Zbigniew Boniek potrzebował selekcjonera, na którego będzie miał wpływ, a Jerzy Brzęczek bardzo chciał tej pracy. Dlatego selekcjoner musiał być zdruzgotany, że został zaproszony na kawę do siedziby związku po to, by usłyszeć: "Dziękuję, zwalniam". Nie rozumiał, co się stało, bo przecież robił wszystko, czego chciał od niego prezes. Przez całe 2,5 roku.
Układ ten wymagał od selekcjonera godzenia się na zgniłe kompromisy. Jego autonomia była mocno ograniczona. Boniek pozwalał sobie na dużo.
Nawet na to, żeby powiedzieć publicznie, że Brzęczek nie powinien powoływać Jakuba Błaszczykowskiego, choć ten pełnił w kadrze ważną rolę: trzymał w ryzach szatnię. Tak, by piłkarze nie wchodzili selekcjonerowi na głowę. Układ z Kubą przestał funkcjonować, a szatnia kadry szybko pokazała swoją siłę.
ZOBACZ WIDEO: Zagraniczny trener jedyną opcją dla Polski? "W kraju nie mamy nikogo z wielkim autorytetem"
Boniek wymagał od Brzęczka coraz więcej, a ten nie umiał powiedzieć: "Stop. Nie zgadzam się". Pewnie ostatnim kompromisem było usunięcie ze sztabu kadry psychologa, do którego Brzęczek miał zaufanie. Nie obronił swojego człowieka, więc nie obronił także siebie.
Zresztą już na pierwszy rzut oka było widać, że Brzęczek nie ma takiej pozycji jak Pan Trener Adam Nawałka. Nie był Jerzym, tylko Jurkiem. Doszło nawet do tego, że jak mu KAZALI w czasie zgrupowania kadry - pomiędzy meczem Ligi Narodów 2018 z Portugalią a meczem z Włochami - polecieć na mecz młodzieżówki do Danii, to poleciał. Zostawił swoją drużynę i poleciał wspierać mentalnie młodych piłkarzy, bo ktoś wymyślił, że to dodatkowo zmotywuje zespół Czesława Michniewicza. Selekcjoner, który wyjeżdża ze zgrupowania oglądać inną drużynę? Nawałce nikt by nawet nie śmiał tego zaproponować. On uważał, że na zgrupowaniu reprezentacji jest tak dużo do zrobienia, a czasu tak mało, że nawet spać szkoda.
Wycieczka do Danii nie pomogła Brzęczkowi w budowaniu autorytetu w drużynie. To wtedy doszło do pierwszego publicznego zgrzytu z Robertem Lewandowskim. I także wtedy Brzęczek nie bardzo umiał wyjaśnić, kto mu podsunął taktyczny pomysł gry bez skrzydłowych.
Selekcjoner oddelegowany do nastolatków
A teraz, jeszcze dzień przed poniedziałkowym zwolnieniem Brzęczka, były publikowane zdjęcia z obozu w Hiszpanii, gdzie selekcjoner na zorganizowanym przez PZPN zgrupowaniu TalentPro prowadzi treningi dla... 14-latków. Bo takie dostał zadanie. Nie przekonuje mnie ten sposób budowania autorytetu selekcjonera. To kończy się tym, że traktuje się go jak misia z Krupówek, z którym każdy może sobie zrobić zdjęcie. Idąc jeszcze dalej, można by mu kazać skakać przez płonącą obręcz, bo też by się dało to jakoś uzasadnić.
A szatnia piłkarska jest wyczulona na takie rzeczy. Gwiazdy naszej reprezentacji potrzebują wyrazistej osobowości. Zawodnicy szybko łapią, jak mocna jest pozycja trenera. Szanują wyłącznie silnych. Brzęczka tak nie odbierali. Nie był Panem Trenerem.
