Co by było, gdyby Antoni Piechniczek uległ pokusie i namowom i nie wystawił Zbigniewa Bońka na boisko na mecz z Peru w 1982 roku? Nikt tego nie wie, ale możliwe, że stracilibyśmy wielkiego zawodnika i nie zdobylibyśmy 3. miejsca na świecie. Kulisy tej sytuacji przybliżył dziennikarz Polsatu Roman Kołtoń. Oto fragment jego książki "Zibi, czyli Boniek".
"- POWTÓRKI MECZÓW W TELEWIZJI są dla mnie dodatkową torturą - mówi Boniek Wągrodzkiemu (dziennikarz "Sportowca" - red.). - Widzę jakiegoś podobnego do mnie faceta, który rusza się na boisku jak mucha w smole, który nie jest w stanie wykrzesać z siebie choć chęci życia. Różne myśli chodzą mi wtedy po głowie. Źle trenowałem, źle przygotowałem się do mistrzostw, spaliłem się psychicznie? Nie wiem, przecież cztery lata temu nie byłem podstawowym zawodnikiem, walczyłem o miejsce i teraz, w Hiszpanii, chciałem wszystkim udowodnić, że umiem grać w piłkę. A nadaję się do… Dość o tym meczu, ale nie mogę się od niego odczepić. Dziś po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że trener Piechniczek może mnie nie wystawić do składu przeciwko Peru. Tak, tak może być…
"Pierwszego na trybuny wyrzuciłbym Bońka"! "Trybuna Robotnicza" grzmi w imieniu robotników, chłopów i wszystkich ludzi ciężko pracujących w PRL. Najpierw zresztą cytuje Bońka, który miał powiedzieć: "Panowie, drużyna składa się z jedenastu piłkarzy, a za niepowodzenie z Kamerunem obarczyliście mnie. Tak się nie robi. Zgoda, grałem źle, ale nie namawiałem do takiej gry innych. Nie przeszkadzałem im".
Redaktor Jerzy Wykrota wyrokuje jednak: "Czy to tak trudno zrozumieć, iż kiedy lider gra słabo, bez zaangażowania, bez ambicji, musi się to udzielić całej drużynie? I, niestety, udzieliło się. Teraz Boniek niepewny decyzji trenera przed meczem z Peru zaczyna intensywnie główkować i szukać usprawiedliwienia. Chcę dodać do tego, że słabą formą Bońka zaniepokojeni są mocno Włosi z Turynu, którzy za jego dobrą, rzecz zrozumiała, grę zapłacili sporo. Oczywiście, ich obchodzi tylko forma Bońka w Juventusie, ale jaka jest gwarancja, że tam będzie grał lepiej, skoro w reprezentacji narodowej na tak ważnej imprezie nie grał wcale. Najwyżej się go sprzeda do Ceseny lub innego klubu o mniejszym znaczeniu. Ale nas nie interesują kłopoty Juventusu, my żyjemy reprezentacją i zabiegamy o jej sukcesy. W tych kalkulacjach Boniek jest postacią centralną, bo gdyby grał dobrze, mógłby przesądzić sprawę naszego awansu. Ale jaka jest gwarancja, że tak będzie? Nie ma żadnej".
W podobnym duchu pisze "Żołnierz Wolności": "Zastanawia postawa Zbigniewa Bońka, który ani w meczu z Włochami, ani z Kamerunem nie wykazał swych walorów, nie był motorem poczynań naszego zespołu. W obliczu jego przejścia do Turynu ta gra może powodować pewne kąśliwe komentarze". "Trybuna Robotnicza" w każdym numerze chłoszcze Bońka: "Po meczu powtarzano - »Fotel dla pana Bońka«", bo jednak wokół jego osoby wszystko się tutaj obraca, on jest centralną postacią naszej drużyny, przez siebie mianowanym jej liderem.
