielona odpowiednia pomoc, miałby szanse przeżyć. Przede wszystkim krytykowano zbyt długi czas jaki upłynął od upadku piłkarza, do momentu, gdy rozpoczęła się reanimacja.

Dodatkowo zaczęto przywiązywać także dużo większą wagę do badań piłkarzy pod kątem wad serca.

- Od tamtego momentu wykonaliśmy wiele pracy, aby zmniejszyć ryzyko nagłego zatrzymania akcji serca - powiedział BBC Jiri Dvorak, główny oficer medyczny FIFA. Podkreślił, że zawodnicy badani są na wszystkich możliwych poziomach.

Pogrzeb Foe odbył się 7 lipca 2003 roku. Do Kamerunu ściągnęły wszystkie największe sławy afrykańskiego futbolu, a także znaczące postaci ze świata z Seppem Blatterem na czele. Tysiące osób przybyło pożegnać jednego z najlepszych piłkarzy reprezentacji "Nieposkromionych Lwów".

Jeden z transparentów, jaki przygotowali fani głosił: "Lew nie umiera nigdy, Lew zasypia".

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

Źródło artykułu: