Właśnie zakończył swój drugi sezon w Major League Soccer, gdyż Chicago Fire nie zakwalifikowali się do play-offów. Polak miał bardzo udaną końcówkę rozgrywek, co na pewno napawa optymizmem w kontekście walki o miejsce w kadrze na Euro. Koronawirus skomplikował jego sytuację w reprezentacji Polski, ale Przemysław Frankowski liczy na to, że selekcjoner nie skreśli jego nazwiska przy wyborze zespołu na ten turniej.
Marcin Harasimowicz, "Piłka Nożna": To był chyba najdziwniejszy sezon w twojej karierze?
Przemysław Frankowski, piłkarz Chicago Fire, reprezentant Polski: Na pewno, ale nie tylko dla mnie, dla wszystkich.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wiało jak diabli. Tak padł kuriozalny gol!
Zakończyłeś go jednak pozytywnie, bo zdobywając dwie bramki w ostatnim meczu Chicago Fire z NYFC.
Po powrocie do zespołu po przerwie spowodowanej kontuzją moja forma była rzeczywiście niezła. Może nie świetna, ale na pewno lepsza niż wcześniej, więc w pewnym sensie trochę szkoda, że sezon się skończył, bo zacząłem grać na swoim, normalnym poziomie. Żałuję, że nie zrobiłem tego trochę wcześniej - może wtedy moje bramki i asysty pomogłyby Fire w awansie do play-offów. A tak mieliśmy szansę do ostatniego meczu, ale ostatecznie się nie udało.
Wspomniałeś o kontuzji, co się dokładnie stało?
W meczu z Columbus Crew wszedłem na boisko w 65. minucie. W pewnym momencie wykonałem sprint i poczułem ból w okolicach przywodziciela. Niestety, nie mieliśmy już zmian, więc musiałem dograć to spotkanie do końca, co tylko pogorszyło sytuację. Na trzy tygodnie znalazłem się poza klubową kadrą i przechodziłem rehabilitację. Dopiero po tym okresie zostałem z powrotem dołączony do drużyny.
Czy uraz był pokłosiem chaotycznego sezonu, czyli długich przerw w grze?
Na pewno tak. Każdy zawodnik zdaje sobie sprawę, że to nie są normalne okoliczności i trzeba na siebie uważać nawet bardziej niż zwykle. To był taki dzwonek ostrzegawczy, aby się nie rozluźniać tylko dbać o formę każdego dnia - niezależnie od tego, czy gramy, czy nie. Takie czasy. Trzeba mieć jeszcze większą wewnętrzną dyscyplinę.
Jesienią zostałeś powołany na mecze reprezentacji Polski, ale nie mogłeś przylecieć. Jak odebrałeś wtedy decyzję klubu?
Byłem bardzo niezadowolony, bo chciałem polecieć. Dyrektor sportowy Chicago Fire wezwał mnie do gabinetu i oznajmił, że wyjazd na zgrupowanie reprezentacji nie wchodzi w grę. Nie ukrywam, że wyraziłem dosadnie swoje zdanie i pokłóciliśmy się. Później oczywiście zrozumiałem, że to nie tylko ja, ale wszyscy zawodnicy są w takiej sytuacji. Na pewno był to ciężki moment, bo na reprezentacji bardzo mi zależy, a tutaj nic nie mogłem zrobić. Taką decyzję podjęła jednak liga - nikt nie mógł polecieć do Europy.
Obawiasz się, że to może przeszkodzić ci w wyjeździe na Euro 2020?
Mam nadzieję, że nie. Oczywiście ciężko coś planować w tych czasach, ale liczę, że okoliczności się zmienią. Na pewno chcę być brany pod uwagę przy wyborze kadry na Euro. Będę walczyć o miejsce w składzie. Myślę, że latem przyszłego roku nie powinno być problemu.
Teraz lecisz do Polski...
Tak, od stycznia nie było mnie w kraju, więc bardzo się cieszę. Wreszcie!
Rozmawiałeś z Jerzym Brzęczkiem?
Tak, rozmawiałem z selekcjonerem kilkakrotnie. On rozumie, że to nie jest moja wina. Przecież nie tylko ja byłem powołany, a nie mogłem przylecieć, ale także Adam Buksa. Jestem w stałym kontakcie z trenerem.
Co dalej?
Nie wiem, nie jestem wróżką... Przez najbliższe dwa tygodnie będę odpoczywał, a później wrócę do treningów biegowych oraz siłowych. Znów dostałem rozpiskę i będę się do niej stosował. Nie wiadomo jeszcze kiedy rozpocznie się nowy sezon, ale według pierwszej opcji - mamy stawić się na zgrupowaniu w połowie stycznia i tego się na razie trzymam.