Kłóciłem się dopiero co z kilkoma kolegami po piórze, którzy zaliczają Bońka nie tylko do grupy czołowych piłkarzy Polski wszech czasów, ale uważają, że jest lepszy od Lubańskiego, Deyny, Laty. Podsumowałem walory i zasługi tamtej trójki, dodając jeszcze nazwiska Tomaszewskiego, Oślizły, Pola, Cieślika. Boniek mógłby pomiędzy nich się dostać, gdyby odegrał na tych mistrzostwach rolę równą ich grze w reprezentacji w przeszłości. Ale wydaje mi się, że to już przegrał, dwoma wielce nieudanymi występami przeciwko Włochom w Vigo i Kamerunowi w La Coruñi.
Zwłaszcza ten ostatni występ był żenujący. Można było odnieść takie wrażenie, że nie chciało mu się grać. Siedzący obok mnie kolega krzyknął w pewnym momencie: »Proszę fotel dla pana Bońka«. Fotela nie dostał, ale dlaczego trener Piechniczek go nie zdjął z murawy?".
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy
(...)
Po latach Boniek tak opowiadał mi o tamtych chwilach: - Był jakiś niepokój, taki, jakiego nie doświadczyłem nigdy. Inaczej było za Jacka Gmocha, gdy wchodziłem do drużyny narodowej, a inaczej u Ryszarda Kuleszy, gdzie grałem już pierwsze skrzypce. Tak było również u Antoniego Piechniczka - po skończonej karencji. Nie grałem ponad pół roku, ale trener Piechniczek nie miał żadnych wątpliwości, czy wystawić mnie w Lipsku przeciwko NRD — w decydującym meczu eliminacji mundialu. A przed Peru… To był czas niepewności. Tamtego wieczoru, dzień przed spotkaniem, trener Piechniczek zadał mi pytanie, jak to wszystko widzę. Odparłem: "To może ja do ataku, a Kupcewicz do pomocy". Widziałem, że błysnęły mu oczy. Chyba coś takiego sam widział oczyma wyobraźni.
A tak ocenia tę sytuację trener Antoni Piechniczek, gdy rozmawiamy z nim w Wiśle, wiele lat po mundialu w Hiszpanii.
- Dlaczego nie widział pan Janusza Kupcewicza w dwóch pierwszych spotkaniach turnieju?
- Już jesteśmy przy jednym z zarzutów formułowanych w stosunku do mojej osoby
- irytuje się Piechniczek. - Moi krytycy twierdzą, iż przypadek zrządził, że z Peru delegowałem taki, a nie inny skład… Jasne, według nich zawsze robiłem coś z przypadku. A to totalna bzdura, z którą zawsze będę walczył! Dziś piłka wygląda trochę inaczej, dwadzieścia lat temu wyglądała inaczej. Wówczas modne było pytanie - kto reżyserem… Do dziś formułuje się to pytanie. Wtedy padało jeszcze częściej. Wszyscy w Polsce przyzwyczaili się do Kazimierza Deyny. Cały czas pytano, kto ma przejąć schedę po Kaziku. Uważałem, że piłka poszła do przodu, że tak nie należy formułować pytania. Dla mnie reżyserem był ten zawodnik, który aktualnie znajdował się przy piłce. Jak będzie jeden reżyser, a dziesięciu "głąbów", to ile razy ten 320 reżyser zagra znakomitą piłkę, tyle razy te "głąby" ją stracą. Każdy zawodnik musi być na swój sposób inteligentny. Nie ulega wątpliwości, że na boisku potrzebny jest lider, taki który narzuci swój styl, poustawia partnerów, jak należy, coś podpowie. W zasadzie miałem dwóch zawodników, którzy mogli się podąć tej roli - Bońka i Kupcewicza.
