Liga Narodów. Bośnia i Hercegowina - Polska. Łukasz Fabiański czy Wojciech Szczęsny: niekończąca się historia

Getty Images / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny
Getty Images / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny

Ostatnie 10 lat w polskiej bramce to, z małą przerwą za kadencji Waldemara Fornalika, rywalizacja tej dwójki o miejsce w bramce kadry narodowej. Selekcjonerzy widzieli wyżej Wojtka Szczęsnego, ale to Łukasz Fabiański zwykle wychodził na swoje.

Trudno powiedzieć, który z nich jest lepszy. Oczywiście każdy kolejny selekcjoner reprezentacji Polski uważa, że Wojciech Szczęsny ma większy potencjał. W kadrze Łukasz Fabiański wielokrotnie musiał przełykać gorzką pigułkę, ale na końcu okazywało się, że wychodziło na jego.

W czerwcu 2010 roku miałem okazję porozmawiać z Arsenem Wengerem. Było nas tam kilku dziennikarzy z różnych krajów podzielonych na stoliki. Prowadzący spotkanie prosił, a właściwie kategorycznie zażądał, żeby nie pytać o zawodników ze swoich krajów ani z Arsenalu. Było to w RPA i wywiad miał dotyczyć mundialu. Nasz czas zbliżał się do końca i po prostu nie było takiej siły, która mogła zatrzymać pytanie o Łukasza Fabiańskiego. Prowadzący spojrzał groźnie, ale Wenger niezrażony odpowiedział. 25-letni wówczas bramkarz dopiero walczył o skład, a właściwie terminował u boku Jensa Lehmanna. Wenger zaznaczył, że Fabiański to ogromny talent, który może wiele zdziałać w świecie futbolu. Francuz wstał i już miał odejść, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę, odwrócił i rzucił: "Ale mam jeszcze jednego Polaka w składzie. Szczezni. Nieprawdopodobny talent, nieprawdopodobny".

Rywalizacja Fabiańskiego ze Szczęsnym jest jednym z najważniejszych tematów polskiej dyskusji piłkarskiej ostatniej dekady. Fabiańskiego do kadry wprowadził Paweł Janas, który przy pamiętnych i haniebnych powołaniach na mundial w 2006 roku na antenie Polsatu przeskoczył dwie litery alfabetu i zamiast "Dudek" przeczytał "Fabiański" (choć sygnalizował tę możliwość już wcześniej, dając bramkarzowi szansę debiutu). Szczęsnemu dał szansę Franciszek Smuda, w listopadzie 2009 roku w Bydgoszczy podczas meczu z Kanadą. 19-latek zmienił wówczas Tomka Kuszczaka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewandowski o twarzy dziecka. Film podbija sieć

Niesamowita odporność psychiczna

Niespełna rok później, w październiku 2010, Artur Boruc został skreślony przez Smudę po niesławnej wyprawie do Stanów Zjednoczonych (picie wina na pokładzie samolotu) i tak rozpoczęła się dekada walki o bramkę na linii Szczęsny - Fabiański. Z przerwą na powrót Boruca, którego przywrócił na jakiś czas do łask Waldemar Fornalik.

- To, co łączy tych dwóch bramkarzy, to niesamowita odporność. Nieraz miewali słabsze momenty i zawsze wracali silniejsi. Nie tyle się podnosili, co faktycznie byli mocniejsi niż przed błędem. Stres jest zawsze, ale pytanie jak sobie z nim radzisz? Oni są mentalnie przygotowani na najwyższym światowym poziomie - opowiada Andrzej Dawidziuk, który przez kilkanaście lat pracował z zawodnikami w kadrach młodzieżowych.

Oczywiście inna jest ścieżka obu. Szczęsny zawsze był ukochanym synem trenerów, pomazańcem bożym, Fabiański musiał o swoje walczyć. Przecież zanim trafił do szkółki w Szamotułach, był odrzucony przez kilka klubów. Miał 13-14 lat i nie był chłopcem, po którym było widać jakiś wybitny talent. Miał jednak zdolności ruchowe. I charakter.

- To są zawodnicy, którzy "dają się trenować". A to jest kluczowe. Czy masz charakter, ambicję, chcesz zostać bramkarzem, idziesz na trening w deszcz, śnieg i ćwiczysz z uśmiechem. A więc ta pasja, czy ona jest? Oni dwaj to mieli – mówi.

Miewali różne momenty. W 2012 roku większe szanse gry miał Fabiański. Ale wykluczyła go kontuzja barku.

Uraz spowodował... Szczęsny. - Rozgrzewałem go przed meczem z Manchesterem City i bardzo mocno strzeliłem. Pięknie obronił, ale przy okazji zrobił sobie "kuku". Nie zrobiłem tego specjalnie, wykonywałem swoją robotę. Głupio się z tym czuję. Nawet powiedziałem mu, że lepiej by było, gdyby tamtego strzału nie łapał - opowiadał Szczęsny.

