Sebastian Boenisch grał w bardzo dobrych niemieckich klubach, zaliczył też 14 meczów w reprezentacji Polski, ale karierę mocno zahamowały mu kontuzje.
Jak przyznał teraz w wywiadzie dla WP SportoweFakty, miał oferty z wielkich drużyn, ale urazy nie pozwalały mu ostatecznie z nich skorzystać. Boenisch cieszy się z wielkich sukcesów Roberta Lewandowskiego, ale przyznaje, że gra w polskiej kadrze nie była czymś łatwym, bo był w gronie tak zwanych "farbowanych lisów", nie przez wszystkich akceptowanych. Boenisch zapewnia jednak, że swojego wyboru nie żałuje, a udziału w EURO 2012 nikt mu nie zabierze.
Dziś były kadrowicz mieszka pod Wiedniem, zajmuje się synami, chce przeczekać pandemię, a potem, na spokojnie, zastanowić się co dalej.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Co słychać u Sebastiana Boenischa? Zakończyłeś już karierę?
Sebastian Boenisch, 14-krotny reprezentant Polski, gracz Schalke 04 Gelsenkirchen, Werderu Brema, Bayeru 04 Leverkusen: Tego nie jestem jeszcze na sto procent pewien, pandemia zmieniła, a raczej utrudniła wszystko. Mamy teraz w Austrii, gdzie mieszkam, trzeci lockdown, 90 proc. czasu spędzam więc w domu. Po pierwszej fali trzecioligowy klub, w którym grałem, musiał skasować nasze kontrakty, bo nie wiadomo było, co dalej będzie. Przez ostatnie miesiące nie miałem więc okazji do gry i nie wiem, czy się jeszcze taka nadarzy. W lutym skończę 34 lata, więc na pewno mam już dalej do końca niż bliżej. A może ten koniec już nastąpił? To też możliwe.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewandowski ma groźnego rywala. Popis piłkarza Bayernu
Mieszkasz w Austrii, niedaleko Wiednia. Jakie masz plany? Finansowo jesteś zabezpieczony czy nie do końca? Bo wiadomo, że różnie to w piłkarskim świecie bywa.
Na szczęście jestem zabezpieczony, mam spokój pod tym względem. W trakcie kariery kupiłem wiele mieszkań, mogę nimi teraz zarządzać, wynajmować je, co daje mi poczucie finansowego bezpieczeństwa. Oczywiście, jak to młody chłopak, gdy miałem 17, 18, 19 lat, to dużo zarabiałem, ale i dużo wydawałem. Potem zmieniłem jednak podejście, dojrzałem i zacząłem lokować oszczędności w pewne inwestycje. Mam też bardzo mądrego ojca, który kiedyś mi powiedział: "jeśli choć raz cię zobaczę w kasynie, to cię zabiję!" Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci. Również dzięki radom mądrego taty jestem w tym miejscu, w którym jestem.
W Polsce jesteś kojarzony jako jeden z tak zwanych "farbowanych lisów". Jak wspominasz grę dla Biało-Czerwonych?
Ja zawsze mówię to, co myślę, nie gryzę się w język. A zatem moja odpowiedź jest taka: przez 75 proc. czasu gry dla Polski czułem się źle! Niekomfortowo. Zawsze jeździłem, i mówię to z ręką na sercu, bardzo chętnie na kadrę, nawet gdy byłem kontuzjowany. Ale zawsze też miałem z tyłu głowy, że jak coś nie pójdzie, jak przegramy, to winny będzie "ten z Niemiec". Nie ukrywajmy, taka była otoczka, takie było nastawienie również wielu mediów, wielu dziennikarzy. Ja, Adam Matuszczyk, Eugen Polanski, Ludovic Obraniak - zawsze byliśmy pierwsi, żeby nas wskazać jako winowajców. Mnie zarzucano, że zamieniłem Niemcy na Polskę, bo nie miałem zaproszenia do niemieckiej kadry. Otóż miałem. Wybrałem jednak Polskę i...
