Nie ma bardziej znanego piłkarza w historii Olympique Marsylia niż Jean-Pierre Papin. Legendarny Francuz to ikona tego klubu, czołowy strzelec w historii OM. Dla zespołu z południa Francji zdobył aż 182 bramki, w tym wiele pięknych, w charakterystyczny dla siebie sposób.
Papin był jednym z najlepszych piłkarzy świata na przełomie lat 80. i 90. W 2004 roku Pele umieścił go na liście 100 najlepszych żyjących piłkarzy. Ma swój własny "gatunek" goli nazywany na jego cześć "papinades". O tym, jak przez lata ćwiczył te uderzenia, co musi zrobić Milik, aby zyskać szacunek kibiców OM, za co podziwia Roberta Lewandowskiego i co sądzi o krążącej legendzie, że lata temu piłkarze Lecha Poznań zostali podtruci przed rewanżem z OM? O tym wszystkim rozmawialiśmy z piłkarzem, który w 1991 roku zdobył Złotą Piłkę.
ZOBACZ WIDEO: Wielki autorytet potrzebny reprezentacji Polski. "Zawodnicy przyjeżdżają na kadrę i zapominają jak się biega po boisku"
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Trwają zaawansowane rozmowy na temat przejścia Arkadiusza Milika do Olympique Marsylia. Jak pan, jako legenda tego klubu, zapatruje się na ten transfer? Zna pan Milika?
Jean-Pierre Papin, w barwach OM pięciokrotny z rzędu król strzelców ligi francuskiej: Oczywiście, że znam! Widziałem fragmenty jego meczów w barwach Napoli. To bardzo dobry napastnik, który potrafi strzelać gole, również bardzo ładne. Gdybym miał użyć jednego słowa co do pomysłu, aby go sprowadzić do Marsylii, to mówię: super! Jestem bardzo na tak. Powiem więcej: myślę, że to jest właśnie piłkarz, którego Marsylia najbardziej teraz potrzebuje, taki brakujący element.
Czyli według pana byłoby dla Milika miejsce w zespole?
To miejsce jest puste, podkreślam: puste! Milik to napastnik, jakiego Marsylia potrzebuje w tym momencie. OK, wiem, że Polak ma swoją historię z ciężkimi kontuzjami, ale wydaje mi się, że to już za nim, a teraz będzie miał wielką motywację, aby w nowym miejscu udowodnić, jak dobrym jest piłkarzem. Dlatego, jeśli doszłoby do tego transferu, skorzystałyby na tym według mnie obie strony.
Pan jest żywą legendą tego klubu. Gdyby transakcja się dokonała, to jakie miałby pan rady dla Milika?
Jedną i najważniejszą: zaangażowanie. Kibice Marsylii wybaczą ci wszystko, ale nie przechodzenie obok gry, występ na pół gwizdka. Tutaj to niemożliwe. Twoja koszulka ma być po meczu mokra, przepocona, ma być dowodem, że dałeś z siebie wszystko. To pierwsza i najważniejsza zasada w tym klubie. Podkreślam: tu wszystko ci wybaczą, ale nie brak zaangażowania. Koszulka to dla fanów OM świętość. Natomiast dla napastnika, który strzela gole, to piękne miejsce, bo kibice Marsylii naprawdę potrafią pokochać. Wiem coś o tym, doświadczyłem tego wiele razy. Choć oczywiście mój zespół był trochę inny niż obecny. Mieliśmy wtedy 14-15 reprezentantów różnych krajów, to była mega paka, zresztą widać to było po wynikach i w lidze, i w pucharach. Ale obecna Marsylia też nie jest taka zła...
Zajmuje jednak dopiero szóste miejsce w lidze...
Tak, ale ma dwa mecze rozegrane mniej. Tu wciąż grają dobrzy piłkarze, jeśli zostaną do końca sezonu i na następny, to Milik naprawdę miałby z kim grać.
To jaki jest cel Olympique w tym sezonie?
Myślę, że miejsce na podium i gra w Lidze Mistrzów, co jest potrzebne klubowi i ze sportowego, i z finansowego punktu widzenia.
Mówiliśmy o kibicach OM. Czy gra przy pustych trybunach Marsylii doskwiera bardziej niż innym klubom?
Myślę, że tak. Klub ma wielki stadion, który teraz jest pusty. Wcześniej wyprawa na mecz przeciwko Olympique to było dla rywali "coś". Praktycznie każdy zapamiętywał atmosferę, jaka tu była, to fanatyczne wsparcie dla gospodarzy. Teraz siłą rzeczy to zniknęło i dla przeciwników mecz na tym stadionie to po prostu kolejne ligowe spotkanie. Na pewno z punktu widzenia OM to minus.