Sposób i czas, w jaki Brzęczka zwolniono, też sporo mówi o jego statusie. Zresztą nikt w związku nie pracował nad wizerunkiem selekcjonera, nikt nie budował jego pozycji, nie wzmacniał autorytetu. Nikt go też nie zatrzymał, gdy pojawił się pomysł wydania ewidentnie szkodzącej mu biografii "W grze". Był sam. A w pojedynkę strasznie trudno wygrać.
Boniek zwolnił go nagle, tu i teraz, bo wiedział, że może sobie na to pozwolić. Zresztą z Bońkiem jest tak, że jak się gdzieś pojawia, to najpierw wchodzi jego ogromne ego, a później długo, długo nic. Czasem zza tego gigantycznego ego nie widać człowieka. Teraz też go nie widać. Wystarczy posłuchać, co mówi:
- Przeanalizowałem pewne rzeczy, próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ta reprezentacja, czy ci piłkarze mogą grać lepiej. To jest moja decyzja, ja w związku odpowiadam za zatrudnianie i zwalnianie selekcjonerów. I biorę za tę decyzję odpowiedzialność - oświadczył sportowi.pl.
Ktoś napisał na Twitterze, że powinniśmy się cieszyć, że PZPN kieruje człowiek, który podejmuje tylko i wyłącznie dobre decyzje. I ja się z tego cieszę. Także z tej wypowiedzi Bońka, która idealnie wpisuje się poziomem w styl argumentacji: "Dlaczego tanie wina są dobre? Bo są dobre i tanie".
Gigantyczna rewolucja na ostatniej prostej
U Bońka wszystko zaczyna się od "ja" i na "ja" kończy. Zawsze traktował PZPN jak własny folwark i tym razem też tak postąpił. Nie czekał na zarząd, nie konsultował się z wiceprezesami związku. Jednego z nich tylko łaskawie powiadomił, ale sposobem podjęcia decyzji wcale nie pomógł Markowi Koźmińskiemu, którego przecież oficjalnie popiera w wyborach (odbędą się w sierpniu) na nowego prezesa PZPN.
Boniek pokazał, że wybierze mu selekcjonera, choć według kalendarza wyborczego związku, sam już nie powinien być prezesem, bo jego druga kadencja kończyła się w październiku. Pandemia otworzyła Bońkowi furtkę do przedłużenie rządów, co chętnie wykorzystał. I, jak widać, nie zamierza być malowanym prezesem. Właśnie zrobił gigantyczną rewolucję na swojej ostatniej prostej.
Nowy prezes związku (ktokolwiek nim zostanie) będzie zakładnikiem styczniowej decyzji Bońka. Co prawda, będzie mógł zwolnić tego nowego selekcjonera, ale nie bez konsekwencji. Szkoleniowiec zacznie w marcu eliminacje do mistrzostw świata, więc wypadałoby mu dać je dokończyć jesienią, niezależnie od tego, co latem ugra reprezentacja w mistrzostwach Europy.
Bo nie wyobrażam sobie, żebyśmy co pół roku zmieniali selekcjonera. Już i tak decyzja o zwolnieniu Brzęczka w takiej chwili, mocno podkopała autorytet tego stanowiska. Boniek pokazał, że może zrobić z selekcjonerem wszystko: kiedy chce i jak chce. Sposobem, w jaki działa, powiedział bardzo dużo o sobie. Nie powiedział tylko, jaką naprawdę miał motywację. Bo że jest tu drugie dno, że czegoś o tej decyzji nie wiemy, to pewne.
Tyle że w życiu trzeba tak postępować z ludźmi, żeby ich nie upokarzać. Boniek - niezależnie od tego, jakiego asa ma w rękawie - z Brzęczkiem tak postąpił. Żartował z Legii, kpił z prezesów klubów Ekstraklasy, że zwalniają trenerów byle jak. Sam okazał się nie być lepszy. Zwolnienie Brzęczka - choć odbyło się w gabinecie - nie było wcale w lepszym stylu, niż zwalnianie Beenhakkera przez Grzegorza Latę.
Mimo podziękowań dla Brzęczka, słów o tym, jaki to z Jurka dobry człowiek, wywalając go z roboty, potraktował go z buta. Zrobił to, bo mógł.