Jakie były zalety Bońka? Niekonwencjonalne zagranie, wielka inteligencja w grze, wszystkie "achy" i "ochy". Poza jednym: Zbyszek miał momenty przestojów. Zagrał ekstra, aby na dziesięć minut zniknąć z pola widzenia. Czy pan sobie wyobraża wielką orkiestrę symfoniczną, w której podczas występu dyrygent idzie na dziesięć minut na piwo albo do toalety? W związku z tym trzeba było znaleźć piłkarza, który konsekwentnie prowadziłby grę. I takim piłkarzem był właśnie Kupcewicz. Wiedziałem, że ze względu na osiągnięcia, ze względu na pozycję, ze względu na eliminacje i na transfer do Juventusu pozycja numer jeden należy się Bońkowi. Ale jak jemu nie wyjdzie, to co? Kończą się dla mnie mistrzostwa? Nie, dlatego w zanadrzu miałem Kupcewicza. Ten Kupcewicz nie trafił do składu przypadkiem, wręcz odwrotnie.
- Przed meczem z Peru miał pan jednak dużo przemyśleń.
- Opowiem taką historię. Przychodzi do mnie do hotelu Jasiu Ciszewski. Zapraszam go do pokoju, a on mówi: "Ugościsz starszego kolegę czy nie? Mogę się spokojnie napić whisky?". Ja na to: "Proszę bardzo". Świętej pamięci Jasiu zdjął protezę, położył się na moim łóżku i wyciągnął drugą nogę, mówiąc ze szklaneczką w ręce: "Antek, a ty wiesz, co dzieje się w Polsce? Atakują cię bez pardonu, że źle przygotowałeś reprezentację. Powiem ci, co zrobiłbym na twoim miejscu - zmieniłbym kompletnie skład, a pierwszego na trybuny wyrzuciłbym Bońka".
A ja na to: "Jasiu, ty jesteś życiowo mądry człowiek, ale powiedz mi, kto wypije potem to piwo? Ja wypiję, nikt inny! Teraz mam odstawić Bońka? Jeśli nawet wygram z Peru, to stracę Bońka do końca mistrzostw. Obrazi się na mnie i przestanie być moim zawodnikiem — na zawsze. A jak postawię na Bońka z Peru, tylko nie w pomocy, a w ataku, to będzie gryzł trawę. A do pomocy deleguję Kupcewicza. I to moja ostatnia szansa. Albo zagrają w takim składzie i odniosą zwycięstwo albo przygoda się skończy. Również moja przygoda z reprezentacją". Nie oszukujmy się, moja praca z kadrą po porażce z Peru zakończyłaby się. Bez dwóch zdań.
Polska zagrała w składzie: Młynarczyk - Majewski, Żmuda, Janas, Jałocha (26. Dziuba) - Lato, Matysik, Kupcewicz, Buncol - Boniek, Smolarek (74. Ciołek). Skład Peru był następujący: Quiroga - Duarte, Díaz, Salguero, Olaechea - Cueto, Velásquez, Cubillas (50. Barbadillo) - Leguía, La Rosa, Oblitas (50. Uribe).
Są mecze, które odchodzą w niepamięć dzień po rozegraniu. Są takie, które nigdy się nie "zestarzeją". I takim spotkaniem jest bój Polaków z Peru na mundialu w 1982 roku.
(...) Mogło być (do przerwy) 5:0, 6:0! A dalej jest przeklęte 0:0…
Boniek opowiadał później: - W szatni humory nie najlepsze, ale nie znaczy to wcale, że zamierzamy pasować. Przeciwnie, Peruwiańczycy są już, jak mówią piłkarze, ugotowani. Więc w drugiej połowie, jeśli znów ich przyciśniemy, muszą wreszcie pęknąć. Nie wiem dlaczego, ale jestem tego pewien. Ucinam więc wszystkie rozmowy na temat tego, czy Smolarek potrzebnie, czy też niepotrzebnie pchał się do piłki w chwili, gdy przerzucałem ją nad Quirogą. "Po co płakać nad rozlanym mlekiem" -mówię. - "Panowie, trzeba wziąć się w garść i grać. Jeszcze szybciej, jeszcze twardziej niż w pierwszej połowie".
