Rok 2008 był dla Juliana Nagelsmanna, aktualnie trenera RB Lipsk, tym, czym dla świata jest rok 2020. Katastrofą. I jak się potem okazało, nowym początkiem. Miał wówczas 21 lat. Najpierw doznał kontuzji kolana, która skończyła jego karierę środkowego obrońcy, a krotko po tym, pod koniec listopada, zmarł jego ojciec Erwin. Sam mówi, że był to przełomowy czas w jego domu. Musiał nagle dorosnąć, nauczyć się podejmować decyzje. 12 lat później wciąż młody Julian Nagelsmann jest uważany za jednego z najlepszych lub przynajmniej najbardziej obiecujących trenerów świata.
Do tego stopnia, że Real Madryt rozmawiał z nim jako potencjalnym następcą Zinedine’a Zidane’a w 2018 roku. Nagelsmann ofertę odrzucił, tłumacząc, że jest młodym trenerem i musi się rozwijać, uczyć. A w Realu Madryt nie ma czasu na naukę. Z jednej strony szalone, z drugiej logiczne. Bo przecież to wciąż bardzo młody szkoleniowiec z niewielkim doświadczeniem.
- Chcę się uczyć, popełniać błędy, wyciągać wnioski. W dużych klubach nikt z tobą nie będzie o tym rozmawiał. Od razu cię zwolnią – mówił. - Nie było oferty kontraktu, ale chcieli się ze mną spotkać. Miałbym dwa tygodnie, żeby się przygotować i nauczyć hiszpańskiego. A mam wiele czasu. Nie muszę zarobić w ciągu najbliższych 5 lat wszystkich pieniędzy. Mam 10, może 20 lat, żeby to zarobić. Jeśli jesteś 50-letnim trenerem, nie możesz powiedzieć "nie" Realowi. Ale ja obecnie mogłem sobie na to pozwolić.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w takiej roli kolegi Roberta Lewandowskiego z Bayernu jeszcze nie widziałeś. Poszło mu świetnie
Szaleństwo czy wizja
Gdy w lutym 2016 roku ogłoszono, że zaledwie 28-letni młody mężczyzna zostanie pierwszym trenerem zespołu TSG 1899 Hoffenheim, świat przyglądał się temu z zaciekawieniem. Czy to szaleństwo milionera Dietmara Hoppa, czy jednak niemieckie narzucanie trendów? Bo przecież przez ostatnie 20 lat Niemcy pokazali się światu futbolu jako naród rewolucjonistów. I teraz to Nagelsmann miał obwieścić światu, że oto nadchodzi klasa menedżerów sportu, doskonale przygotowanych piłkarskich umysłów młodego pokolenia. Nie był przypadkowy. Do fachu przyuczał się jeszcze w Augsburgu, podglądając samego Thomasa Tuchela. Ten drugi był trenerem klubowych rezerw i zaproponował młodemu Nagelsmannowi posadę skauta. Dziś obaj są w zupełnie innym miejscu. Tuchel od środy jest już w półfinale Ligi Mistrzów, gdzie czeka na swoje odkrycie. Jeśli RB Lipsk Nagelsmana wygra z Atletico Madryt, panowie spotkają się w starciu o finał.
Ale wróćmy do początków. Po Augsburgu był TSV 1860 Monachium i w końcu Hoffenheim, gdzie prowadził – najpierw w roli asystenta, a potem jako pierwszy trener, drużyny młodzieżowe. Od tamtej pory oko miał na niego Ralf Rangnick, który określi go mianem największego niemieckiego talentu szkoleniowego. Gdy Rangnick został szefem całego pionu piłkarskiego koncernu Red Bulla, było oczywiste, że będzie chciał zapolować na młodego szkoleniowca. Ale do tego jeszcze daleka droga.
Tak naprawdę Nagelsmann miał przejąć klub z Sinsheim pół roku później, ale problemy zdrowotne Huuba Stevensa nie pozwoliły holenderskiemu szkoleniowcowi na dalszą pracę. Nagelsmanna wrzucono na głęboką wodę, od razu w pobliżu śmiertelnego wiru. I stał się cud. Okazało się, że młody nie tylko pływa, ale robi to fantastycznie. Jego drużyna wygrała 7 z 14 pozostałych spotkań, uniknęła spadku, a w kolejnym sezonie poszła za ciosem i zajęła 4. miejsce. Hoffenheim awansował do europejskich pucharów. Nie udało się do Ligi Mistrzów, bo na drodze w kwalifikacjach stanął mu rodak, Juergen Klopp i jego Liverpool, późniejszy finalista.