Co robiłeś w trakcie długiej kwarantanny, gdy sezon był zawieszony od połowy marca do początku lipca?
Trenowałem. Miałem rozpiski z klubu i się do nich dostosowywałem. To były dość ciężkie zajęcia, chociaż robione nietypowo, bo w domu. Przy okazji mogłem spędzić więcej czasu z rodziną. Na początku trochę się dłużyło, dni mijały powoli, ale później szybko zleciało. Aż trudno mi uwierzyć, że to koniec sezonu!
Jak wspominasz letni turniej w "bańce" w Orlando?
Fajne doświadczenie, niestety, dla nas bez happy endu, bo odpadliśmy już po fazie grupowej. Szkoda, bo po prawie czterech miesiącach siedzenia w domu chciałem trochę dłużej pograć w piłkę... Sama organizacja imprezy była na najwyższym poziomie. Trzeba było coś wymyślić i MLS stanęła tutaj na wysokości zadania. Fajnie było polecieć na Florydę i pobiegać po boisku, a nie w kółko jeździć na rowerku stacjonarnym w mieszkaniu w Chicago.
Była okazja do spotkań z rodakami?
Tak, oczywiście - kawka była codziennie rano w polskim towarzystwie. Wszyscy mieliśmy maski i siedzieliśmy w bezpiecznym dystansie od siebie, ale rzeczywiście mogliśmy spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie. Każdy opowiadał, jakie ma wrażenia z życia w Ameryce i gry w swoim klubie. Później spotkałem się z Przemkiem Tytoniem, gdy graliśmy przeciwko Cincinnati. Z kolei po meczu z New England wymieniliśmy się z Adamem Buksą koszulkami.
Jak oceniasz ten sezon od strony piłkarskiej?
Nie jestem zadowolony, bo nie zakwalifikowaliśmy się do play-offów i odpadliśmy z rywalizacji. Chciałem zagrać w pierwszej rundzie, bo to jest tylko jeden mecz i wszystko się może zdarzyć. Można sprawić niespodziankę, a później nabrać rozpędu. Stało się jednak inaczej. W ostatnim meczu mieliśmy wszystko w swoich rękach, lecz nie daliśmy rady. Strzeliłem dwa gole, ale zabrakło nam jeszcze jednego do awansu.
Trener Raphael Wicky ustabilizował twoją rolę i pozycję w zespole. U Veljko Paunovicia w poprzednim sezonie grałeś praktycznie co mecz na innej pozycji.
Rzeczywiście, w poprzednim sezonie wychodziłem w składzie jako prawy obrońca, środkowy pomocnik, a także lewoskrzydłowy i prawoskrzydłowy. W ten sposób niejako pokazałem, że jestem wszechstronnym piłkarzem i mogę być brany pod uwagę na różnych pozycjach, ale trochę tej stabilizacji brakowało. Rafa widzi mnie wyłącznie na prawej stronie i tego się trzymamy.
Pozytywnym akcentem w zespole Fire była na pewno gra reprezentanta Słowenii Roberta Bericia, który strzelił dwanaście goli w 23 meczach. Momentami było widać, że dobrze się rozumiecie na boisku.
Tak, Berić na pewno dużo wniósł do naszej drużyny - jakości, pewności siebie, a co najważniejsze: zdobywał bramki. Można mu rzucić piłkę na środek pola karnego, a on już wie, co z nią zrobić. Bardzo inteligentny, klasowy zawodnik.
Najdziwniejsze przeżycie z ostatniego sezonu?
Dziwnych przeżyć nie brakowało. Pamiętam, jak polecieliśmy do Minnesoty, już wsiadaliśmy do autokaru i mieliśmy jechać na stadion, gdy dwie godziny przed meczem okazało się, że jeden z rywali miał pozytywny test na koronawirusa. Spotkanie zostało odwołane, a my zamiast na stadion pojechaliśmy na lotnisko, a następnie z powrotem do Chicago, gdzie musieliśmy się przygotować na kolejnego przeciwnika. No i taki to był sezon.
Ciężko się grało bez kibiców?
Bardzo. Piłka nożna jest dla kibiców i bez nich traci bardzo wiele. Nie ukrywam, że zwłaszcza mecze na własnym, pustym obiekcie były szczególnie trudne. Na niektórych stadionach wpuszczano 10-20 procent publiczności i to już robiło gigantyczną różnicę. Świadomość, że nie grasz wyłącznie dla siebie, ale są ludzie, którzy cię oglądają z trybun, na pewno pomagała. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie wszystko - prędzej lub później - wróci do normy.