Druga połowa znowu zaczyna się od składnych akcji Biało-Czerwonych. Kupcewicz zagrywa w pole karne do Laty, ale ten strzela za słabo, aby pokonać Quirogę. Przez chwilę wdarło się rozkojarzenie. La Rosa jest sam przed Młynarczykiem i nasz bramkarz wykazuje się najwyższym kunsztem! Zimny prysznic! Polacy atakują pressingiem na połowie rywala: Buncol, Smolarek również. Korzysta z tego Kupcewicz, przejmując piłkę i posyłając ją do wpadającego w pole karne Smolarka. Pozycja jest trudna, dużo trudniejsza od tej, którą Włodek miał na początku spotkania. Jednak tym razem lewa noga posyła piłkę, jaką trzeba. Ta mija Quirogę i wpada przy słupku do bramki! Jeden do zera!
- Cieszę się, że pierwszą bramkę zdobył właśnie Włodek - dyktuje Boniek po meczu. - Gdybyśmy z Peru nie wygrali, na pewno ten i ów mamrotałby pod nosem: "po co pchał się na spalonego?" A także: "dlaczego nie wykorzystał tylu dobrych pozycji w spotkaniach z Kamerunem i Peru?" Smolarka bardzo to bolało. Znam go nie od dziś, wiem doskonale, że jest bardzo ambitny, więc swoje niepowodzenia przeżywał bardziej niż inni. W przerwie siedział ze spuszczoną głową i wcale się nie odzywał. Czułem, że w drugiej połowie zrobi wszystko, by zdobyć bramkę.
Dziuba do Bońka, a ten głową do Laty, który pędzi jak ekspres. Obrońcy nie mogą dogonić "dziadka"! Rusza mu naprzeciw Quiroga, ale Lato to spryciarz. Strzela płasko, po ziemi. Piłka mija bramkarza i toczy się do siatki. Wtacza - 2:0! Kupcewicz markuje, że będzie strzelał z trzydziestu metrów - z rzutu wolnego. Po czym zaskakująco posyła piłkę na prawe skrzydło, gdzie jest Buncol bez opieki. Ten podaje na środek pola karnego, a tam już czyha Boniek i uderza pod poprzeczkę. 3:0! Radość Bońka jest… hm, w jego stylu… W jego stylu po tym, czego doświadczył na tym mundialu. Biegnie pod linię środkową i najpierw całuje pięść. Po uściskach kolegów zaczyna wygrażać pięścią do dziennikarzy "na prasówce". Na powtórce telewizyjnej widać wyraźnie, że coś krzyczy w kierunku trybuny prasowej. "Teraz możecie mnie pocałować w dupę!" czy coś takiego. Wręcz rozpiera go energia. Za chwilę biegnie z piłką przy nodze, pokazuje mu się Lato, ale Boniek drybluje z czterech rywali! Strzela z linii szesnastki, a piłka ucieka z rąk Quirogi. I leci do bramki! W ostatniej chwili bramkarz się pozbierał i chwycił piłkę tuż przed linią!
Lato nie zamierza zostać z tyłu. Już sunie prawą stroną z piłką przy nodze. W środku pola dostrzega Bońka. Zagrywa do niego, ale Boniek widzi, że jeszcze swobodniejszy jest Buncol. I przepuszcza piłkę do Andrzeja. Ten przyjmuje i zbliża się do pola karnego, a w to pole karne błyskawicznie wbiega Boniek. Buncol posyła mu piłkę, Boniek zagrywa piętą do Buncola, który kończy akcję, pakując piłkę w prawy górny róg! 4:0! Niesamowite! Niewiarygodne! Prawdziwe! Tak grają Polacy! Grają na miarę spektaklu, który już na zawsze znajdzie się w pamięci kibiców. A wszystko zaczęło się od przejęcia piłki przez Matysika na dwudziestym metrze od własnej bramki! Bobadillo uderza jeszcze w naszą poprzeczkę. Uribe jeszcze strzeli nad naszą poprzeczką po rzucie wolnym. Jednak kolejnego gola zdobywa Polska! Buncol do Laty, a ten dośrodkowuje w pole karne, gdzie wbiega Ciołek. Ten strzela sprytnie — płasko, w kierunku dalszego słupka, trafi a precyzyjnie.
