Temperamentni szkoleniowcy przykuwają uwagę obserwatorów, ale często też budzą szacunek, pod warunkiem oczywiście, że to, co wykrzykują, nie ogranicza się do wyładowania wewnętrznych frustracji. Nie trzeba daleko szukać, by takich trenerów wskazać. Najlepszymi przykładami są m.in. Franciszek Smuda czy Orest Leńczyk, których najtrafniej byłoby porównać do aktywnych wulkanów, które to raz po raz zioną swoją lawą.
Obaj jednak dla polskiej piłki zrobili sporo, czego nie można powiedzieć (jeszcze) o Jacku Grembockim, o którym po raz pierwszy usłyszano dopiero w minionym sezonie. Zakończył rozgrywki na wysokim czwartym miejscu z warszawską Polonią, ale nie zapominajmy, że odziedziczył schedę po utalentowanym Jacku Zielińskim, który dzięki swojej sumiennej pracy trafił do najlepiej zorganizowanego polskiego klubu, jakim bez wątpienia jest poznański Lech. W między czasie epizod na ławce trenerskiej Polonii zaliczył jeszcze Bogusław Kaczmarek, ale zbyt wiele do drużyny nie wniósł.
Praca Grembockiego do najłatwiejszych nie należy, gdyż ma on nad sobą jeszcze większego furiata, niż jest on sam, właściciela klubu Józefa Wojciechowskiego, do którego już nawet paru piłkarzy straciło cierpliwość. To jednak nie usprawiedliwia postawy szkoleniowca Czarnych Koszul. Podstawowych zasad savoir vivru człowiek uczy się już w szkole podstawowej, ale w niedzielę, 2 sierpnia, ciężko było u trenera Grembockiego tych elementarnych zasad kultury się dopatrzeć.
Na pomeczowej konferencji przy mikrofonie usiadło obok siebie dwóch już na pierwszy rzut oka różnych ludzi. Szkoleniowiec kielczan, Marek Motyka, był największym wygranym tego wieczoru, ale ze swoim zwycięstwem się nie obnosił. Trener Grembocki z kolei sprawiał wrażenie osoby, którą przed chwilą zalała krew, i najlepiej byłoby się na kimś zemścić - najlepiej na dziennikarzach. Na pytanie, co zamierza zrobić z problemem, że jego zespół przegrał tak wysoko, odpowiedział ironicznie: "popełnię samobójstwo".
Wysoka porażka, choć trochę jednak nieszczęśliwa (napastnicy Polonii ostrzeliwali bramkę Korony, ale piłka jak na złość nie chciała wpaść do siatki), mocno zabolała nie tylko szkoleniowca warszawian, ale i samych działaczy, z właścicielem Wojciechowskim na czele. Trudno się zresztą temu dziwić. Zespół z Konwiktorskiej od początku eliminacji do LE spisuje się kiepsko (wielkiej piłki nie pokazał ani z Czarnogórcami, ani z kelnerami z 30-tysięcznego San Marino, potem poległ z trochę lepszymi Holendrami), a klęska w Kielcach jest uwieńczeniem słabej formy drużyny.
Optymizmem nie napawa fakt, że Grembocki w odróżnieniu od na przykład Macieja Skorży nie ma na tyle odwagi, by część odpowiedzialności za słabsze wyniki wziąć na siebie. - Nie dziwię się, że Wojciechowski wyszedł po czwartej bramce straconej w meczu z Koroną. Sam wyszedłbym po drugiej. Ale trenera na jego miejscu bym nie zwolnił - mówił na konferencji szkoleniowiec, do złudzenia przypominając galaretę świeżo wyciągniętą z lodówki.
Zasadniczym pytaniem jest to, co stołeczny zespół jest w stanie osiągnąć pod wodzą trenera Grembockiego. Czy aby nie dno?