Był pan legendą Marsylii, ale grał pan też w Bayernie Monachium, gdzie bryluje teraz nasz Robert Lewandowski…
Obecnie najlepszy napastnik świata, co do tego nie ma wątpliwości.
Co panu w nim najbardziej imponuje?
To, że z sezonu na sezon strzela jeszcze więcej goli. Gdy patrzysz na jego statystyki, mówisz: to już jest chyba maksimum tego, co może zrobić. Ale przychodzi kolejny sezon, a Lewandowski jest jeszcze lepszy, jeszcze skuteczniejszy. To niesamowite. Chylę czoła przed jego strzeleckimi osiągnieciami i tym, o czym wspomniałem: że on wciąż idzie do przodu. Co sezon.
To najlepszy napastnik świata, czy najlepszy piłkarz świata, bez podziału na pozycje, w tym momencie?
Takie oceny zawsze są ciężkie, ale szkoda, że nie dostał Złotej Piłki. Gdyby przyznawano to trofeum za 2020 rok, nie mielibyśmy wątpliwości...
Pan raz dostał Złotą Piłkę, jako jedyny piłkarz grający w danym momencie w lidze francuskiej…
To prawda. Znam więc to uczucie i szkoda, że Lewandowski nie mógł poczuć tego samego. Rozumiem, że ma prawo być rozczarowany. Wszystkie rozgrywki, w których brał udział, zostały dokończone, a on strzelał gole w najważniejszych momentach sezonu. Nie mógł zrobić nic więcej.
W Polsce byliśmy, szczerze mówiąc, wściekli, że "France Football" odwołał Złotą Piłkę. Też pan uważa, że to była niesprawiedliwa decyzja?
Na pewno za taką ma prawo uważać ją Robert Lewandowski. Natomiast nie demonizujmy: tak zdecydowano, świat znalazł się w wyjątkowo trudnym momencie, więc nie potępiałbym organizatorów aż tak bardzo.
Pan był znany z tego, że strzela gole na różne sposoby. A jest coś w grze Lewandowskiego, co najbardziej się panu podoba?
To, o czym wspomniałem: wielka regularność i dążenie do tego, aby każdy kolejny sezon był jeszcze lepszy w jego wykonaniu. Nie jest łatwo być jednym z "szefów" na boisku tak wielkiego klubu jak Bayern przez tyle lat, a Lewandowskiemu to się udaje. Imponujące.
Był czas, że Robert myślał o opuszczeniu Bayernu, o przejściu do Realu Madryt. Ale chyba dobrze zrobił, zostając...
To są bardzo indywidualne, rodzinne decyzje. A wydaje mi się, że rodzina Roberta czuje się w Monachium bardzo dobrze. Oczywiście, zawsze jest dylemat, czy "powielać" trofea w tym samym klubie, czy szukać innego wyzwania. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Ale jedno jest pewne: Lewandowski gra w jednym z najlepszych klubów świata, z którym sięga po wiele trofeów.
Pan też grał w Bayernie, choć nie był to dla pana najlepszy okres pod względem strzeleckim. W sumie 27 ligowych meczów i raptem 3 gole.
Tak, ale mój pobyt w Bayernie to przede wszystkim kontuzje. Jako gracz Bayernu bodaj przez 14 miesięcy w sumie leczyłem urazy, a grałem raptem kilka miesięcy. To miało ogromny wpływ.
Goli dużo nie było, ale zdobył pan bramkę, która została uznana za trafienie roku w Niemczech w 1995. Mecz z Uerdingen. Pamięta pan?
Oczywiście, że tak! Wrzutka z prawej strony, dobrze się złożyłem i wyszło potężne uderzenie pod poprzeczkę nożycami. To jedna z moich ulubionych bramek.
A właśnie. To przecież właśnie pan wyspecjalizował się w tak zwanych "papinadach", czyli golach po uderzeniach z woleja. Zawsze się zastanawiałem: to był jakiś dar, urodził się pan z tym, czy to uderzenie było wyćwiczone?
Raczej wyćwiczone. W młodości, dzień w dzień, przez 10 lat zostawałem po treningach i przez 45 minut doskonaliłem uderzenia z woleja. Opłacało się, bo potem, w trakcie meczów uderzałem tak już niemal z automatu.
To jaką ma pan ulubioną papinadę? Trochę tego było...