I znowu wszystko zaczęło się od Matysika, który tym razem przechwycił piłkę w okolicach linii środkowej! 5:0! Peruwiańczycy odgryzają się na koniec jedną bramką. La Rosa wymienia piłkę z partnerem przed naszą szesnastką, wpada w pole karne, Żmuda atakuje jak na zwolnionych obrotach, ale peruwiański napastnik jest zdecydowany i uderza silnie pod poprzeczkę - w 83. minucie ostateczna korekta wyniku: 5:1 dla Polski.
23 CZERWCA "PRZEGLĄD SPORTOWY" głosi na okładce: "Nie przysyłajcie czarteru -zostajemy w Hiszpanii", a także: "Kto się tego spodziewał? Polska-Peru 5:1". Jerzy Zmarzlik pisał w felietonie Widziane z kraju: "Nikt nie potrafił odgadnąć wyniku meczu Polska - Peru w konkursie ogłaszanym co dzień przez telewizję. Wytypować 5:1 dla Polski?! Nie…! To przerastało odwagę i wyobraźnię największych nawet optymistów. Nawet w redakcji, kiedy dyskutowaliśmy gorąco przed meczem ostatniej szansy… Nigdy nie było pośród nas tylu realistów i tylu wrogów wiary w cuda. I cud się właśnie wydarzył! Polacy zagrali konsekwentnie, może nie fascynująco, ale z tym właśnie, co nazywamy wzmożoną wiarą i nadzieją. Okazuje się, że Polacy w chwilach wyjątkowo trudnych, gdy wymagana jest w nich wyjątkowa odpowiedzialność i mobilizacja czy sztuka poświęcenia się, potrafią w każdej sytuacji dziejowej, życiowej i sportowej stanąć na wysokości zadania".
Jerzy Lechowski w "Piłce Nożnej" napisał po kilku dniach tekst Odrodzenie. Oto jeden z akapitów: "Triumfował Boniek, który jeszcze w poniedziałek wieczorem powiedział mi w przypływie szczerości: »Z Peru wysoko wygramy i znów będziemy na ustach wszystkich kibiców. Znów będziemy bohaterami«. Być może Boniek użył zbyt wielkich słów, ale trzeba mu przyznać, że do końca zachowywał spokój i przytrzymał nerwy na wodzy. Wierzył w siebie i kolegów!".
- Humory wreszcie nam dopisują - opowiadał później Boniek Wągrodzkiemu. - Gorzej, że zdolnych do gry jest coraz mniej. Najpierw wypadł Piotruś Skrobowski, w meczu z Kamerunem musiał zejść z boiska Andrzej Iwan i nie wróci. Teraz przyszła pora na Jasia Jałochę i Romana Wójcickiego. Wydaje się, że kontuzja Jałochy w meczu z Peru też będzie wymagała kilkunastu dni leczenia. Roman Wójcicki z kolei ma rozbitą rękę - przewrócił się, nieszczęśliwie upadł. Zostało nam więc osiemnastu zdolnych do gry - w tym trzech bramkarzy.
[b]Książkę Romana Kołtonia "Zibi, czyli Boniek" można od 30 czerwca 2020 roku zakupić w księgarniach na terenie całego kraju.
ZOBACZ Smolarek, prosty chłopak, który został legendą
ZOBACZ Szarmach -piłkarz z rysą na pomniku
[/b]