I teraz żałujesz?
No właśnie nie! Ta atmosfera wokół nas była kiepska, ale gra dla reprezentacji była dla mnie honorem. Nigdy nie zapomnę debiutu, nie zapomnę mojego występu na EURO. OK, na turnieju zagrałem słabo, jako zespół zagraliśmy słabo, ale udziału w historycznej imprezie nikt mi nie odbierze. I nikt też nie może mi zarzucić, że mi nie zależało. Czasem, gdy nie byłem powoływany, kupowałem za własne pieniądze bilety lotnicze i przylatywałem z tatą dopingować kolegów. Czy tak robiłby ktoś, komu nie zależy na zespole?! No nie sądzę. Na boisku też zawsze dawałem z siebie dla kadry sto procent. Nie zawsze wychodziło, ale nigdy nie odpuszczałem.
A jakie miałeś relacje z kolegami z zespołu? Ludo Obraniak opowiadał mi, że z niektórymi dobre, ale z niektórymi bardzo złe…
Wewnątrz zespołu nie mogę narzekać. Wiadomo, że jako grupa "niemiecka" trzymaliśmy się z niektórymi chłopakami razem, ale z innymi graczami nie miałem żadnego problemu. Jak to w drużynie: z niektórymi jesteś skumplowany, a inni to po prostu koledzy z zespołu. Mówiąc o tym, że przez 75 proc. czasu czułem się źle, miałem na myśli nie kolegów czy trenera, a otoczkę wokół tak zwanych "farbowanych lisów".
Patrząc na pozytywne strony: na przykład Franciszek Smuda.
Oj tak! To on mi dał szansę gry dla Polski, zawsze we mnie wierzył. Choćby nie wiem co, nigdy nie powiem na niego ani jednego złego słowa. Ani jednego.
Skoro jesteśmy przy trenerach. Którzy mieli największy wpływ na ciebie?
Thomas Schaaf, wspaniały trener i wspaniały człowiek. Muszę również wspomnieć Norberta Elgerta, być może najlepszego trenera młodzieży, jakiego można sobie wyobrazić. On wychował w Schalke wielu wspaniałych piłkarzy, którzy nie tylko zagrali w pierwszym zespole, ale i w reprezentacji. W Leverkusen spotkałem też Saschę Lewandowskiego. Bardzo dobry trener. Ale mówię w tym przypadku wyłącznie o umiejętnościach trenerskich, bo to, co się potem stało to jakaś niebywała historia... Nawet nie chcę o niej mówić... Natomiast za czasów Saschy w Leverkusen pracował też Peter Hyballa. On jest teraz w Wiśle Kraków, prawda?
Prawda. A skoro z nim pracowałeś, to jak go oceniasz?
Bardzo, bardzo wysoko. Zarówno z taktycznego punktu widzenia, jak i przygotowania mentalnego. To doskonały motywator. Uwielbiam takich gości. Futbol to emocje, a Hyballa doskonale je wyraża. Uważam, że Wisła podjęła bardzo dobrą decyzję i że Peter odniesie w Polsce sukces. I tak sobie teraz pomyślałem, że skoro zamierzam zostać przy piłce, może w roli trenera, to można by zacząć od roli asystenta Hyballi w Wiśle (śmiech). Natomiast, jak powiedziałem, Peter to bardzo emocjonalny człowiek, takich mi w obecnej piłce brakuje. Nie mogę na przykład oglądać tych wywiadów po meczach Bundesligi.
Dlaczego?