Gol w meczu Francja - Belgia, w 1992 roku. Ta bramka naprawdę mogła się podobać.
To na pewno jeden z ulubionych momentów w pana karierze. A czy można powiedzieć, że nie miał pan szczęścia do finałów PEMK/Ligi Mistrzów? Najpierw, jako gracz OM, przegrał pan po karnych z Crveną Zvezda Belgrad, potem, jako gracz AC Milan, uległ pan właśnie OM, aż w końcu jako gracz Milanu pan wygrał z FC Barcelona, ale w finale nie wystąpił…
Nie, nie nazwałbym tego pechem, czy czymś w tym rodzaju. Naprawdę niczego z mojej kariery nie żałuję. Powiem więcej: osiągnąłem więcej, niż mogłem się spodziewać.
Gry w Milanie też pan nie żałuje? Wtedy trafił pan tam na genialnych Holendrów, przez co nie zawsze grał pan w pierwszym składzie...
Absolutnie nie żałuję! To normalne, że kadra zespołu liczy niemal 30 graczy, a na boisko wybiega 11. Nie, nie. Milan to też był dla mnie ciekawy okres.
To jeszcze słówko o polskich wątkach. Pamięta pan mecze z Lechem Poznań w europejskich pucharach?
Pamiętam, że w pierwszym meczu, na wyjeździe, było nam bardzo ciężko.
Przegraliście 2:3…
Tak, ale w rewanżu odrobiliśmy z nawiązką. Wygraliśmy chyba 5:1...
Nawet 6:1. Ale wie pan, że w Polsce ten rewanż obrósł legendą? Piłkarze Lecha źle się czuli w trakcie meczu, mówi się, że mogli zostać podtruci.
Że co, podtruci?
Tak.
W tamtych czasach, gdy ktoś z nami przegrywał, i takie argumenty wysuwano. Ja pamiętam, że ten mecz szybko sobie ustawiliśmy, a ja zdobyłem pierwszego gola. Naszego zwycięstwa z Polakami upatrywałbym raczej w tym, o czym mówiłem: byliśmy wtedy bardzo silnym zespołem, naszpikowanym reprezentantami wielu państw. A nie podtruwaniem.
A ze swojej kariery pamięta pan jakichś polskich piłkarzy?
Szczerze, na gorąco to nie bardzo. Ale... pamiętam, że w Valenciennes, gdzie zaczynałem karierę, mieszkałem w tym samym budynku co polski piłkarz, który też grał w tym klubie. Nazywał się Macik... Mascik, nie wiem, czy dobrze wymawiam. Wiem, że grał z Polską na dużych imprezach (Papinowi chodzi o Zygmunta Maszczyka - przyp. Red.)
Skoro o innych piłkarzach rozmawiamy. Grał pan z wieloma świetnymi zawodnikami. Kto był najlepszy?
Bardzo niewdzięczne pytanie. Może odpowiem tak: Chris Waddle. Znakomicie mi się z nim grało.
A trener, który wywarł na panu największe wrażenie?
Fabio Capello.
Teraz sam jest pan trenerem, choć w tym momencie na lokalnym poziomie. To bardziej zabawa czy...?
Nie, nie zabawa. Zawsze gdy coś robię, lubię wrócić do bazy, do podstaw. Ale na tym moje plany się nie kończą.
Czyli widziałby się pan jako trener w Ligue 1 na przykład?
Zdecydowanie tak.
A propos trenerskich spraw. Polski Związek Piłki Nożnej właśnie zwolnił selekcjonera...
Tak, słyszałem o tym.
A jako były piłkarz i trener: uważa pan, że nowy szkoleniowiec zdąży to poukładać? Już w marcu eliminacje MŚ 2022, a latem finały Euro.
Wbrew pozorom, nie panikowałbym. Reprezentacja a klub to dwa różne światy. Przy takich zmianach, na szybko, zdecydowanie łatwiej opanować i poukładać kadrę niż zespół klubowy. To jest do zrobienia.
Od wielu lat prowadzi pan fundację "Neuf de coeur" - "9 serc". Nazwa pochodzi od numeru, z którym pan grał. A dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi: pomysł wziął się stąd, że pańska córeczka urodziła się z niedotlenieniem mózgu... I z żoną postanowiliście wspierać podobne przypadki...
Dokładnie tak. Działamy już od wielu lat. Co roku pomagamy ponad setce dzieci, których los doświadczył w ten sposób. I w tej pomocy nie zamierzamy ustawać.