Zdesperowany Lipsk
W 2019 roku w końcu Rangnick dopiął swego. Nagelsman w wywiadzie dla dziennika "The Independent" mówił, że przedstawiciele klubu z Lipska byli zdesperowani, żeby go "dostać". - Wiele klubów dzwoniło i sondowało, mówili, że może chcieliby, żebym został u nich trenerem. Ale u Rangnicka nie było słowa "może" – wspominał. Wydzwaniał do młodego szkoleniowca przez rok. Rozmawiali o tym, jak wyobrażają sobie pracę. Aż w końcu któregoś dnia wysłał mu ofertę kontraktu. 20 godzin później młody trener podpisał umowę, która miała zacząć obowiązywać rok później, od początku sezonu 2019-20.
- Ciekawe, że 10 minut po tym jak podpisałem umowę, nagle zaczęło chcieć mnie pełno klubów. To jak w dyskotece. Idziesz sam i nie znajdziesz dziewczyny, ale jak przyjdziesz z dziewczyną, to nagle wiele się na ciebie ogląda – opowiadał w rozmowie z angielskimi dziennikarzami.
W ćwierćfinale zmierzy się z Diego Simeone, który podobnie jak on sam, został uznany za wybitny umysł młodego pokolenia, tyle, ze kilka lat wstecz. Oczywiście droga Simeone była inna, bo przychodził do Atletico jako były wybitny piłkarz tego klubu. Ważne, że w ciągu kilku lat z przyzwoitego klubu zrobił czołowy zespół w Europie. RB Lipsk jest bardziej korporacją niż klubem w tradycyjnym stylu, a Nagelsmann jest ważną częścią większego planu. Ma zdetronizować w Niemczech Bayern, co na razie wydaje się nieosiągalne, ale też zawojować Europę. I to wcale nie jest tak odległe. Klub ze wschodnich Niemiec roku po roku jest wyżej. W poprzednim sezonie był w fazie grupowej Ligi Europy, w tym jest już w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, przy czym mecze w 1/8 finału, gdzie drużyna Nagelsmana bez większych problemów pokonała Tottenham Hotspur (1:0, 3:0), pokazują, że ten zespół wciąż nie zna granic swoich możliwości.
Prosta piłka
Sam Nagelsman nazywany był od pierwszych chwil Mini-Mourinho. Wymyślił to Tim Wiese, były bramkarz Werderu i Hoffenheim. Sam Nagelsmann śmieje się, ze choć ma zupełnie inne podejście do piłki, to porównanie raczej jest dla niego powodem do dumy.
Młody Niemiec lubi oglądać piłkę proponowaną przez Pepa Guardiolę i Juergena Kloppa. Miał z nimi zresztą regularny kontakt, sporo podpytywał. Sam gra bardzo ofensywnie. Jeśli porównamy Lipsk z dwóch ostatnich sezonów ligowych, to co prawda zarówno w 2018-19 i jak i w 2019-20 klub zajął 3. miejsce w Bundeslidze i zdobył tyle samo punktów, ale po przejściu Nagelsmanna zdobył 18 bramek więcej i ma korzystniejszy bilans bramkowy.
Zresztą jego Lipsk stara się utrzymywać długo przy piłce, ale też korzystać z okazji i szybko wychodzić do ataku szybkim prostopadłym podaniem. Jeśli przy piłce jest przeciwnik, jego zawodnicy stosują agresywny pressing i starają się nie dać rozegrać. Może to uproszczona analiza, ale faktycznie gra Lipska jest dość prosta. Jeśli prześledzić statystyki RB Lipsk, to większość strzałów rywali pada z dalszych odległości. Defensywa klubu nie jest aż tak skuteczna jak rok wcześniej - co na pewno wiąże się z bardziej ofensywnym stylem – ale wciąż jest jedną z najlepszych w lidze. Tylko Bayern tracił mniej bramek.
Rozmawiając o pracy szkoleniowca podziwiamy jego drużyny, ale sam Nagelsman w rozmowie z "Daily Mail" podkreślał, że praca trenera to tylko 30 procent taktyki i 70 procent kontaktu z zawodnikami.
I choć wiele osób sądziło początkowo, że będzie miał problem z budowaniem autorytetu wśród zawodników będących w jego wieku lub nieznacznie młodszymi, on sam mówi, że wiek był od początku jego atutem.
- Mówisz tym samym językiem co zawodnicy, znasz Instagrama, Facebooka. Wiesz z czego piłkarze się śmieją. Zawodnicy mają poczucie, że są z fajnym, zabawnym gościem. Mogę przy nich żartować po swojemu – mówi Nagelsmann. Sam wciąż pozostaje młody. Jeździ na deskorolce, w zimie na snowboardzie, nartach, rowerze po ostrych górskich terenach, lata na paralotni. Gdy wielu młodych trenerów marzy o wielkiej karierze szkoleniowej, on chciałby zostać górskim przewodnikiem. W myśl zasady: "A może by tak rzucić wszystko i wyjechać... w Alpy?". Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I Nagelsmann wcale nie żartuje. – Jeśli będę spełniony za 10-12 lat, może będę chciał spędzić resztę życia w Alpach. To by było idealne – mówi angielskim dziennikarzom.
ZOBACZ Fantastyczny finisz PSG. Drużyna Tuchela zagra w półfinale LM