Bo nie mogę zrozumieć, dlaczego piłkarz nie może powiedzieć wprost: zagraliśmy gówniany mecz. Ciągle jest bla bla bla, że musimy się skoncentrować na kolejnym spotkaniu i tak dalej. Jak mówiłem, dla mnie piłka to emocje. I dlaczego po meczu piłkarz nie może się wypowiedzieć emocjonalnie? Takie to wszystko teraz poprawne, wygładzone. Nie lubię tego. Weźmy takiego Tomasza Hajtę, który często mnie krytykował. OK, miał prawo, żyjemy w wolnym świecie. Ale to był gracz z charakterem! Myślisz, że dziś taki piłkarz jak Hajto znalazłby ze swoim ostrym językiem miejsce w Bundeslidze? Nie sądzę! W ogóle to się wszystko zmienia. Pamiętam z Schalke Tomasza Wałdocha czy Mladena Krstajicia. Co to byli za twardzi goście. Obecni piłkarze, gdyby trenowali z nimi, to przez dwie godziny płakaliby w domu, bo kości by trzeszczały. Teraz ten świat, również piłkarski, jest jakiś inny. Musisz zamknąć buzię, nawet gdy jesteś niezadowolony... Nie mój styl.
Przez całą karierę prześladowały cię kontuzje. Gdyby nie one...
Najłatwiej powiedzieć, że zrobiłbym o wiele większą karierę. Ale taka jest prawda! Miałem cztery operacje kolana, a zawsze wracałem. Tymczasem znam piłkarzy, którzy nawet po jednej się nie podnieśli, nie wrócili. Wiem, co potrafiłem jako młody gracz, jeszcze przed tymi urazami. Byłem pewny, bardzo pewny swoich umiejętności. Uwierz mi, na różnych etapach mojej kariery miałem propozycje z największych klubów: z Bayernu Monachium, Manchesteru United, Atletico Madryt, choć w tym trzecim przypadku muszę zaznaczyć, że Atletico wtedy nie było tak wielkie, jak teraz. Wtedy grałem w Werderze i transfer z Werderu do Atletico nie jawił się jako wielki krok w przód. Oczywiście, teraz wygląda to zupełnie inaczej.
Mówisz o propozycjach z wielkich klubów. A jakich trzech piłkarzy wymieniłbyś jako najlepszych, z którymi grałeś?
Oj, bardzo trudno, bo było ich wielu. Ale spróbujmy: w bramce Manuel Neuer, mój kolega z młodzieżowej kadry Niemiec, zdobyliśmy razem mistrzostwo Europy. Neuer to najlepszy bramkarz świata i to się jeszcze długo nie zmieni. Z Werderu wziąłbym Mesuta Oezila, oczywiście w formie z jego szczytu, a nie teraz. No a z kadry Roberta Lewandowskiego.
"Lewy" został wybrany właśnie najlepszym piłkarzem świata. Spodziewałeś się, że zajdzie tak wysoko?
Od 2-3 lat już tak. Ale oczywiście, gdy spotkałem go w kadrze, w 2010 roku, to nie. To znaczy widać było, że jest dobry, ale kto by przypuszczał, że aż tak? Chyba nikt! Natomiast bardzo się cieszę i mu gratuluję. Jeśli będzie czytał ten wywiad, niech wie, że bardzo, ale to bardzo cieszą mnie jego sukcesy. Oby tak dalej, jak najdłużej. Roberta cenię nie tylko za to, jak genialnym jest piłkarzem, ale i za to, że w ogóle się nie zmienił. Jest taki sam jak wtedy, gdy go poznałem. Po prostu klasa, i na boisku, i poza nim.
To na zakończenie: jak podsumujesz karierę? Wydaje się taka słodko-gorzka. Gorzka głównie przez te kontuzje...
Jak powiedziałem, gdyby nie te urazy, piłkarski świat poznałby zupełnie innego Sebastiana Boenischa. Ale mimo wszystko: jestem z reprezentacją Niemiec młodzieżowym mistrzem Europy, z Polską zagrałem na EURO 2012, zdobyłem Puchar Niemiec z Werderem Brema. Finansowo udało mi się zabezpieczyć rodzinę, mam dwóch zdrowych synów, a w lutym pojawi się na świecie trzeci. Mieszkam pod Wiedniem, w małej, spokojnej miejscowości. Naprawdę nie mam prawa narzekać.