Artur Wiśniewski: Ciężko wam było wyjść z szatni i tłumaczyć się dziennikarzom z tak dotkliwego lania.
Mariusz Zganiacz: Na pewno niełatwo jest w takich sytuacjach z wami rozmawiać. Ale my musimy tę porażkę przyjąć i zastanowić się, jakie błędy popełniliśmy. Trzeba po takiej przegranej jak najszybciej się podnieść.
Jesteś w stanie na gorąco wyciągnąć jakieś wnioski?
- W pierwszej połowie wręczyliśmy Lechowi dwa duże prezenty, co na takim poziomie nie powinno się zdarzać. Dwa prezenty, dwie bramki. Trudno się dziwić, że ten mecz zakończył się zwycięstwem, ale nie naszym.
Perspektywa meczu z takim rywalem, jak Lech, powinna was mobilizować automatycznie.
- Zgadza się. Jedyne, co teraz nam pozostaje, to na spokojnie wyciągnąć wnioski. Będziemy ten mecz oglądać na wideo. Analizując tak na gorąco, to pewno nie może być mowy w naszym przypadku o jakimś braku ogrania, mimo że rok czasu spędziliśmy w pierwszej lidze. Jesteśmy doświadczonym zespołem, a wielu piłkarzy ma przecież dość bogatą przeszłość i grało już w Ekstraklasie.
Czy tacy piłkarze, jak Semir Stilić, czy Tomasz Bandrowski, naprzeciw którym musiał wystąpić, pozwalają na jakąkolwiek swobodę rozgrywania piłki?
- Oczywiście, że można coś pograć, ale żeby to robić, potrzebna jest pomoc od kolegów. W spotkaniu z Lechem jej nie było. Musiałem praktycznie sam sobie radzić w środku pola. Liczyłem, że nasza gra poprawi się po przerwie. Trener Motyka mówił nam to samo, co po spotkaniu sparingowym z Legią Warszawa [padł wynik 3:3, mimo że Korona przegrywała już 0:3 - przyp. red.] . Że trzeba po prostu się podnieść. Tym razem się nie udało. Na początku drugiej połowy nie graliśmy zresztą źle, umieliśmy utrzymać się przy piłce. Jak Lech strzelił nam kolejnego gola, było już właściwie po meczu.
Po stracie trzeciej bramki faktycznie zaczęliście już tylko odcinać kupony. Przeszła wam przez głowę myśl, że najchętniej chcielibyście już zejść z boiska?
- Może takiej myśli akurat nie było, bo ciągle wierzyliśmy, że strzelając gola, nawiążemy jakiś kontakt z Lechem. Przy wyniku 1:3 gra być może ułożyłaby się inaczej. Szkoda. Chciałbym z tego miejsca bardzo przeprosić wszystkich kibiców. Przyszli w komplecie, bardzo dobrze nas dopingowali. Nie zasłużyli na taką porażkę.
Po takiej przegranej strach wyjść na ulicę.
- Mam nadzieję, że nie spotkam się z żadnymi komentarzami. Starałem się, walczyłem. Zresztą piłka to jest gra drużynowa, gdzie liczy się dyspozycja całego zespołu, a nie jakiś tam indywidualnych osób.
Teraz czeka Koronę potyczka w Białymstoku z Jagiellonią. Będzie trochę łatwiej?
- Jest to zespół słabszy od Polonii Warszawa, czy Lecha Poznań, ale pamiętajmy, że gra u siebie. Poza tym ma aktualnie minus 6 punktów. Na pewno będzie ambitnie walczyć o zwycięstwo. My musimy umieć się mu przeciwstawić, gdyż sami mamy swoje cele. Trzeba znów zacząć wygrywać, by trochę podbudować się psychicznie.