Na EURO 2012 zagrał więc młodszy z nich, ale popełnił błąd, po którym musiał ratować się faulem w polu karnym. Czerwona kartka wykluczyła go z dalszych gier. Bohaterem został Przemysław Tytoń. Ale on, przywiązany do linii bramkowej, na dłuższą metę nie mógł walczyć z tą dwójką. Potem rywalizowali w eliminacjach EURO 2016. Zaczął Szczęsny, ale wypadł z powodu kontuzji. Na jego miejsce wskoczył Fabiański i do końca eliminacji był pewnym punktem. A jednak na turniej Adam Nawałka wybrał Szczęsnego.

Tyle że w meczu z Irlandią Północną młodszy z bramkarzy znowu był "elektryczny". Popełnił dwa dość istotne błędy (niecelne wybicie pod nogi rywala oraz skok na Łukasza Piszczka), oba na szczęście bez konsekwencji bramkowych. A jednak boisko opuścił z urazem i wskoczył za niego Fabiański, który był jednym z bohaterów turnieju.

W końcu w eliminacjach do mundialu w Rosji więcej grał Fabiański, ale to Szczęsny wstąpił w meczu z Senegalem. I może lepiej, gdyby nie wystąpił. Był współautorem pierwszej bramki dla rywali. Szczęsny podczas mistrzostw puścił 5 bramek, obronił jeden strzał. Fabiański zagrał w jednym meczu. Jedynym, które zakończyliśmy z czystym kontem.

Turniejowe przygody jednego i drugiego wskazują na Fabiańskiego jako tego lepszego, a jednak wciąż kolejni selekcjonerzy widzą u Szczęsnego ten magiczny dotyk, element szaleństwa, którego nie ma u "Fabiana".

Wielki talent i elegancja

Warsztatowo są innego typu zawodnikami. - Wojtek fantastycznie reaguje na wydarzenia boiskowe, Łukasz z kolei jest bardzo elegancki, jakby wypracowany w każdym szczególe, broni pięknie. Obaj są świetni motorycznie, ale też taktycznie, w kwestii ustawiania się i gry z zawodnikami z pola są fantastyczni - zaznacza Dawidziuk.

Ci, którzy pracowali z jednym i drugim bramkarzem, niechętnie wskazują swojego faworyta. Krzysztof Dowhań, który pracował z oboma w Legii: - Wielkim atutem Wojtka była umiejętność uczenia się, przyswajania informacji. Jak w szkole, jedno dziecko uczy się lepiej, drugie gorzej. Jak robiłem zajęcia z bramkarzami i dodawałem nowy element techniczny, to niektórzy potrzebowali powtórzyć coś 10 razy, a on łapał od razu. To się albo ma, albo nie. Jeśli nie, to możesz dojść do wysokiego poziomu, ale żeby osiągnąć poziom międzynarodowy, musisz mieć talent. Jeśli chodzi o Łukasza, to oprócz tego, że jest skuteczny, robi to w pięknym stylu. Gdyby występował w jeździe figurowej na lodzie, dostawałby same szóstki. Ma fantastyczną koordynację ruchową, swobodę, zawsze jest przygotowany. Robi to wszystko z taką łatwością. Tak jak Eric Clapton gra na gitarze. Siada i pięknie gra, podczas gdy inni się męczą.

Dowhań pytany o bramkarzy miał poważny problem z odpowiedzią, ale ostatecznie przyznał, że bardziej kibicuje Fabiańskiemu. Dawidziuk wolałby nie odpowiadać.

Pewne jest, że na światowym rynku to Szczęsny ceniony jest wyżej. Fabiański był oczywiście w Arsenalu, ale jego późniejsze kluby, jak Swansea czy West Ham, nie robią takiego wrażenia jak Juventus. - To prawda, ale na to składa się wiele zmiennych, choćby moment w czasie. Jestem przekonany, że Łukasz dałby sobie radę w topowym klubie - uważa Dawidziuk.

W meczu z Holandią w bramce stanął Wojciech Szczęsny, w meczu z Bośnią i Hercegowiną będzie to Łukasz Fabiański. A dalej? Trudno wskazać jednego faworyta, ale wygląda na to, że ich rywalizacja będzie trwałą jeszcze wiele lat. Obaj mają szczęście, bo ich nakręca, ale też pecha. Bo przecież gdyby był tylko jeden, już zbliżałby się do 100 występów w kadrze.

ZOBACZ Maciej Szczęsny: Wojtek lepszy z każdym rokiem
ZOBACZ Krzysztof Dowhań o polskich bramkarzach

Źródło artykułu: